4,09,22fs

Nosiciel krzyża. XXIII Niedziela Zwykła

Niedziela Zwykła – C
Łk 14, 25-33

„Kto nie dźwiga swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem” – mówi Jezus do zgromadzonego ludu, będąc w drodze do Jerozolimy, aby tam dokonać dzieła zbawienia. Jezus wypowiedział te słowa, gdy zbliżał się czas Jego śmierci na krzyżu. Św. Łukasz już w 9 rozdziale swojej Ewangelii przytacza wypowiedź Jezusa o krzyżu: „Jeśli ktoś chce iść za Mną, (…) niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje” (w. 23). Zapewne te słowa Jezusa zaszokowały słuchaczy. Krzyż był dla nich znakiem hańby. Wiedzieli przecież, że Rzymianie stosowali to okrutne narzędzie męki jako karę wobec buntowników i niewolników; tych ostatnich nazywano nawet „nosicielami krzyża”. Dźwiganie krzyża było największym upokorzeniem i wiązało się ze straszliwym cierpieniem; kończyło się haniebną śmiercią. Według wypowiedzi Jezusa takie bolesne doświadczenie ma być znakiem dobrego ucznia. Jezus pokazuje siebie jako wzór, bo przecież niósł krzyż i umarł na nim, aby zbawić człowieka.

Bóg Ojciec przygotował krzyż dla każdego z nas, abyśmy go niosąc naśladowali Jego Syna, Jezusa Chrystusa. Św. Franciszek Salezy widzi to tak: „Przedwieczna mądrość Boża od wieków wybrała krzyż, aby cię nim obdarzyć. I Bóg daje ci krzyż, jako korzystny dar swojego serca. Zanim ci zesłał krzyż, przypatrywał się swoim okiem wszechmogącym, przemyślał go Boskim rozumem swoim i ważył go na obu rękach, czy nie jest o milimetr za duży, czy nie jest o miligram za ciężki i błogosławił najświętszym Imieniem swoim, namaścił łaską swoją i przepoił pocieszeniem swoim. I spojrzał na ciebie i na odwagę twoją, i na siły twoje. I oto schodzi z nieba krzyż – jako osobliwe pozdrowienie dla ciebie – jako jałmużna wszechmiłosiernej miłości Boga dla ciebie.”

Wzięcie kapłańskiego krzyża to przysięga celibatu przed diakonatem, to duch ubóstwa i gotowość do posłuszeństwa. Te prawdy, związane z przyjęciem i niesieniem krzyża były dla nas po przyjęciu święceń oczywiste. A jak jest z niesieniem krzyża dzisiaj? Czy nie tak?:

– gdybym był wikariuszem w innej parafii, to czułbym się inaczej, niż tutaj…
– gdybym otrzymał tamto probostwo, to miałbym większe możliwości duszpasterskie…
– gdybym poszedł na dalsze studia, to mógłbym wykorzystać moje zdolności, którymi mnie Pan Bóg obdarzył…

Czy tego rodzaju myśli nie są znakiem pragnienia, aby, owszem, iść za Chrystusem, ale już bez tego krzyża, który teraz tak obciąża?

W takich momentach, przy takich myślach i pragnieniach, ks. Twardowski dałby nam taką radę:

„krzyż to takie szczęście,
że wszystko inaczej”

(ten sam)

„Nie płacz. To tylko krzyż
przecież tak trzeba”

(Nie płacz)

Kardynał Karol Wojtyła w kazaniu wygłoszonym na 50-lecie śmierci Brata Alberta Chmielowskiego, charakteryzując jego duchowość, powiedział: „Im bardziej Bóg udziela się duszy, im bardziej się do niej przelewa przez dary Ducha Świętego, tym bardziej rzuca ją na kolana.”

Te słowa – i postawa Brata Alberta – to duchowa „wyższa szkoła jazdy”. Czy jestem w stanie nią się jeszcze zainteresować?

