Benedykt XVI_OBLICZE

Benedykt XVI – wzór kapłana: święty i prosty – ks. Tomasz Rąpała

Dokładnie rok temu, 5 stycznia 2023 roku miałem łaskę i zaszczyt uczestniczyć w Watykanie, w pogrzebie nieodżałowanej pamięci papieża emeryta Benedykta XVI. To dla mnie bardzo żywe i ważne wydarzenie. Towarzyszył mi wtedy smutek i radość. Smutek dlatego, bo straciliśmy na ziemi przyjaciela Boga, kapłana wiary, teologa kolan głoszącego wprost prymat osoby Jezusa Chrystusa Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego. A radość stąd, że – jak modlimy się prefacją pogrzebową – nasze życie zmienia się, ale się nie kończy. Zyskaliśmy zatem orędownika w Niebie, wpatrzonego na wieki w oblicze dobrego Boga.

„Panie, kocham Cię” – to ostatnie słowa, które wypowiedział odchodząc do domu Ojca. „To synteza jego życia” – mówił kilka dni temu w homilii arcybiskup Georg Gänswein, wieloletni papieski sekretarz. „Chciałbym, aby ludzie zapamiętali go takim, jakim był, a także naśladowali go, ponieważ pozostawił nam piękny przykład, życie pełne świętości i prostoty” – mówił były sekretarz Papieża arcybiskup Alfred Xuereb, obecny nuncjusz apostolski w Maroku. A jakim był? No właśnie: święty i prosty! Dla mnie jako kapłana, który każdego dnia cieszy się kapłaństwem, posługa głoszenia Słowa, czerpania ze źródła adoracji Chrystusa obecnego w Najświętszym Sakramencie, Benedykt XVI jest wzorem bycia kapłanem świętym i prostym. Uderza mnie od lat nawet to, że Joseph Ratzinger ma wymalowane na twarzy dobro samego Boga. Był Jego odbiciem. Kiedy sprawował Mszę Świętą dosłownie znikał za – jeśli mogę tak powiedzieć – potężnym ołtarzem, świecznikami i kadzidłem, bo na pierwszym miejscu był obecny Jezus Chrystus w tajemnicy Eucharystii. To jest droga dla nas, kapłanów. Znikać, żeby Chrystus był widoczny! Benedykt XVI wygłosił w Warszawie 25 maja 2006 roku bardzo ważne przemówienie do księży. Mówił tak: „Wierni oczekują od kapłanów tylko jednego, aby byli specjalistami od spotkania człowieka z Bogiem. Nie wymaga się od księdza, by był ekspertem w sprawach ekonomii, budownictwa czy polityki. Oczekuje się od niego, by był ekspertem w dziedzinie życia duchowego. Dlatego, gdy młody kapłan stawia pierwsze kroki, potrzebuje u swego boku poważnego mistrza, który mu pomoże, by nie zagubił się pośród propozycji kultury chwili. Aby przeciwstawić się pokusom relatywizmu i permisywizmu nie jest wcale konieczne, aby kapłan był zorientowany we wszystkich aktualnych, zmiennych trendach; wierni oczekują od niego, że będzie raczej świadkiem odwiecznej mądrości, płynącej z objawionego Słowa”.

Drogą do takiej formy kapłaństwa jest modlitwa nieustanna, życie w Duchu Świętym oddając we wszystkim chwałę Bogu. Benedykt XVI podkreślał z mocą, że „Chrystus potrzebuje kapłanów, którzy będą dojrzali, męscy, zdolni do praktykowania duchowego ojcostwa. Aby to nastąpiło, trzeba rzetelności wobec siebie, otwartości wobec kierownika duchowego i ufności w miłosierdzie Boże”. Jeśli każdego dnia słuchamy Słowa Bożego, adorujemy Pana, wtedy stajemy się wrażliwymi na potrzeby ludzi, bo wiemy do czego jesteśmy powołani i jaka jest nasza misja. Jezus zasiadał do stołu z różnymi ludźmi, ale nigdy nie dawał sobą manipulować, nie pomniejszał prawdy Boga, nie szedł na żadne kompromisy z panującą wówczas władzą, ani nie pozwalał na „przesadzanie” ziarna Słowa w inne miejsce, bo aktualne uznano za niewłaściwe. Benedykt XVI pokazywał, że Kościół ma nawracać kulturę a nie ją naśladować, bo to jest droga do przepaści. Niestety, w dzisiejszej sytuacji często przyjmuje się pozycję „miłego pana”, który niechęcąc nikogo urazić woła w pierwszym zdaniu: „nie przyszedłem pana nawracać!”. Powinno się od razu nasunąć pytanie: To po coś przyszedł? To jakie masz orędzie?Jakże ważne słowa powiedział nam Benedykt XVI 11 czerwca 2010 r. na placu św. Piotra z okazji Roku Kapłańskiego. Mówił wtedy, że ksiądz to nie urzędnik, ale to ten, który pełni „coś, czego żadna istota ludzka nie może robić sama z siebie: głosi w imieniu Chrystusa słowo rozgrzeszenia z naszych grzechów i w ten sposób, wychodząc od Boga, odmienia naszą życiową sytuację. Nad ofiarą z chleba i wina wypowiada słowa dziękczynienia Chrystusa, które są słowami przeistoczenia – słowami, które uobecniają Jego samego, Zmartwychwstałego, Jego Ciało i Krew i w ten sposób przemieniają składniki świata: słowa, które otwierają na oścież świat przed Bogiem i łączą go z Nim. Kapłaństwo nie jest zwykłym «urzędem», lecz sakramentem: Bóg posługuje się biednym człowiekiem po to, aby za jego pośrednictwem być obecnym dla ludzi i działać na ich rzecz”.

