kadzidło

Jaka wiara taka posługa – ks. Tomasz Rąpała

(Tekst wystąpienia podczas spotkania księży diecezji kieleckiej w Szczepanowie)

Drogi Księże Biskupie Janie,
Księża Biskupi pomocniczy,
Drodzy Bracia w kapłaństwie

Cieszę się z naszego spotkania, podczas którego możemy w gronie kapłanów rozważyć SŁOWO BOGA, które jest żywe i skuteczne. Ważne są takie momenty.

Poruszyły mnie słowa księdza biskupa Jana, który zapowiadając nasze spotkanie napisał, że perspektywa świętości w naszym życiu jest zobowiązująca „ponieważ święte posługi, które pełnimy domagają się naszej świętości”. To bardzo ważne zdanie, które skłoniło mnie do głębokiej modlitwy fragmentem z Ewangelii św. Jana, z rozdziału 13.

Jesteśmy prezbiterami, wierzymy w Boga i wierzymy Bogu, który mówi! Analfabetyzm religijny polega na braku umiejętności stawiania pytań. Ewangelia, która jest DOBRĄ NOWINĄ o mnie i do mnie, jest przede wszystkim pytaniem o moją wiarę – RELACJĘ, zażyłą WIEŹ z Jezusem Chrystusem. Pan Jezus na kartach Ewangelii zadaje ponad dwieście pytań… Czy słyszę pytania Jezusa do mnie? Czy moje życie kapłańskie jest pytaniem dla tych, których spotykam, pytaniem o Jezusa? O co pytają mnie ludzie? Kim dla nich jest ksiądz? Czym się zajmuje? Lubię powtarzać zdanie ks. Krzysztofa Grzywocza: „Księdzu, który się nie modli, nie wolno pracować”. Dlatego to nasze spotkanie jest spotkaniem „duszpasterskim wobec siebie” (K. Wons). To najtrudniejszy rodzaj duszpasterstwa, bo najbardziej kluczowy. Duszpasterstwo wobec siebie!

Kapłan ma serce słuchające, powinien odróżniać Słowo Boże od słowa ludzkiego. Kto nie słucha Słowa Bożego, nie ma światu nic do powiedzenia. Jego życie nie zadaje pytań, nie prowokuje do wiary, która „rodzi się ze słuchania Słowa” (por. Rz 10,17). Nasze życie ma prowokować do NAWRÓCENIA! Po co komu mdły ksiądz, którego życie nie różni się od przeciętności i miernoty ludzi tego świata? Przecież nie bez powodu Jezus mówi, że jak sól zwietrzeje to ją podepczą i wyrzucą (por. Mt 5,13). Kapłaństwo jest dzisiaj bardzo podeptane, także przez samych księży, bo niektórzy z nas podeptali Słowo Jezusa! Słowo jest deptane, gdy  nie jest słuchane sercem. Dzisiejsze spotkanie jest po to, żeby obudzić w sobie najgłębsze pragnienie, żeby ani jedno Słowo, „które pochodzi z ust Boga” (Mt 4,4) nie było zmarnowane. Okazuje się, że można być bardzo elokwentnym, biegłym uczonym w Piśmie, ale pozostawać – jak mówi ojciec Amedeo Cencini – „analfabetą własnego świata wewnętrznego”. Można chodzić w wyprasowanej koszuli z pomiętym sercem, które jest w stosunku do Słowa Bożego nieprzemakalne. Stąd rodzi się niebezpieczeństwo podwójnego życia, usprawiedliwiania grzechu. Takie nieżycie w „uroczystej hipokryzji” (A. Cencini).

Odwiedził mnie niedawno jeden z wychowanków z Seminarium Duchownego. Podczas rozmowy na temat stylu duszpasterstwa (jest wikariuszem w większej parafii) dzielił się wieloma radościami i problemami. Najbardziej zapadło mi w sercu jak wiele razy powtarzał PAN JEZUS, Pan Jezus to, Pan Jezus tamto… W tym było coś niebywałego, głębia jego relacji z Panem Jezusem, zaangażowania w to, co najważniejsze. Bo reszta działań jest konsekwencją osobistej więzi z Panem Jezusem, wprowadzaniem w tę więź. Mówił mi, że musiał zrezygnować z telewizora, ograniczył „siedzenie” w Internecie, mówił jak się modli wieczorami… Od razu słychać, właśnie w tym, jak mówi o swojej relacji z Panem Jezusem. Kiedy potem nad tym myślałem, przypomniałem sobie pytanie, które zadano pani Elisabeth Anthofer, sekretarce ks. prof. Josepha Ratzingera spisującej jego wykłady. Dziennikarka zapytała, co ją najbardziej uderza u Ratzingera. Chwilę pomyślała, a potem powiedziała: „Szacunek w jego głosie przy wymawianiu imienia Jezus”. Niektórzy dodawali, że to najważniejsze, co można o Nim powiedzieć… Tak, ale to się skądś bierze; z setek godzin spędzonych nad Biblią i adoracji Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Tu stajemy się świętymi, to znaczy bliskimi Jezusowi. Bliskimi w Jego myśleniu, odczuwaniu, pragnieniach. Wtedy myślimy, widzimy i mówimy Słowem Bożym a nie własnymi dywagacjami, które wprowadzają więcej zamieszania niż wskazują właściwą drogę odnowy. Jaka wiara, taka posługa. Jakie słuchanie, takie pytania. Od jakości słuchania Słowa zależy jakość naszej modlitwy, a przez to życia.