 Ks. dr Roman Stafin – ojciec duchowny kapłanów diecezji tarnowskiej.

kapłan_słowo

Effatha. XXXII Niedziela Zwykła

XXIII Niedziela Zwykła – B
Mk 7, 31-37

Jezus kontynuuje swoją działalność poza granicami Izraela. Przemierza  region Dekapolu. Ludzie przyprowadzają do Niego głuchoniemego, prosząc go, aby na niego włożył ręce, co jest równoznaczne z oczekiwaniem jego uzdrowienia. Charakterystyczne są okoliczności tego czynu. Jezus „wziął go na bok osobno od tłumu”, a potem „spojrzawszy w niebo, westchnął”. Dopiero po tych czynnościach wypowiedział słowo: Effatha. Ta forma jest trybem rozkazującym od aramejskiego czasownika petah, tzn. „otworzyć”. A zatem Jezus rzekł do głuchoniemego: „otwórz się”. Uzdrowiony mógł normalnie słyszeć i prawidłowo mówić.

Czynności Jezusa mają charakter znaków sakramentalnych: otwierają uszy i rozwiązują język. Słowa i gesty Jezusa prowadzą o oczekiwanego uzdrowienia, ale nie same z siebie, lecz dlatego, że Jezus czyni to w zjednoczeniu ze swoim Ojcem, czego znakiem był Jego wzrok wzniesiony do nieba. Dziś przez Ducha Świętego prowadzi Jezus w Kościele dzieło uzdrowienia i zbawienia.

W roku 2012 diecezja koszalińsko-kołobrzeska przeżywała rekolekcje z okazji 40 rocznicy jej powstania. Jej obchodom nadawali ton charyzmatyczni misjonarze z Brazylii. Biskup Edward Dajczak, ordynariusz tej diecezji, dał takie świadectwo: „Ojciec Antonello położył mi ręce na głowę i doświadczyłem spoczynku w Duchu Świętym. Poczułem ciepło, błogość i niezwykłą obecność Boga. Tak, mówię to głośno i tak chcę o tym mówić”. Przy tym wyraził przekonanie, że „Kościół musi odzyskać świeżość ducha”. Wszyscy kapłani byli zaproszeni do udziału w tych rekolekcjach, które odbywały się na stadionie. Biskup opowiadał, że „w jednym z dekanatów księża chórem potwierdzali, że w niedzielę zupełnie inaczej mówiło im się kazanie. Jeden z nich powiedział: ‘trzymam tę kartkę… aż wreszcie się zdenerwowałem. Co ja mówię. Wczoraj przeżyłem cuda, a ja tu coś z kartki czytam’. Odłożył kartkę i zobaczył, jak ludzie podnoszą głowy w kościele i zaczynają go uważniej słuchać. Inny ksiądz napisał mi tak: ‘w parafii, gdzie pracuję, powiedziano mi: ksiądz jest jakiś inny, ma takie żywe, płonące oczy.’ I kończy: ‘niech Ksiądz Biskup modli się, by mi nie przeszło’ (por. GN 22/2012)”.

Aby taka przemiana mogła się dokonać, konieczne jest owo ewangeliczne usunięcie się „na bok osobno od tłumu” (chociaż na rekolekcjach często ma to miejsce we wspólnocie) oraz „spojrzenie w niebo”, czyli osobiste, głębokie spotkanie z Jezusem w Duchu Świętym, w modlitewnej ciszy. Czy nie doświadczamy naszej „ślepoty i głuchoty” w konfrontacji z coraz bardziej laicyzującym się światem? W ciszy można słyszeć i widzieć coś, czego nie można usłyszeć i zobaczyć w żadnym innym miejscu i w żaden inny sposób.

Duch Święty pragnie także w moim życiu prowadzić swoje dzieło. Jakie dzieło? Tego jeszcze nie wiem, ale na pewno na moją miarę i to o wiele większą niż to mi się teraz wydaje. Muszę mu wreszcie tak naprawdę otworzyć moje serce, a On przyjdzie i obdarzy mnie swoim życiem w obfitości; życiem, którego dotychczas blokowała moja rutyna, moja powierzchowność, moja zgoda na przeciętność. Może dlatego duchowy potencjał mojego kapłaństwa jeszcze się nie wyzwolił – w pełni.

Effatha!

Ks. dr Roman Stafin – pomocniczy ojciec duchowny kapłanów diecezji tarnowskiej.