Nie podlega dyskusji, że dzisiaj potrzeba konkretnego świadectwa miłości do Boga i człowieka. Posługa kapłańska jest piękna, bo jej źródłem jest doświadczenie miłości Boga. Tylko Ewangelia Jezusa potrafi rozpalać ciągle na nowo charyzmat (por. 2Tm 1,6) poprzez otwieranie serca na światło Ducha Świętego. Lampą jest Słowo Boże (por. Ps 119,105), które nie pozwoli zatracić się w pustce światowości i chaosie czasów. To, co najbardziej trawi dzisiaj Kościół to letnia temperatura miłości do Boga. Nie ma nic gorszego jak połowiczność w relacji z Chrystusem. Dlatego świat „potrzebuje świadectwa Boga, które polega na decyzji przyjęcia Go jako ziemi, na której opiera się własną egzystencję” – jak mówił Papież Ratzinger.

Życzmy sobie, aby życie i dzieło Benedykta XVI, papieża świętego i prostego, były wzorem dla nas kapłanów i świeckich. Potrzebowaliśmy i nadal potrzebujemy wiary, mądrości i krystaliczności depozytu wiary głoszonych przez wielkiego pasterza Benedykta XVI.

Ks. dr Tomasz Rąpała – kapłan diecezji tarnowskiej, otrzymał święcenia w 2004 roku. Pełnił posługę wikariusza w czterech parafiach, następnie ojca duchownego w WSD w Tarnowie, obecnie jest rekolekcjonistą w Centrum Formacyjno – Rekolekcyjnym ARKA w Gródku nad Dunajcem. Współpracuje z Centrum Formacji Duchowej salwatorianów w Krakowie. Uczestnik warsztatów dla kierowników duchowych w pustelni św. Jerzego benedyktynów-kamedułów w Rocca do Garda, a także warsztatów egzegetyczno – archeologicznych w Izraelu i Palestynie oraz wyspie Patmos. Pasjonuje się Biblią i nauczaniem Benedykta XVI.

zdj_m

Głoszenie Boga dzisiaj – ks. Tomasz Rąpała

Benedykt XVI należy do najwybitniejszych teologów na stolicy św. Piotra obok Leona Wielkiego, Grzegorza Wielkiego i Innocentego IV. Jest niekwestionowalnym autorytetem duchowym i moralnym. Był pasterzem utwierdzającym „braci w wierze”. Kiedy myślę o Benedykcie XVI mam przed sobą człowieka delikatnego, bardzo pokornego, i przez to stawiającego opór wrogości i złu, których tak mnóstwo w świecie. Osobistą wdzięczność wyraziłem na placu św. Piotra podczas niezapomnianej uroczystości pogrzebowej tego wielkiego Papieża, wtedy emeryta. Celem a zarazem istotą nauczania nieodżałowanej pamięci papieża Ratzingera był prymat Boga bez rozcieńczania Prawdy Ewangelii pod modłę krótkotrwałej mody świata, który coraz częściej słucha tego, co chce usłyszeć.