Wejdźmy teraz sercem w Słowo Pana. Zadbajmy o to, żeby ani jeden fragment nie był zmarnowany! J 13, 1-32

To Słowo jest przeszywające do samej głębi naszych kapłańskich serc. Chciałbym, żebyśmy zwrócili uwagę na najważniejsze janowe akcenty, który skupia nas na GESTACH Pana Jezusa, które są gestami miłości nawet w największym mroku zdrady. A potem w modlitwie zatrzymajmy się nad każdym gestem naszego Pana. Wiemy, że u św. Jana Wieczernik wypełnia się gestami Jezusa, nie ma opisu Eucharystii.

Już pierwsze zdanie ukazuje nam świtało, w którym czytamy całość: „Umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował” (13,1). Miłość do mnie, która nie zna granic. Miłość, która przekracza granicę grzechu!

Stoimy w godzinie walki. Z kim walczy Jezus? O kogo walczy? Popatrzmy uważnie na jedną rzecz: „W czasie wieczerzy…”, czyli wtedy (!), gdy Wieczernik wypełnia się gestami miłości Jezusa, „diabeł już nakłonił serce Judasza, aby Go wydać”. Mamy tam dosłownie powiedziane: „wrzucił w serce nieodpartą pokusę”. Właśnie wtedy, gdy objawiają się gesty  miłości Jezusa „do końca”, ujawniają się także brutalne „gesty” demona. Szatan kusi jednego z najbliższych uczniów Jezusa do zerwania więzi i odejścia (J 6,71). Szatan w Ewangelii Jana ma imię „oszczercy” (diabolos). To on dotąd oczerniał Jezusa w sercu Judasza, aż zamienił ucznia w złodzieja, w egoistę, który myślał tylko o sobie. Tak oczerniał Jezusa, aż zajął jego miejsce w sercu ucznia.

Trzeba zwrócić uwagę na to, że pokusy złego ducha są subtelne. W życiu kapłańskim tak zbliżanie się do Jezusa, jak i oddalanie się od Niego jest procesem. Szatan wie, że największym szczęściem kapłana jest bliska relacja z Chrystusem, dlatego uderza tylko w to. W różne dziedziny życia, ale chce rozluźnić więź. Marna więź, marny ksiądz. Połowiczna modlitwa, połowiczny celibat, połowiczne więzi z kapłanami – prowadzą do zerwania więzi z Jezusem, byciem tylko na zewnątrz. Wtedy pytania o osobistą więź z Jezusem mogą powodować rozdrażnienie i bronienie „swojego terenu” w pustych hasłach i własnych wywodach. Słowo Jezusa się medytuje, nad nim się nie dywaguje!

Co robi dalej Jezus? Następuje rzecz niebywała. Umywa Apostołom nogi. Konsternacja. Są zszokowani. Nie wiemy komu umył „najpierw”. O ile w Ewangeliach Piotr jest wymieniany zawsze jako pierwszy, tutaj nie ma pierwszych, najważniejszych, utytułowanych. Pokora Boga! Pan Jezus na kolanach prosi o miłość. Warto nad takim obrazem Jezusa zatrzymać się w głębokiej modlitwie. Łatwiej jest być przed Jezusem w złotych koronach, berłach i innych świecidełkach. Jezus żebrzący o miłość dla wielu z nas jest wręcz nie do przyjęcia. To jest ta kościelna hipokryzja! Jakże „uroczysta”.

Jezus zadaje im pytanie: „Czy rozumiecie (ginoskete), co wam uczyniłem” (13,12). Do nich będzie to dochodziło stopniowo, nie od razu. Przepiękne jest również to, co oznacza słowo „wstał” od Wieczerzy. „Podniósł się”. To jest to samo słowo, którym w Ewangelii Marka młodzieniec w białej szacie mówi o zmartwychwstaniu Jezusa: „powstał. Każdy gest Jezusa mówi o życiu, zwiastuje życie. To bardzo ważne przesłanie dla nas. Jakiego Jezusa głosimy? Czy Słowo Jezusa podnosi mnie? Czy ufam Jezusowi bardziej niż wszystkim innym słowom, metodom? Czy wierzysz w to, że w Słowie Bożym jest MOC Ducha Świętego? Przychodzi do mnie kobieta i mówi, że poszła do księdza po duchową radę a on po 7 minutach wysyła ją do psychologa. „Nie po to do niego poszłam, bo znam pięciu dobrych psychologów”. Najłatwiej jest wysłać rozmówcę do psychologa… Oczywiście, pomoc psychologa wierzącego jest ważna, trzeba dać umieć sobie pomóc, ale… Mamy Słowo Boga samego, czy my wierzymy bardziej słowu ludzkiemu czy Bożemu? Może dlatego ono „nie działa” w życiu wielu księży, bo po prostu nie wierzą. Ks. Grzywocz mówił wiele lat temu o wzrastającym problemie księży praktykujących, ale niewierzących. W każdym Słowie Jezusa jest życie, moc życia! Powstał!

