Samarytanka

Spotkanie dwóch pragnień. III Niedziela Wielkiego Postu

III Niedziela Wielkiego Postu – A
J 4, 5-42

W Starym Testamencie studnia jest miejscem, gdzie często miały miejsce… zaręczyny. Wielcy ludzie Starego Testamentu poznawali swoje żony przy studniach, kiedy one przychodziły czerpać wodę. Dlaczego akurat u studni? Tam gdzie woda, jest życie, także życie towarzyskie. A poza tym trzeba było napoić dobytek – wielbłądy i bydło – który miał zaimponować przyszłej małżonce. W Księdze Rodzaju znajdujemy nawet modlitwę kawalera u studni: „Gdy więc dziś przyszedłem do źródła, modliłem się: Panie Boże (…) gdy oto jestem u źródła, niech stanie się tak, żeby ta dziewczyna wyszła czerpać wodę. A gdy jej powiem: Daj mi się napić trochę wody z twego dzbana, niech mi powie: Pij ty, a i wielbłądy twe napoję” (Rdz 24, 42-44; zob. także Rdz 29, 1-13).

I dzisiejsza Ewangelia o Samarytance dzieję się u studni. Przy studni Jakubowej pragnienie Boga spotyka się z pragnieniem ludzkiego serca. Pan Jezus przyszedł do studni w samo południe. Z pewnością jest zmęczony i spragniony. Czeka na wybrankę serca. I ona przychodzi: Samarytanka. Choć Pan Jezus i Samarytanka są spragnieni wody, to jednak jest w nich – i w każdym z nas – głębsze pragnienie: pragnienie miłości.

Oczywiście każdy z nas ma różne pragnienia. Ale nie ma zapewne takiej osoby, która nie pragnęłaby miłości. „Nie ma człowieka, który by nie kochał, lecz wolno spytać, co kocha?” – pisał św. Augustyn. Pragnienie miłości jest jednak nie tylko pragnieniem człowieka, ale przede wszystkim pragnienie Boga, który sam jest Miłością. Bóg pragnie każdego z nas i pragnie, abyśmy Go pragnęli (KKK 2560). Chrystus czeka również na Ciebie i na mnie. Czeka na nas szczególnie na pustyni Wielkiego Postu, w czasie, w którym ograniczamy nasze pragnienia przez post i jałmużnę; w czasie kiedy pytamy samych siebie: co kochamy? i odkrywamy w sobie ten podstawowy głód – głód miłości.

W innym miejscu Ewangelii św. Jana Chrystus mówi: „<Jeśli ktoś jest spragniony, a wierzy we Mnie – niech przyjdzie do Mnie i pije! Jak rzekło Pismo: Rzeki wody żywej popłyną z jego wnętrza>. A powiedział to o Duchu, którego mieli otrzymać wierzący w Niego” (J 7, 37-38). Bóg pragnie cię tak mocno, że chce w tobie zamieszkać. Chce, by w tobie wytrysnęło Źródło Wody Żywej, chce rozlać w tobie Swoją Miłość – Ducha Świętego. Woda, którą Jezus da – Duch Święty – gasi pragnienie miłości, bo Bóg, który jest Miłością jest wtedy w nas! To „Duch Święty jest „wodą żywą”, która w sercu modlącego się „wytryska ku życiu wiecznemu” (por. KKK 2652).

W I czytaniu usłyszeliśmy o tym, jak Pan Bóg się zjawia i wskazuje Mojżeszowi istnienie wody w miejscu wprost niemożliwym – w skale. Przecież wydawać by się mogło, że aby zdobyć wodę na pustyni, trzeba wykopać studnię… Odnieśmy to do siebie. Poszukajmy Źródła, czyli Boga, tam, gdzie się Go najmniej spodziewamy – nie poza sobą, ale w sobie. Tak podpowiadał Orygenes: „działanie Jego polega teraz na tym, aby z duszy każdego z was usunąć ziemię i otworzyć twoje źródło. On przecież jest w twym wnętrzu, a nie przychodzi z zewnątrz”. Podobnie wzywał św. Augustyn: „Gdzie zdążacie tułając się? Powróćcie do waszego serca, gdyż we wnętrzu człowieka mieszka Chrystus”.