Przygotowując się kiedyś do rekolekcji zwróciły moją uwagę słowa, które Benedykt XVI napisał w książce pt. „Wiara w Piśmie i Tradycji. Teologiczna nauka o zasadach”: „Nie istnieje bardziej dobroczynne i miłosierne działanie na rzecz człowieka, niż dzielenie się z nim Ewangelią i wprowadzanie go w relację z Bogiem”[1]. Znając historię Kościoła dobrze wiemy, że trwa on tylko tam, gdzie autentycznie przekazuje wiarę żyjąc nią. Bez wiary jako zażyłej relacji z Bogiem Kościół umiera. „Wiara rodzi się z tego, co się słyszy, a tym, co się słyszy jest słowo Chrystusa” (Rz 10,17). Dlatego właśnie pierwszym przykazaniem Boga jest „Słuchaj Izraelu” (Pwt 6,4). W przekazie biblijnym tak w Starym jak i w Nowym Testamencie ważna jest kolejność:  słuchanie przed głoszeniem. Stąd: jaki słuchacz, taki lektor.

Oczywiście, wszystko ma swoje źródło w miłości Boga do człowieka. Biblia jest historią miłości Pana Boga do człowieka. Dlatego człowiek, który pokochał Boga, słyszy Jego Słowo! Bez miłości uszy i serce są zamknięte na Jego Słowo a przez to ogłaszanie Go staje się nudnym wykładem, który nie zmienia myślenia, jedynie konserwuje rytualizm i szary pragmatyzm kościelnej codzienności. Miłość Boga nie jest teorią, ale wydarzeniem, w którym można wziąć udział. Bez miłości zaczynamy tylko organizować „na przetrwanie”, niejako „przesuwamy łóżka na Titanicu” poprawiając sobie wzajemnie dobre samopoczucie. Jezus uczy nas zupełnie czegoś innego. Uczy nas właściwego spojrzenia poprzez Boże czytanie rzeczywistości, realizmu zapalając do misji. Zapala Duch Święty, jeśli jest przyjęty w miłości i pokoju we wspólnocie. Warto pójść za głosem Jezusa na całego, bez względu na ludzkie opinie i urojenia szerzącego się katolicyzmu obrządku prywatnego.

Pozwoliłem sobie zatytułować ten artykuł słowami zaczerpniętymi od mistrza – to znaczy od Josepha Ratzingera, który opublikował swój wywód pod takim właśnie tytułem[2]. Jego refleksje są bardzo aktualne, szczególnie dzisiaj, kiedy dostrzegamy nasilający się kryzys wiary jako więzi z Jezusem Chrystusem Ukrzyżowanym i Zmartwychwstałym.

Teolog Ratzinger żyjący prostotą i głębią wiary stawia siedem tez, które stanowią fundament głoszenia Boga współczesnemu światu. Jestem przekonany, że poniższe kwestie są absolutnym fundamentem w głoszeniu Boga szczególnie dzisiaj, kiedy coraz częściej mamy – pośród wielu pięknych inicjatyw – doświadczenie płycizny i banału, przekazywania subiektywnych odczuć zamiast żywego przesłania Ewangelii. Jakże często spłycamy piękno Słowa, którego miejsce zajmują brednie w postaci paplaniny szastającej jak z rękawa mitami i bajkami.  Staje się to pustą gadaniną. To spowodowało między innymi nudę w naszych świątyniach, której efektem jest zapaść wiary. Tam, gdzie nie ma żywego Słowa Boga pozostaje organizacja czegokolwiek. „Można organizować święta, ale nie radość”[3]. Radość jest owocem Ducha Świętego pod wpływem spotkania z Bogiem, nie zaś zaskakiwania innych nowymi pomysłami i programami, wytworami naszych rąk. Nadszedł czas powrotu do istoty. Czas pozamykać kramy z własną produkcją tanich religijnych fajerwerków. Kościół ma doświadczenie dwóch tysięcy lat modlitwy i wypracowanych metod, które stały się stylem życia milionów ludzi wiary. To skarb ukryty w roli. Dlatego też pozwolę sobie przedstawić tezy  Ratzingera idąc wiernie za Jego cennymi myślami, które jak ufam przyczynią się do osobistej refleksji nad przekazem wiary dzisiaj w naszych duszpasterskich środowiskach. Nie są one jakimś nowym odkryciem, ale mogą stać się przypomnieniem, a może także powrotem do tego, co stanowi kwestię głoszenia żywej wiary.

Teza pierwsza: Boga należy głosić jako Ojca, Syna i Ducha Świętego

Chrzest św., który dokonuje się w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego nie jest zwykłą formułą, ale otrzymaniem przez człowieka nowego stanu i miejsca. Akt chrztu nie stanowi czysto formalnego wszczepienia we wspólnotę, ale przekazuje treść, jaką żyje ta wspólnota i wyznacza tym samym drogę, którą ochrzczony przyjmuje w samym akcie chrztu. Celem chrztu nie jest wspólnota, ale prawda – przekazywana przez tę wspólnotę (!).