Wejdźmy teraz w dialog między Jezusem a Piotrem. Może on pokazać nam prawdę o nas samych. Popatrzmy jak w Piotrze pozytywna odpowiedz na miłość Jezusa staje się dla niego bardzo trudna. Piotr zmaga się z sobą. Pojawia się opór. Reakcja Piotra ukazuje jego charakter i zmaganie, walkę o „teren prywatny”. Wybucha na Jezusa: „Tyme stopy?”. Ty, który jesteś Panem, Kyriosem, autorytetem… me stopy? Piotr mówi tutaj jak wielki dystans jest między nim a Jezusem. Ale Jezus nazywa po imieniu problem Piotra: „To, co Ja czynię ty teraz nie rozumiesz, ale później będziesz wiedział (gnose)”. Czyli Pan Jezus chce, żeby Piotr powierzył się miłości, której teraz nie pojmuje. Musi przekroczyć swój upór, niezrozumienie, swoją wizję powołania. I opór staje się jeszcze większy, nabiera na sile: „Przenigdy”, w oryginale mamy: „na wiek” nie będziesz mi mył nóg. Oczywiście tutaj chodzi o coś więcej niż tylko umycie nóg, tu chodzi o przyjęcie lub odrzucenie miłości. I kiedy Piotr słyszy, że jeśli nie pozwoli na to, nie będzie miał udziału we wspólnocie z Jezusem, w komunii z Nim, idzie w drugą stronę: „myj wszystko”. Piotr kocha Jezusa, nawet jak Go nie rozumie.

Teraz Jan stawia nas przed paradoksalnym obrazem. Jest jeden uczeń, Judasz, który przyjął tak samo jak pozostali gest umycia nóg, ale nie stał się czysty. Nie możemy nie zatrzymać się przy tym obrazie, skoro Jan stawia go przed nami. Szczególnie w dzisiejszej dobie, którą kard. Robert Sarah nazywa „czasem Judasza”, zdrady Chrystusa w Jego własnym Kościele. Co się stało z Judaszem, że jego serce stało się „nieprzemakalne” na Jezusowe gesty miłości? Co się stało z niektórymi księżmi siedzącymi przy tym samym stole eucharystycznym z Jezusem, że ich serca skamieniały i stali się odrażającym zgorszeniem? Dla Judasza nawet umycie nóg było tylko zewnętrznym rytuałem, a nie przylgnięciem do Niego, dzieleniem z Nim tych samych wartości! „Nie pozwolił wykąpać się w miłości Jezusa, nie godził się na nią, nie chciał jej przyjąć” (K. Wons). Jezus to demaskuje: „A jeden z was jest diabłem” (J 6,71). Trzeba usłyszeć w tym zdaniu troskę i walkę o Judasza, bo „do końca [go] umiłował”, nawet wtedy, gdy Judasz zdradza Jezusa przy jednym stole. Sprawy idą dalej. Wchodzimy w godzinę ciemności.  Zauważmy – Jezus nie mówi, że Judasz spożywa Jego chleb, ale że spożywa chleb z Nim (!). Wspólnota ewangeliczna to ta, którą łączy Ewangelia, Eucharystia a nie miejsce i zadania! Jeśli księży łączy tylko miejsce i zadania to nie jest wspólnota ewangeliczna. Eucharystia, która stanowi centrum wszystkiego w naszym kapłańskim życiu jest znakiem wspólnoty więzi między braćmi, której źródłem jest Jezus. Eucharystia oznacza zaangażowanie w życie Jezusa, przylgnięcie do Niego. Proszę pamiętać, że „kapłaństwo jest opowieścią o Eucharystii” (K. Grzywocz). A jeśli o Eucharystii to o SPOTKANIU, które angażuje całą naszą osobowość. Czym dla ciebie jest Eucharystia? Największą miłością, źródłem życia czy dochodów? Proszę wybaczyć, ale to, co wyprawiamy dzisiaj z Mszami Świętymi to woła o pomstę do nieba. Wiem, że to zbyt ogólne „hasło”, ale może warto się zastanowić na ile wierzę w to, co czynię. Przytoczę fragment homilii kard. Josepha Ratzingera: „(…) Eucharystia skurczyła się do krótkiej pół godziny, tak że już nie [jest] w stanie wypełnić pomieszczenia głębokim oddechem modlitwy, stała się maleńką «wysepką czasu» na marginesie dnia, który w całości został pozostawiony sprawom powszednim, pośpiechowi naszego świeckiego działania i zachowania” (2.04. 1980 r., Katedra NMP w Monachium). Judasz jest obecny tylko formalnie. Jego obecność jest tylko zewnętrzna i z Jezusem i ze wspólnotą. Nie pozostaje z Jezusem i ze wspólnotą! Wewnątrz jest już gdzie indziej, jest poza. Ale Jezus podaje mu swój chleb – chleb życia, który może go podnieść! Bo w każdym geście jest życie, w każdym Słowie jest życie. Niestety, „zamiast dopuścić do siebie Jezusa, dopuszcza się zdrady” (J. Mateos). To jest ogromne cierpienie i ból dla Jezusa. Kiedy wnikamy Jego serce, dostrzegamy ten Jego ból! Proszę pamiętać, drodzy księża, że w naszym życiu nie ma nic gorszego jak powierzchowność przykryta improwizacją sakramentów i „duszpasterską” troską. To, co dzisiaj trawi Kościół od środka to nowotwór połowiczności, powierzchowności w relacji z Chrystusem. Skandale, które się dzieją są zgniłymi owocami przeciętnych wspólnot. Letnia temperatura relacji z Jezusem sprzyja tworzeniu się klik działających „po godzinach”. Jan omija stwierdzenie, że Judasz spożył podany mu chleb (mimo, że w polskim przekładzie tak jest). Dosłownie mamy powiedziane, że „po kęsie” wszedł w niego szatan. Św. Augustyn tłumaczy, że Judasz nie przyjął mocy sakramentu. Jest zamknięty. I Jezus o tym wie, dlatego walczy o niego do końca, bo jest do końca miłowany przez Jezusa, choć stał się do końca przeciwnikiem Jezusa! „Co masz czynić, czyń prędzej” (13,27)…