Po uderzeniu przez Mojżesza laską w twardą skałę, wytrysnęła woda. Istnieje jeszcze twardszy i mniej czuły materiał – ludzkie serce (por. Dyrektorium Homiletyczne, 70). Słuchaliśmy dzisiaj w psalmie: „Niech nie twardnieją wasze serca”. Nasze serce jest niczym skała – wcale nie spodziewalibyśmy się, że może z niego wypłynąć strumień wody żywej. Stwardniałe, niczym spękana ziemia, od braku wody miłości, od braku Boga: „Ciebie pragnie moja dusza, za Tobą tęskni moje ciało, jak ziemia zeschła, spragniona, bez wody” (Ps 62, 2). A On żali się przez proroka Jeremiasza: „opuścili Mnie, źródło żywej wody, żeby wykopać sobie cysterny, cysterny popękane, które nie utrzymują wody” (Jr 2, 13).

„Panie, pragnienia ludzkich serc Ty zaspokoisz sam”. Tak! Tylko Bóg może zaspokoić pragnienia naszego serca. I tylko człowiek może zaspokoić pragnienie Boga. Pragnienie miłości, pragnienie Boga i człowieka, spełnia się, „ponieważ miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany” (Rz 5, 5), jak słyszeliśmy w II czytaniu.

Boże, „[u]derz w moje serce, jak Mojżesz uderzył w skałę, aby wdarła się w nie Twoja miłość!” (abp Fulton J. Sheen).

ks. Krzysztof Iwanicki – wikariusz parafii pw. Krzyża Świętego i MBNP w Tarnowie.

5.03.23fs

Dobrze, że tu jesteśmy. II Niedziela Wielkiego Postu

II Niedziela Wielkiego Postu – A
Mt 17, 1-9

„Panie, dobrze, że tu jesteśmy.” Tak reaguje apostoł Piotr, gdy zobaczył przemienionego Jezusa; proponuje nawet postawienie namiotów, aby to doświadczenie przedłużyć. Zatrzymajmy się w tym rozważaniu nad jego postawą i odnieśmy ją do naszego życia. W tym szczególnym momencie apostołowie zapadli w sen, a w tym czasie dzieje się tam coś wyjątkowego, coś bardzo ważnego – oto Mojżesz i Eliasz rozmawiają z Jezusem o „Jego odejściu”, a więc o Jego męce, śmierci i zmartwychwstaniu, czyli o tym, co fundamentalne dla przyjścia Jezusa na ten świat. Tymczasem Piotr ulega pokusie, aby „zatrzymać” swojego Mistrza w Jego obecnym stanie, czyli Jego przebywanie w chwale. W konsekwencji Jezus – pozostając w chwale – musiałby przerwać zaplanowane przez Ojca dzieło zbawienia. Ta prosta, niewinna, normalna – z ludzkiego punktu widzenia – prośba jest świadectwem, że Piotr w tym momencie myśli tylko o sobie i swoich przyjaciołach; nie pojmuje on jeszcze dzieła, które ma Jezus do dokonania. Drogę do zrozumienia misji Jezusa ukazuje Ojciec z nieba mówiąc: „To jest mój Syn umiłowany. Jego słuchajcie”. Słuchając ich Mistrza apostołowie poznają stopniowo Jego drogę i idą nią razem z Nim.

Dwie prawdy, ważne dla naszej kapłańskiej duchowości, możemy wyprowadzić z tego tekstu opisującego przemiennie Jezusa Chrystusa. Pierwsza z nich to wypowiedź Piotra: „Dobrze, że tu jesteśmy”; wyraża ona potrzebę trwania w  dobrym samopoczuciu doświadczając chwały Jezusa. Druga prawda zawarta jest w słowach Ojca wzywających do słuchania Jego Syna.

Zapewne jest mi dobrze, gdy odprawiam Mszę Świętą w wypełnionym i rozśpiewanym kościele, albo też gdy doświadczam bliskości Jezusa trwając przed Najświętszym Sakramentem lub gdy penitent wyraża mi wdzięczność za duchowe towarzyszenie mu. To są moje chwile „chwały”. A czy jest mi dobrze z Jezusem w chwilach krzyżowych, gdy np. odprawiam Mszę Świętą bez ministrantów i lektorów, a uczestniczy w niej kilka starszych osób?; gdy w rozmowie z rodzicami przed chrztem ich dziecka, widzę zanikającą ich wiarę?; gdy w czasie adoracji odczuwam pustkę?; gdy doświadczam niezrozumienia ze strony przełożonych, czy też nieuzasadnionej krytyki, a może nawet oszczerstw ze strony parafian?; gdy męczy mnie przewlekła choroba?; gdy nie znajduję pieniędzy na opłacenie ogrzewania kościoła?