Na zakończenie popatrzmy na inny obraz, który wprowadza strumień światła w scenę mroku zdrady. Tam, gdzie pojawia się „umiłowany uczeń”, tam jest światło, jest jasno. Dlaczego? Leży na łonie (to kolpo) Jezusa. Nawiązanie do Prologu, gdzie Jednorodzony jest w łonie Ojca (ton kolpon) (por. J 1,18). Piękny obraz ucznia, który słyszy bicie serca Jezusa, słyszy Jego Słowo, które ożywia i oczyszcza. Dlatego on jest obrazem dla każdego z nas, żebyśmy nigdy się nie zniechęcali w drodze do świętości. Nie można dać się zgasić. Być ofiarnym sługą Jezusa Chrystusa w Kościele. Nie bać się jak św. Stanisław, który staną po stronie Prawdy. Gdyby przymknął oko na bezeceństwo władcy to jemu nadal by mitra na skroniach jaśniała, a królowi korona  z głowy by nie spadła… Być z Bogiem to kochać Boga Trójjedynego. „Tylko ten, kto osobiście zna Boga, może do Niego prowadzić innych” (Benedykt XVI).

Na koniec dedykuję wam słowa, które bardzo mnie ciągle poruszają i zapalają do kapłańskiej radości i ofiarności. Wypowiedział je Joseph Ratzinger.

„Gdzie się podziali «cisi tej ziemi», którzy bez wielkich słów i bez szukania dla siebie rozgłosu, bez specjalnego wykształcenia, naprawdę żyli słowem Bożym, nim oddychali, myśleli i prawdziwie dobrze czuli się w Kościele? Mamy dziś zbyt wielu ludzi, którzy za dużo mówią, udowadniają, że oni także mają coś do powiedzenia, oczywiście – najlepiej coś krytycznego, wykazując, że wprawdzie nie wszystko wiedzą, ale w każdym razie lepiej wiedzą. Mamy natomiast za mało ludzi, którzy są zdolni słuchać w ciszy, chłonąć święte słowo Boże i którzy umieją się nim zachwycić i tak nim się przejąć, że staje się prawdziwie ich chlebem. Kto z nas może powiedzieć, że Pismo święte, psalmy, hymny uwielbienia Bożego stały się dlań żywą mową serca, że cisną mu się na usta, gdy przestaje rozumować i pozwala ustom mówić to, czego serce jest pełne? W zasadzie żywimy się soczewicą i wodą, podczas kiedy w Piśmie świętym daruje nam Bóg stągwie wybornego wina […]”( J. Ratzinger, Dogma und Verkündigung, s. 407 n).

Niech to wystarczy. ODWAGI.

W tekście wykorzystano:

  1. Cencini, Odech życia. Łaska formacji permanentnej, Wyd. Salwator, Kraków 2003.
  2. Grzywocz, W duchu i przyjaźni, Wyd. Salwator, Kraków 2017.
  3. Wons, Trwać w Chrystusie. Rekolekcje ze św. Janem, Wyd. Salwator, Kraków 2007.
  4. Ratzinger, Bóg jest blisko nas. Eucharystia: centrum życia, Wyd. „M”, Kraków 2002.
  5. Ratzinger, Służyć prawdzie. Myśli na każdy dzień, Wyd. TUM, Wrocław 2001.

Ks. dr Tomasz Rąpała – prezbiter diecezji tarnowskiej, rekolekcjonista Centrum Formacyjno – Rekolekcyjnego „Arka” w Gródku nad Dunajcem. Pełnił posługę wikariusza w czterech parafiach, a następnie ojca duchownego w WSD w Tarnowie. Współpracuje z Centrum Formacji Duchowej salwatorianów w Krakowie. Uczestnik warsztatów egzegetyczno – archeologicznych w Jerozolimie, Palestynie, wyspie Patmos i Turcji rzeszowskiej szkoły biblijnej DABAR oraz seminarium kierowników duchowych i rekolekcjonistów w pustelni San Giorgio kamedułów w Rocca di Garda.

Moje_skała

Rozeznać powołanie. Ale jak? – ks. Tomasz Rąpała

Mówi się dzisiaj coraz więcej o bardzo ważnej kwestii rozeznania powołania. Jeszcze do niedawna w wielu kręgach kościelnych niemal temat ten nie istniał, ponieważ liczba zawieranych małżeństw utrzymywała się na tym samym poziomie, natomiast głównym pytaniem dotyczącym Seminarium Duchownego było to, z której części diecezji będzie w tym roku przeważająca liczba kandydatów. Kiedy jednak doszło do bardzo poważnego spadku nupturientów i kandydatów do kapłaństwa, zaczęto podejmować temat źródeł tej zapaści. Czyli niekiedy jest tak, że im gorzej, tym lepiej. Przynajmniej w niektórych kręgach dochodzi do rzetelnej dyskusji, której podstawą jest realizm, a nie życie w iluzjach, jak przez ostatnie lata.

Pragnę podzielić się kilkoma przemyśleniami, których podstawą są trafne opracowania dotyczące rozeznawania oraz mnóstwo rozmów z ludźmi młodymi i nie tylko. Musimy pamiętać, że nic tak nie kształtuje człowieka jak relacja ze Słowem Bożym, adoracja Pana Jezusa obecnego w Najświętszym Sakramencie i relacje z innymi. Człowiek głównie we wspólnocie poznaje siebie oraz istotę życia. Zatem w rozeznawaniu sensu życia pomaga nauka Jezusa: „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą” (Mt 5,8).

Przez kogo jesteśmy powołani?

W księdze Jeremiasza słyszymy słowa Boga, które odsłaniają podstawową prawdę o nas: „Nim przyszedłeś na ten świat, poświęciłem cię” (1,5). Czyż nie jest to genialne? Człowiek żyje dlatego, że jest powołany! Dar powołania w Bożej myśli wyprzedza dar życia, czyli powołanie jest tym, co wyjaśnia tajemnicę życia człowieka! Nie istnieje życie bezsensowne i bezcelowe. Oczywiście, człowiek może „zbić się z tropu”, ale to nie jest problem ze strony Pana Boga, tylko człowieka. Bóg odsłania siebie, a przez to tajemnicę istnienia człowieka, natomiast człowiek może zasłonić sobie Boga przez niewłaściwe decyzje i wybory. Bóg się odsłania, nikomu się nie zasłania. Dlatego tak bardzo ważne są właściwe decyzje życia, które Pan Bóg szanuje. On się nikomu nie narzuca, ale proponuje. „Każdy jest przez Boga chciany i kochany, każdy jest jedyny i niepowtarzalny. Nikt nie jest przypadkowym produktem ewolucji” (Benedykt XVI). Warto wnikać w tę prawdę, w ciszy, podczas modlitwy. Coraz więcej osób pyta: „dlaczego ja żyję?”. To jest pytanie zrodzone w cierpieniu. Tak pyta osoba cierpiąca. Ponieważ człowiek nie żyje dla czegoś, ale dla kogoś! Dla kogo poświęcam się w małżeństwie, kapłaństwie, życiu zakonnym, stanie wolnym? Nie ma życia bez ofiary, bez poświęcenia. Pan Jezus mówi, że „więcej jest szczęścia w dawaniu niż w braniu” (Dz 20,35). Człowiek wzrasta tylko wtedy, gdy daje siebie, dzieli się sobą, tym, kim jest i co posiada. W przeciwnym razie gnuśnieje i smutnieje, a smutek zasłania i w konsekwencji odbiera wizję życia. „Powołania się nie zdobywa. Powołanie się odkrywa” (ks. K. Wons). Kiedy człowiek podejmuje decyzję o wejściu na konkretną drogę, którą nazywamy powołaniem, wtedy ta droga/powołanie odsłania się, można ją pielęgnować i rozwijać. Dlatego pierwszym rozeznaniem jest rozeznanie żywej obecności Boga w życiu człowieka. Tylko On powołuje, ponieważ On upatrzył sobie nas w swoim sercu zanim urodziliśmy się. Naszym powołaniem jest życie w miłości. Największym darem jest sam Bóg, którego powinniśmy uwielbiać w codzienności życia. Tylko tak można wejść na właściwą drogę.