„Dobrze, że tu jestem” – czy stać mnie na takie wyznanie także w tych krzyżowych chwilach? Przecież wtedy jestem najbliżej mojego Mistrza, Jezusa Chrystusa, który niesie krzyż, aby zbawiać ludzi i wpisuje mnie, wybranego przez Niego kapłana, w to Jego dzieło. I to wtedy trzeba mi przyjąć wezwanie Ojca: „To jest mój Syn umiłowany  (…), Jego słuchajcie.” A co On mi mówi? To samo, co powiedział do swoich uczniów zapowiadając swoją mękę, śmierć i zmartwychwstanie: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech mnie naśladuje” (Mk 8, 34).

Takie krzyżowe chwile pomagają przeżyć wspomnienia z doświadczenia chwil chwały. To dlatego Jezus przemienił się w obecności swoich uczniów.

„Potem, gdy dusza swego skosztowała chleba,
Nie mogłem się już więcej oderwać od nieba,
Które mnie wciąż ciągnęło silnym, wonnym tchnieniem.”
(C. K. Norwid, Sieroty)

Ks. dr Roman Stafin – ojciec duchowny kapłanów diecezji tarnowskiej.

1 dev1

Jak rozpoznać antychrysta. I Niedziela Wielkiego Postu

I Niedziela Wielkiego Postu – A

Antychryst nie będzie nazywany antychrystem, gdyż nie miałby wówczas żadnych zwolenników. Nie będzie nosić czerwonych rajtuz, nie będzie zionąć siarką, nie będzie też dzierżyć wideł ani wymachiwać zakończonym strzałką ogonem niczym Mefistofeles w „Fauście”. Ta maskarada pomogła szatanowi przekonać ludzi o swoim nieistnieniu. Gdy nikt go nie uznaje, tym większą ma on moc. Bóg określił samego siebie mianem „Ja, który jestem”; szatan definiuje siebie jako „ja, którego nie ma”.

Nigdzie w Piśmie Świętym nie znajdziemy potwierdzenia dla powszechnego mitu o szatanie jako błaźnie przebranym za pierwszego „czerwonego”. Zamiast tego opisywany jest on jako upadły anioł z nieba, jako „książę tego świata”, którego celem jest wmawianie ludziom, że inny świat nie istnieje. Jego logika jest prosta: jeśli nie ma nieba to nie ma też piekła; jeśli nie ma piekła to nie ma też grzechu; jeśli grzech nie istnieje, to nie ma też sędziego, a jeśli sąd nie istnieje, to zło jest dobre, a dobro – złe. Lecz przede wszystkim, ponad tymi wszystkimi opisami, nasz Zbawiciel mówi nam, iż szatan będzie tak bardzo podobny do Niego, że oszuka nawet wybrańców – i na pewno żaden szatan kiedykolwiek widziany w książkach obrazkowych nie mógłby oszukać wybrańców.

W jaki sposób zdobędzie zwolenników dla swojej religii w dzisiejszych czasach? W czasach poprzedzających komunizm wierzono w Rosji, że pojawi się on w przebraniu Wielkiego Humanisty, że będzie mówił o pokoju, dobrobycie oraz obfitości nie jako środkach prowadzących nas do Boga, lecz rozumianych jako cel sam w sobie. Będzie pisał książki o nowej idei Boga, aby mówić ludziom to, co – w obliczu ich własnego stylu życia – chcieliby usłyszeć; wprowadzi wiarę w astrologię, aby obciążyć winą za grzechy nie ludzką wolę, a gwiazdy; będzie wynajdywał dowody psychologiczne na to, że nie istnieje wina, a jedynie wyparta seksualność; każe ludziom umierać ze wstydu, gdy inni zarzucą im nietolerancję i brak liberalizmu; on sam będzie tak liberalny, że tolerancję zrówna z obojętnością wobec prawa i niesprawiedliwości, wobec błędu i prawdy. Rozpowszechni kłamstwo, jakoby ludzie tylko wtedy mogliby stać się lepszymi, jeśli najpierw naprawią społeczeństwo – i w ten sposób staną się takimi egoistami, że nigdy nie zabraknie środka zapalnego do następnej wojny. Będzie wspierać naukę z tym jedynym sukcesem, że przemysł zbrojny zniszczy jeden cud nauki za pomocą innego; będzie wspierał rozwody pod pretekstem tego, że nowy partner jest „niezbędny do życia”; będzie pomnażał miłość do miłości, pomniejszając jednocześnie miłość do osoby; będzie powoływać się na religię, aby unicestwić religię; będzie nawet mówić o Chrystusie i nazywać Go największym spośród ludzi; będzie głosić, iż jego misja polega na tym, aby wyzwolić ludzi z kajdan zabobonu i faszyzmu – nie definiując nigdy tych pojęć. Będzie wymyślał zabawy dla dzieci i będzie decydował, kto może, a kto nie może pobierać się i rozwodzić, kto może urodzić dziecko, a kto nie. Uprzejmymi gestami będzie wyciągać ze swych kieszeni tabliczki czekolady dla dzieciątek i butelki z mlekiem dla Hotentotów.