Warto zwrócić także uwagę, że czasami u niektórych osób pojawia się lęk przed rozeznawaniem powołania. Dlaczego? Może to być lęk przed życiem. „Powołanie jest dobrą nowiną” (o. A. Cencini). Wierzymy przecież w Boga, który powołuje a motywacją jest Jego miłość! Kocha, dlatego woła, nie może nie wołać. Życie jest powołaniem, ponieważ taka jest wola Boga. Czasami pojawiają się pytania: „co tak naprawdę jest wolą Pana Boga?”. Bardzo dobre pytanie. Wolą Boga jest sam Bóg! Wolą Boga jest to, żebym żył, bym był, tym, kim jestem! To jest Jego wola. Niektórzy mają tendencję przypisywania Bogu tego, co najgorsze, a jest to wynikiem dramatycznego obrazu Boga. A „Bóg jest miłością” (1J 1, 4.16) i wszystko co jest od Niego, jest dobrą nowiną. Skoro tak, to powołanie i życie nade wszystko. Strach przed życiem i podejmowaniem decyzji i wyzwań, które zawsze będą ryzykiem, jest pogański. Strach pochodzi od złego ducha. Należy odróżnić strach od lęku. Lęk może być pozytywny, może wskazywać, że dana osoba poważnie traktuje życie i odczuwa lęk, nic w tym złego, ale jeśli on paraliżuje i osoba podejmuje decyzję, aby nie podejmować żadnej decyzji, to lęk przechodzi w strach. To nie jest od Boga. Bo Bóg kocha, a nie straszy, straszą ludzie, a nie Bóg. Trzeba pamiętać o głębokiej prawdzie, że „nie jestem dla Boga jednym z wielu w tłumie, nie jestem dla Niego numerem pewnej serii, kartką z katalogu, lecz kimś niepowtarzalnie jedynym, ponieważ Bóg «zwraca się do mnie po imieniu»” (o. H. Alphonso). Zatem wnikamy w tajemnicę powołania (od chrztu) i przez to życia na tyle, na ile słyszymy w modlitwie swoje imię. Słuchanie Słowa Bożego jest zawsze pierwsze. Starożytna praktyka lectio divina jest tutaj jedyną i niepodważalną drogą. Kto ją odkrył, odkrył istotę powołania, życia i wiary.

Oddzielić sens od bezsensu

Człowiek nie jest „producentem” sensu, którego źródłem nie jest nawet to, kim jest. Sens może być nadany. Viktor Frankl, twórca logoterapii, profesor psychiatrii i neurologii, często podkreślał tę prawdę. „Logos” oznacza bowiem właśnie „sens” czyli znaczenie, treść, a dopiero potem „słowo”. Dlatego pięknym momentem w życiu człowieka jest moment uświadomienia sobie, że to, czego doświadczamy od Pana Boga w sferze duchowej, jest jedynym sensem nadanym przez Niego. Sens jednoczy i integruje! Właśnie wtedy uwalniamy się od tego, co jest bezsensowne. W życiu nie warto słuchać tego, co nie ma sensu. Jeśli dzisiaj dostrzegamy brak sensu życia u mnóstwa młodych ludzi, to wiemy dlaczego nie chcą słuchać nawet tego, co może nadać im sens, bo wydaje im się, że to nie ma sensu. Podam przykład: przychodzi młoda osoba i mówi: „proszę księdza, ale jaki to ma sens, co ja będę robił w życiu? Przecież to wszystko jedno. Sześć lat w Seminarium to długo. Poznawanie się z dziewczyną przez randki może trwać latami, nie wiem na kogo trafię. Nie lepiej żyć samemu, robić co się chce, pracować i być dobrym człowiekiem?”. To pokazuje, że osoba zasłania sobie sens życia, ponieważ jej myślenie jest ukierunkowane na siebie i na „luźne” życie, które nie istnieje. W życie trzeba się zaangażować, ale trzeba także uczyć się tracić. Nie ma zyskiwania czegoś bardziej sensownego bez ryzyka straty tego, co powoduje utratę sensu. Jezuita, ojciec Herbert Alphonso pisał w książce pt. „Powołanie osobiste”, że „nigdy nie męczymy się «sensem»: w naszym ziemskim pielgrzymowaniu pozostawiamy to wszystko, co nie ma sensu a chwytamy się tego, co go posiada”. Podam kolejny przykład: na rekolekcje lectio divina przyjeżdża mężczyzna mający ponad dwadzieścia lat, podczas rozmowy mówi tak: „być może będzie się ksiądz ze mnie śmiał, ale coś muszę powiedzieć. Jak to jest, że wiedziałem co jest bez sensu w moim życiu, a jednak w zaparte szedłem właśnie w to i skutkiem tego jest ściana… Brnąc w bezsens wszedłem w pornografię. Chciałem pustkę wypełnić czymś przyjemnym, a mam tyle, jest jeszcze gorzej. Rekolekcje poprzez adorację Jezusa ze Słowem Bożym pokazały mi, że sensem życia jest to, że jestem człowiekiem i żyję dlatego, że Pan Bóg mnie kocha i od wieków obdarzył mnie powołaniem do wspólnoty z Nim. Dlatego dopiero teraz odczułem na sto procent, że w kapłaństwie jest moja droga zbawiania. To ma sens”. Kiedy patrzyłem na błysk w oczach tego mężczyzny, dostrzegłem prawdziwe szczęście, które trudno wyrazić w słowach. Pokazało mi to, że można „topić smutki” w różnych sztucznych rajach pozornie sensownych, a pogłębiających egzystencjalną pustkę, która stała się schorzeniem XXI wieku. „Tylko wtedy, gdy żyję sensem wpisanym przez Boga w serce mojego życia, mogę o sobie powiedzieć, ze naprawdę żyję; w przeciwnym razie jestem martwy – wyznaje o. H. Alphonso. W wydanej kilka tygodni temu książce Viktora Frankla pt. „Gdy życie zdaje się nie mieć sensu”, która jest spisem jego wykładów, autor snuje głęboką refleksję: „Nie ma sytuacji, w której życie nie przyniosłoby nam możliwości sensu, jak również nie ma osoby, dla której życie nie miałoby w zanadrzu jakiegoś zadania. Możliwość spełnienia sensu jest za każdym razem unikalna, a osoba, która może ją zrealizować, jest wyjątkowa w każdym przypadku”. „Żyje we mnie Chrystus” (por. Ga 2,20) – to odkrycie św. Pawła musi się stać moim. Jednak jest ono procesem, u jednych dłuższym, a u drugich krótszym. Trzeba poznawać siebie i mieć wobec siebie cierpliwość. Dotknięcie miłości Jezusa wyzwala odpowiedź wejścia na drogę bycia Jego uczniem. A uczeń kocha swego Pana. Bez miłości Boga nie ma rozeznawania powołania. Ponieważ bez miłości nic nie ma sensu, a przede wszystkim religijność. Staje się ona wtedy improwizacją kultu, którą nazywamy zabobonem.

Kryzys wychowawców, a nie powołań

To, że dzisiaj brakuje wychowawców jest gorzką prawdą. Umiejmy nazywać rzeczy po imieniu. Przecież nie chodzi o wzajemne oskarżanie, ale o to, że tylko „prawda wyzwala” (por. J 8,32). Żeby podać lekarstwo, trzeba uznać chorobę. Zgadzam się w stu procentach z doświadczonym wychowawcą i formatorem, o. Amedeo Cencinim, który podczas jednej z sesji w Centrum Formacji Duchowej salwatorianów w Krakowie mówił, że „jakakolwiek forma duszpasterstwa, jeśli nie jest powołaniowa, nie jest chrześcijańska”. W dokumencie Nowe powołania dla nowej Europy są jeszcze mocniejsze słowa określające takie duszpasterstwo jako „nieskuteczną hipotezę roboczą”. Można szukać wielu przyczyn braku powołań do małżeństwa i kapłaństwa, jednak prawdą jest że „kryzys powołaniowy to wielki kryzys duszpasterstwa, a ponadto brak wychowawców” (o. A. Cencini). Łacińskie słowo „wychowywać” – educere – oznacza „wydobywać na zewnątrz”. Chodzi tutaj o wydobywanie prawdy o osobie; kim jestem, do czego zdążam, jaki jest sens mojego życia. Dlatego też proces seminaryjnej formacji powinien być poprzedzony wychowaniem. Jeśli nie, to następuje deformacja. „Gdy zajął z nimi miejsce u stołu. Wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im. Wtedy oczy im się otworzyły i poznali Go” (Łk 23, 30-31). Ojciec Cencini nazywa ten moment „oświeceniem powołaniowym”. Chodzi o moment, w którym młodemu człowiekowi proponuje się pewną formę życia, w której rozpoznaje on swoją tożsamość, powołanie. Decyzja należy oczywiście zawsze do osoby, której towarzyszymy. Rozeznać powołanie można tylko wtedy, gdy rozpoznaje się je w dzieleniu się sobą, rozdawaniu siebie. Inaczej rozeznanie staje się kłamliwe, fałszywe. „Rozeznawanie jest sztuką odczytywania, w jakim kierunku prowadzą pragnienia serca, abyśmy nie pozwolili się uwieść przez to, co prowadzi tam, gdzie nie chcielibyśmy nigdy dojść” (o. S. Fausti). Na tej drodze jest wiele trudności, które trzeba wpisać w rozeznawanie. Mówił o tym św. Ignacy z Loyoli: „Tam, gdzie napotyka się na liczne przeszkody, można zazwyczaj spodziewać się większych owoców”. Świadomość możliwych kryzysów, zniechęceń, które mogą towarzyszyć w przyszłości, jest ważna. „Wybór powołania nie zwalnia z trudu jego realizowania. Człowiek powinien być gotowy na przeżycia rezygnacji, niechęci, rozczarowania” (ks. Z. Kroplewski).