Będzie kusił chrześcijan tymi samymi trzema pokusami, którymi wystawiał na próbę Chrystusa.

Kuszenie do tego, aby –  jako ziemski Mesjasz – zamienił On kamienie w chleb, stanie się kuszeniem do tego, aby przefrymarczyć wolność za bezpieczeństwo, przy czym chleb stanie się polityczną bronią, gdyż tylko ci będą mogli go jeść, którzy będą myśleć tak jak on.

Kuszenie Chrystusa do tego, aby zdziałał cud i aby – pokładając ufność w obietnicę [daną w Piśmie Świętym] rzucił się ze szczytu świątyni, stanie się wezwaniem do tego, aby z czystych wyżyn Prawdy, na których panuje wiara i rozsądek, rzucić się w otchłanie wypełnione masą pustych haseł i propagandy. Nie potrzebuje on głoszenia niezmiennych zasad na dziedzińcach świątyń, lecz propagandy, aby organizować tłumy, gdyż w taki właśnie sposób zwykły człowiek steruje reakcjami zwykłych ludzi. Opinie, a nie prawdy, objaśniacze, a nie nauczyciele; badania Gallupa, a nie zasady; natura, a nie łaska – za tymi złotymi cielcami zaczną podążać ludzie, odchodząc od swego Zbawiciela.

Trzecie kuszenie, w którym szatan próbował skłonić Chrystusa, by oddał mu cześć w zamian za wszystkie królestwa świata, stanie się kuszeniem do tego, aby mieć nową religię bez Krzyża, liturgię bez przyszłego świata, religią, która niszczy religię lub politykę, która jest religią – taką która oddaje Cezarowi nawet to, co jest Boskie.

Wśród całej tej jego pozornej miłości do ludzkości i jego gładkiej mowy o wolności i równości ukrywać się będzie wielki sekret, którego nikomu nie zdradzi: nie będzie wierzył w Boga. Ponieważ jego religią będzie braterstwo bez ojcostwa Boga, oszuka nawet wybrańców. Ustanowi on antykościół, który będzie małpować Kościół, gdyż on, szatan, jest małpą Boga. [Ów antykościół] będzie posiadał wszystkie cechy Kościoła, ale w wypaczonej postaci, będzie też wyzuty ze swej Boskiej treści. Będzie mistycznym ciałem antychrysta, które z wyglądu będzie bardzo przypominać mistyczne Ciało Chrystusa.

abp Fulton J. Sheen

(za: abpsheen.pl)

prayer

Właściwy punkt odniesienia. VII Niedziela Zwykła

VII Niedziela Zwykła – A
Kpł 19, 1-2. 17-18; Mt 5, 38-48

Wpośród codziennych napięć
między wyborem dobra i zła,
napięć między dobrymi chęciami
a słabą naturą, gotową ulec pokusie,
dobrze jest przypomnieć sobie,
co w chrześcijańskim życiu
jest właściwym punktem odniesienia.
O tym przypomina mi dziś Pan Bóg w swym słowie.

Wezwany jestem do doskonałości, świętości
na wzór doskonałego, świętego Boga.
Zachowuję się jednak często,
jak zwykły, bezbożny poganin.

Prawdziwa chrześcijańska pobożność jest gdzieś pomiędzy.
Ale nie jest jedynie lepszą wersją pogaństwa,
tylko ma być próbą
– nawet jeśli wcale nie najlepszą –
naśladowania Bożego wzoru.
Nie mam być trochę lepszym poganinem,
trochę świętszym bezbożnikiem,
ale dążącym do doskonałości,
– choć wciąż niedoskonałym –
człowiekiem BOŻYM!

Pytam dziś sam siebie,
czy moje codzienne starania
nie są zbyt minimalistyczne…
czy nie usprawiedliwiam się zbyt łatwo spostrzeżeniem,
że przecież jestem trochę lepszy od tych „złych”…
Bo porównując się z innymi,
jestem nienajgorszy…

I pytam także,
czy jestem gotowy do radykalizmu,
radykalizmu ewangelicznego,
który każe mi mierzyć się
ze wzorem świętego, doskonałego Boga…

Dla chrześcijanina
ON jest właściwym punktem odniesienia!

Ks. Michał Łukasik – wikariusz parafii pw. Matki Bożej Szkaplerznej w Szymbarku.

VINZ

Stępione słowo. VI Niedziela Zwykła

VI Niedziela Zwykła – A
Mt 5, 17-37

Mamy tendencję do stępiania słowa Bożego, do łagodzenia radykalizmu Ewangelii. Spójrzmy choćby na fragment dzisiejszej perykopy: „Słyszeliście, że powiedziano przodkom: Nie zabijaj!; a kto by się dopuścił zabójstwa, podlega sądowi. A Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi. A kto by rzekł swemu bratu: Raka, podlega Wysokiej Radzie. A kto by mu rzekł: „Bezbożniku”, podlega karze piekła ognistego” (Mt 5, 21-22). Nie my pierwsi chcielibyśmy odruchowo złagodzić przekaz naszego Pana. Świadczy o tym fakt, że w wielu rękopisach do powyższych słów dodano zwrot „bez powodu”: „A kto by rzekł swemu bratu bez powodu: Raka…”.

Z podobnym problemem mierzył się św. Jan Chryzostom: „Wielu ludziom trudno w to uwierzyć, żeby za samo tylko słowo miała nas spotkać tak wielka kara. Toteż niektórzy powiadają, że należy to rozumieć jako przenośnię. Ale boję się, żebyśmy takim tłumaczeniem nie zwiedli samych siebie i lekceważąc słowa, jakie wypowiadamy, nie narazili się na karę wieczną” (św. Jan Chryzostom).

Stępianie słowa Bożego może wynikać również z naszego obycia i pozornej znajomości. Czy ktoś z nas zwrócił kiedykolwiek uwagę na to, o czym pisze św. Hieronim? „Nie powiedział [Pan]: „Jeśli ty masz coś przeciw twemu bratu”, ale: „Jeśli brat twój ma coś przeciwko tobie”, aby twardsza konieczność pojednania była na ciebie nałożona. Jak długo więc nie możemy przebłagać brata, nie wiem, czy możemy ofiarować Bogu nasze dary” (św. Hieronim).

Warto wczytywać się na nowo w słowo Boże, żebyśmy innym tłumaczeniem i łagodzeniem radykalizmu Ewangelii „nie zwiedli samych siebie”…

ks. Krzysztof Iwanicki – wikariusz parafii pw. Krzyża Świętego i MBNP w Tarnowie.

04.02.23fs

Metafora ofiary. V Niedziela Zwykła

V Niedziela Zwykła – A
A – Mt 5, 13-16

Uczniowie zostali nazwani przez Jezusa solą ziemi i światłem świata. Zatrzymajmy się nad metaforą: „Wy jesteście solą ziemi…”. Jej znaczenie zależy od tego, jak w tradycji starotestamentalnej rozumiano funkcję soli. Według Kpł 2, 13 i Ez 43, 24 sól dodawano do każdej składanej Bogu ofiary – może więc być sól metaforą ofiary; solą oczyszczano wodę niezdatną do picia (2 Krl 2, 19-23) – tu byłaby sól metaforą oczyszczenia; sól dodawano do potrawy jako przyprawę – mogłaby być sól metaforą duchowego smaku; sól używana była też do konserwowania potraw – może więc być także symbolem trwałości. Popatrzmy na nasze życie przez pryzmat soli jako metafory ofiary.

Jan Paweł II w liście do kapłanów na Wielki Post 1986 roku, przybliżając im postać św. Jana Marii Vianneya w dwusetną rocznicę jego urodzin pisze, że Proboszcz z Ars „dla Chrystusa starał się dosłownie wypełniać radykalne wymagania, jakie Pan postawił w Ewangelii, rozsyłając uczniów: modlitwa, ubóstwo, pokora, zaparcie się siebie, dobrowolne umartwienia. Podobnie jak Chrystus, darzy on wiernych miłością, która doprowadzi go do krańcowego pasterskiego poświęcenia i ofiary z siebie. Niewielu pasterzy posiada tak wielką świadomość swojej odpowiedzialności i tak wielkie pragnienie wyrwania powierzonych im dusz z niewoli grzechu czy ze stanu oziębłości.” Następnie papież przytacza modlitwę św. Jana Marii Vianneya: ‘O Boże mój, pozwól mi nawrócić moją parafię: zgadzam się przyjąć wszystkie cierpienia, jakie zechcesz mi zesłać w ciągu całego mego życia.” Jednemu z kapłanów, który zwierzał się ze swego załamania z powodu braku owoców w pracy duszpasterskiej, Proboszcz z Ars powiedział: „(…) nie wystarczy głosić kazania i organizować różne stowarzyszenia. Czy umartwiałeś się dla swoich parafian?”