Świadomość kapłańskiej tożsamości

W jednym z wywiadów abp Adrian Galbas opowiadał, że podczas wizytacji kanonicznej poszedł do szkoły na zaplanowane wcześniej spotkanie. Gdy stanął w drzwiach szkoły, grupa uczniów zaczęła przed nim uciekać. Kiedy doszli do ściany, Arcybiskup zapytał dlaczego uciekli? A oni: „bo nie wiemy kim pan jest”… To bardzo dobry przykład – mówiąc kolokwialnie – gdzie jest „pies pogrzebany”. Skąd mają się brać powołania, jak większość nie wie kim jest ksiądz. „Nie wiemy kim pan jest” – dlatego wielu ma ogromny dystans. Czy ksiądz jest dzisiaj kojarzony z modlitwą, adoracją i wyjaśnianiem Słowa Bożego? Czy tylko z retuszem plebani i parafialnego cmentarza, co też jest ważne, ale na dobrą sprawę w posłudze kapłańskiej bez większego znaczenia. Miał rację abp Fulton Sheen kiedy powiedział, że „powołania do kapłaństwa rodzą się w zakrystii”. Trzeba by dodać: „gdy tam widzą kim jest ksiądz”. A ksiądz najbardziej jest księdzem na klęczniku. Bez tego akcje i akcyjki nie przyniosą większych korzyści. „Siejecie wiele, lecz plon macie lichy” (Ag 1,5). Moc powołaniową ma Słowo Boże. Nie my. Na ile kapłan jest zanurzony w Słowie Boga, na tyle jego działanie duszpasterskie jest powołaniowe. W to musimy na nowo uwierzyć, a wtedy zobaczymy nowe powołania dla nowej epoki. „Zarzućcie sieć po prawej stronie łodzi, a znajdziecie” (J 21,6a). Obietnica spełnia się tylko wtedy, gdy człowiek uwierzy na Słowo Pana i podejmie ryzyko czynienia tak, jak chce Jezus, inaczej niż do tej pory. Kapłan ma żyć przede wszystkim tym, do czego został wyświęcony – do sprawowania Najświętszej Ofiary, modlitwy i posługi sakramentalnej – ma żyć Bogiem! Jeśli wszystko będzie na właściwym miejscu, to jego życie wyda plon obfity, chociażby w postaci kolejnych powołań do kapłaństwa. Mówienie, że trzeba dzisiaj poszukiwać duchowości księdza diecezjalnego jest absurdem ośmieszającym istotę kapłaństwa. Trzeba żyć Chrystusem, wtedy nie będzie problemów z określeniem własnej tożsamości.

Jeden z kapłanów wyświęconych w 2022 roku na obrazku prymicyjnym wypisał modlitwę za siebie, która mnie ujęła, bo oddaje to, kim jesteśmy. Napisał tak: „O Jezu, wiekuisty Kapłanie, zachowaj księdza N. w opiece Twojego Najświętszego Serca, gdzie nikt mu nie może zaszkodzić. Zachowaj nieskalanymi jego namaszczone dłonie, które codziennie dotykają Twojego świętego Ciała. Zachowaj czystymi jego wargi, które zraszane są Twoją Najdroższą Krwią. Zachowaj czystym jego serce, naznaczone pieczęcią Twojego Kapłaństwa. Spraw, aby wzrastał w miłości i wierności Tobie, chroń go przed zepsuciem i skażeniem tego świata”. Oby tak było w naszym życiu, aby ci, którym towarzyszymy widzieli w nas Oblicze Jezusa Chrystusa, który pociąga nas ku Sobie dając życie wieczne.

Ks. dr Tomasz Rąpała – rekolekcjonista CFR diecezji tarnowskiej „Arka” w Gródku nad Dunajcem. Pełnił posługę wikariusza w czterech parafiach a następnie ojca duchownego w WSD w Tarnowie. Współpracuje z CFD salwatorianów w Krakowie. Uczestnik warsztatów egzegetyczno – archeologicznych w Jerozolimie, Palestynie i wyspie Patmos rzeszowskiej szkoły biblijnej DABAR oraz seminarium kierowników duchowych w pustelni san Giorgio benedyktynów kamedułów w Rocca di Garda.