Podejmujemy wiele wysiłków, aby zatrzymać postępujący w naszych parafiach proces laicyzacji. Stosujemy różne metody duszpasterskie i często doświadczamy braku ich skuteczności. Bezradni stawiamy pytanie: Dlaczego tak się dzieje i poszukujemy odpowiedzi. Czy nie jest nią ta prawda, że nawrócenie i rozwój wiary to sprawa Bożej łaski, którą możemy wyprosić na długiej i żarliwej osobistej modlitwie, i przez podejmowane wyrzeczenia, czyli życie duchem ofiary? W czasie święceń kapłańskich ksiądz biskup postawił mi takie pytanie: „Czy chcesz coraz ściślej jednoczyć się z Chrystusem, Najwyższym Kapłanem, który z samego siebie złożył Ojcu za nas nieskalaną Ofiarę, i razem z Nim poświęcać się Bogu za zbawienie ludzi?” Odpowiedziałem wtedy: „Chcę, z Bożą pomocą”.

Czy czynię to nieustannie? – z Bożą pomocą?

Ks. dr Roman Stafin – ojciec duchowny kapłanów diecezji tarnowskiej.

27.12.22fs2

Czuwajcie i bądźcie gotowi. I Niedziela Adwentu

I Niedziela Adwentu – A 

Któryż to już raz w naszym życiu wchodzimy w czas Adwentu, ażeby przygotowywać swoje serca na przyjęcie Jezusa, który ponad dwadzieścia wieków temu przyszedł na tę ziemię po to, by człowiekowi otworzyć drogę do nieba, zamkniętą przez nasz ludzki grzech. I któryż to już raz przychodzi nam słuchać tego wezwania, które stawia przed nami Boże Słowo – Czuwajcie i bądźcie gotowi, bo w chwili, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie!

Adwent historyczny – który obfitował w takie i podobne wezwania proroków do przygotowania na przyjście Zbawiciela – wypełnił się przed wiekami i na naszą ziemię w oznaczonym czasie przyszedł obiecany Zbawiciel. Bóg zesłał swego Syna, zrodzonego z niewiasty wtedy, kiedy już nadeszła pełnia czasów. A zesłał tego Syna po to, aby wszyscy ludzie mogli postępować w światłości Pańskiej – jak poucza nas dzisiaj Prorok Izajasz.

Adwent liturgiczny – który dzisiaj uroczyście rozpoczynamy – ma nam o tym wszystkim przypominać i uświadamiać nam tę ważną prawdę. To właśnie teraz – a owo teraz trwa już ponad dwa tysiące lat – nadeszła dla nas godzina powstania ze snu. Posunęła się ta straszliwa noc panowania zła i grzechu nad całą ludzkością, a przybliżył się dzień Chrystusowego zwycięstwa. Dzięki temu mamy istotny powód, aby żyć przyzwoicie jak w jasny dzień i czynić nieustanne wysiłki, żeby tak się właśnie działo w naszym życiu. Okres Adwentu do tego nas nastraja, a Bóg do tego nas wzywa i zaprasza w tym właśnie okresie.

I wreszcie ten adwent eschatologiczny – na który jasno dzisiaj wskazuje nam to Chrystusowe wezwanie: Czuwajcie i bądźcie gotowi! – przypomina nam wszystkim tę prawdę, że przecież ciągle jesteśmy w drodze. Nie możemy zatem stanąć w miejscu, nie możemy pozwolić, aby jakiekolwiek sprawy trwale nas zatrzymywały w objęciach tej ziemskiej rzeczywistości, która jest tylko czasowa i tak szybko przemija. Jakże wielu ludzi zdaje się dziś tego nie dostrzegać. Żyją zanurzeni po czubek głowy w tej przemijającej rzeczywistości – tak, jakby to ziemskie życie miało się nigdy nie skończyć i nie czekała nas śmierć, sąd Boży i niekończąca się wieczność. A przecież po to był ten pierwszy i po to jest ten drugi adwent, abyśmy do tej wieczności mieli otwartą bramę i przez tę otwartą bramę mogli tam wejść.

Ludzie współcześni tak często tego dziś nie rozumieją, albo nie chcą tego zrozumieć. Ale, aby o tym skutecznie ich przekonywać, to sami najpierw musimy to rozumieć i dawać temu rozumieniu czytelne świadectwo.

o. Jerzy Krupa CSsR – misjonarz, rekolekcjonista, aktualnie przebywający na placówce w Głogowie, a pochodzący z diecezji tarnowskiej. Prowadzi misje parafialne i rekolekcje w różnych częściach Polski.

19.11.22fs

Królowanie prawdziwe. Niedziela Jezusa Chrystusa, Króla Wszechświata

Niedziela Jezusa Chrystusa, Króla Wszechświata – C
Kol 1, 12-20; Łk 23, 35-43

Ze wszystkich obecnych na Golgocie
podczas Jezusowej męki na krzyżu,
o których wspomina dziś Ewangelia,
tylko jeden zrozumiał,
na czym tak naprawdę polega królowanie Jezusa.
Tym jednym był „Dobry Łotr”.

Wszyscy myśleli,
że królować oznaczało dla Jezusa w tamtej chwili
zejść z krzyża, uciec od cierpienia,
zatroszczyć się o SIEBIE,
wybawić SIEBIE…
W ten sposób mógłby udowodnić wszystkim,
że jest królem – królem w ich rozumieniu.

Ale Jezus jest Królem zupełnie innym.
Konsekwentnie, aż do końca
pozostaje wierny misji prawdziwie królewskiej.
Misji, która przez krzyż i mękę,
przez przyjęcie postawy sługi,
ma Go doprowadzić
do wybawienia NIE SIEBIE, ale wszystkich INNYCH.
Tych, którzy chcą mieć w Jego królestwie udział.
W królestwie, w którym
– jak pisze Święty Paweł –
mamy odpuszczenie grzechów.

Tego doświadczył „Dobry Łotr”,
który Jezusa poprosił o udział w Jego Królestwie.
Musiał wiedzieć,
że Jezus jest Królem nie ze względu na SIEBIE,
ale ze względu na INNYCH.
Królem, który nie dba przede wszystkim o SIEBIE,
ale chce wybawiać INNYCH.
Wybawiać przez odpuszczenie grzechów.

I ja, gdy doświadczam odpuszczenia grzechów,
wtedy pozwalam Jezusowi zakrólować we mnie,
wtedy mam udział w Jego Królestwie.

Dzisiaj jest dzień,
w którym trzeba mi świętować królowanie Jezusa we mnie,
o ile prawdziwie króluje we mnie On,
a nie grzech.

Ks. Michał Łukasik – wikariusz parafii pw. Matki Bożej Szkaplerznej w Szymbarku.

Stefan_Lochner_-_Last_Judgement_-_circa_1435

Największa ze wszystkich łask. XXXIII Niedziela Zwykła

XXXIII Niedziela Zwykła – C
Łk 21, 5-19

Raz po raz słyszymy kolejne zapowiedzi końca świata. Jak na nie reagować? Na pewno nie tak, jak Tesaloniczanie, o których możemy przeczytać w dzisiejszym II czytaniu. Słysząc o końcu świata porzucili pracę i z założonymi rękami czekali na paruzję (por. 2 Tes 3, 11‑12).

W zapowiedziach dotyczących bliskiego końca świata jest jednak sporo racji: koniec świata naprawdę jest tuż tuż. Dlatego, że końcem świata będzie dla Ciebie Twoja śmierć. „Śmierć kończy życie człowieka jako czas otwarty na przyjęcie lub odrzucenie łaski Bożej ukazanej w Chrystusie” (KKK 1021). To będzie koniec.

Już po śmierci nie będzie można wybrać, zmienić zdania. „Każdy człowiek w swojej nieśmiertelnej duszy otrzymuje zaraz po śmierci wieczną zapłatę na sądzie szczegółowym, który polega na odniesieniu jego życia do Chrystusa i albo dokonuje się przez oczyszczenie, albo otwiera bezpośrednio wejście do szczęścia nieba, albo stanowi bezpośrednio potępienie na wieki” (KKK 1022).

Dlatego też konieczna jest wytrwałość, dzięki której możliwe jest ostateczne wytrwanie w dobrym, w łasce uświęcającej. Św. Augustyn, a także inni liczni teologowie byli przekonani, że to wytrwanie do końca jest największą spośród wszystkich łask, które możemy otrzymać od Boga. Jest najważniejsza, ponieważ do jej istoty należy to, iż człowiek nią obdarzony z pewnością umrze w stanie przyjaźni z Bogiem, bez grzechu śmiertelnego i osiągnie zbawienie (por. św. Augustyn, De dono perseverantiae – O łasce wytrwania, 1). Kogo nasz Pan Jezus Chrystus nie zastanie w łasce uświęcającej w momencie śmierci, tego życie spłonie jako słoma (por. Ml 3, 19).

„Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie” (Łk 21, 19). Módl się często o tę największą ze wszystkich łask – łaskę wytrwania przy Chrystusie aż do końca; o dobrą śmierć, aby być na nią gotowym.

„Oto jestem, Panie. Dzień mój ma się ku końcowi. Jeżeli zrobiłem dziś coś dobrego, dziękuję Ci za to, Panie. Jeżeli zgrzeszyłem, Twoja miłość niech przebaczy mi moją ciągle powtarzającą się słabość. W tej ciszy nocnej, w której wyczuwam Ciebie – myślę o innej nocy, o tej, która nadejdzie, gdy oczy moje po raz ostami ujrzą światło ziemi. Śmierć nadejdzie tak samo, jak nadchodzi noc, równie nieunikniona i tak jak ona głęboka. Spraw, aby była najpiękniejszą z mych nocy. Zasypiając dzisiejszego wieczora, ofiaruję Ci duszę moją tak, jakby to była godzina mej śmierci. Ojcze, przyjmij mnie. Spraw, bym zasypiając spokojnie, nauczył się umierać” (R. Guardini).

ks. Krzysztof Iwanicki – wikariusz parafii pw. Krzyża Świętego i MBNP w Tarnowie.

5.11.22fs

„W nieba łonie trwam”. XXXII Niedziela Zwykła

XXXII Niedziela Zwykła – C
Łk 20, 27-38

Rozmowa Jezusa z saduceuszami przedstawiona przez Łukasza w dzisiejszej Ewangelii, skłania nas do rozważania o życiu nadprzyrodzonym. Saduceusze nie wierzyli w niego i oczywiście także w zmartwychwstanie umarłych. Uważali oni, że Bóg nie ma wpływu na życie człowieka i na losy świata. Dobro i zło, szczęście i nieszczęście, zależą od wolnej woli człowieka. Saduceusze nie oczekiwali także  na przyjście Mesjasza. Skrupulatne przestrzeganie żydowskiego Prawa i kolaboracja z Rzymianami, zapewniały im dostatnie i wygodne życie. Pytanie, które saduceusze stawiają Jezusowi nie jest znakiem poszukiwania przez nich prawdy, lecz, powołując się na prawo lewiratu, chcą wyśmiać naukę o życiu wiecznym.

Według przeprowadzonych w ostatnich latach badań nad religijnością Polaków, zaledwie niecałe dwie trzecie wierzy w zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa i w życie wieczne; pozostali to „niewierzący” katolicy? Jako kapłan żyję wśród nich. Jak więc przejawia się prawda o życiu wiecznym i o obecności nadprzyrodzoności w moim życiu? Kardynał Józef Ratzinger w kazaniu wygłoszonym z okazji jubileuszu kapłańskiego mówił: „Tak wielu chciałby zredukować chrześcijaństwo do nowej struktury społecznej i nowych porządków politycznych; jest tak wielu, dla których wiara rozmywa się, tworząc zlepek socjologii, ekonomii i polityki. Wtedy z założenia mienie i nowy porządek posiadania byłyby właściwym odkupieniem człowieka, świat mógłby i musiałby być odkupiony przez struktury posiadania, ponieważ ostatecznie nic innego by nie pozostało i o nic innego w życiu człowieka już by nie chodziło, lecz tylko o to.” Kontynuując tę myśl Ratzinger podkreśla ważny aspekt aktywności kapłańskiej, czyli „odwagę i siłę sprzeciwiania się fałszywemu duchowi” tego świata  (J. Ratzinger, Opera omnia XII, 681-682).

Warto tutaj przytoczyć wypowiedź pewnego ojca rodziny; po pewnym czasie od głębokiego przeżycia rekolekcji upewniał się: „Proszę księdza, czy to prawda, że gdy człowiek zbliży się do Boga, to wtedy to, co ziemskie i materialne traci na znaczeniu?” Kapłan, z którym rozmawiał, był zaskoczony tym pytaniem.

Jak ma się wypowiedź tego człowieka do, np. mojego zamiaru unowocześnienia wyposażenia mieszkania, zakupu nowego samochodu, czy nawet telewizora? – i to wtedy, gdy takiej konieczności jeszcze nie ma?
Czy przewija się przez moje życie, od czasu do czasu uświadamiana, nutka nadprzyrodzoności?
Czy mój wzrok – szczególnie ten duchowy – kieruję się ku niebu, odświeżając moją tęsknotę za pełnym zjednoczeniem z Bogiem?

„Nad stanami jest stanów – stan,
Jako wieża nad płaskie domy
Stercząca w chmury…
(…)
Przecież ja – aż w nieba łonie trwam,
Gdy ono duszę mą porywa,
Jak piramidę!”
C. K. Norwid, Pielgrzym

Czy rzeczywiście ja, kapłan, „w nieba łonie trwam”?

Ks. dr Roman Stafin – ojciec duchowny kapłanów diecezji tarnowskiej.