Być zatem chrześcijaninem – to przede wszystkim wierzyć, że Bóg istnieje. Jest to najbardziej podstawowy wybór. Co jednak oznacza to, że Bóg istnieje? Najpierw to, że Kościół trwa zdecydowanie przy Credo Izraela. Jest tylko jeden Bóg. Świat nie ma wielu panów. Ale człowiek tworzy ich wciąż na nowo, nawet wtedy gdy nie nazywa ich bogami. Również dzisiaj – trzeba powiedzieć mocniej – szczególnie dzisiaj obok Boga umieszcza bożki: pieniądze, seks, siłę, własne przekonanie. Świat zwraca się (modlitewnie) do polityki lub historii, oczekując od nich tego, że rozwinął się one w bóstwo. A przecież istnieje tylko jeden Bóg: Stwórca stojący nad światem, pod którego władzą my się znajdujemy.

Bóg istnieje jako miłość, jest Ojcem. Tam, gdzie nie ma ojcostwa, gdzie nie doświadcza się prawdziwego ojcostwa istnieje ryzyko czczej i pustej mowy o Bogu. Ratzinger w tym upatruje kryzys obrazu Boga. Niemniej jednak chrzest staje się wewnętrznym zespoleniem z Trójcą a przez to może być przyczyną żywego doświadczenia miłości Ojca, a potem w codzienności człowiek odpowiada Bogu na tę miłość.

Teza druga: Boga należy głosić jako Stwórcę i Pana

Mamy tutaj do czynienia z dwoma przymiotami Boga; Bóg jako Stwórca i jako Moc. Wiara nigdy nie zamyka wrót rozumowi, wręcz przeciwnie, otwiera je na poznanie Boga.  Wiara bowiem nie jest ideologią jakiegoś mniej lub bardziej ważnego zrzeszenia, ale ma do czynienia z rzeczywistością jako taką. Chodzi o rozum, który szuka sensu, słucha i obserwuje. Wiara rozumna nie zagłusza rozumu, ale go pobudza: to on ma się stać widzący – czego skutkiem będzie właściwe pojmowanie rzeczy i znajdzie odpowiedź stanowiącą fundament życia: „skąd” i „dokąd” nasza egzystencja wychodzi i zmierza.

Bóg jako Stwórca jest Początkiem rzeczy i ich Miarą. To, że wszystko pochodzi od Niego oznacza, że ma nad tym władzę, jest Panem. Bóg chrześcijański jest Bogiem sumienia które Ratzinger nazywa „cichym współ-widzeniem człowieka” z Bogiem. Nasz Pan jest najgłębszym ośrodkiem człowieka, jest Zbawicielem. W Nim objawia się moc i sens wszystkiego.

Teza trzecia: Boga należy głosić jako Logos

„Na początku było Słowo” (J1,1) – odnosi się do pierwszego rozdziału księgi Rodzaju. Wszystko, co pochodzi jest od „Słowa”. „Słowo” jest mocniejsze od tak zwanych faktów, jest faktem wszystkich faktów.

Słowo Logos oznacza sens. Świat pochodzi od Logosu, a więc: świat jest pełen sensu, jest stworzeniem sensu, jaki sam wyraża. Zanim my zaczniemy działać sensownie, sens już istnieje. On nas otacza. Dlatego, gdy pojawia się pytanie człowieka „dlaczego”, odpowiedź tkwi w naszym „skąd”. Owe „skąd” jest naszą nadzieją, bo stwórcą jest Bóg, świat jest stworzeniem. „Na początku był Logos” stanowi podstawę wiary, nadziei i miłości – dlatego hipotezy o stworzeniu i ewolucji człowieka tracą przy tej prawdzie znaczenie. Zatem kim w istocie jest człowiek i świat? Są owocem stwórczego sensu, uzdolnionym siłą faktu do twórczego przekazywania tego sensu. Ten, kto odnajduje ostateczny sens w jedynym Sensie osiąga szczyt radości istnienia. Dlatego dla człowieka rozumnego (!) nie jest wcale obojętne to, w co wierzy ponieważ Prawdy nie da się zastąpić dobrym mniemaniem. Tylko wtedy, kiedy wiem, czym jest człowiek w prawdzie, wtedy mogę być prawdziwie dobry. Dobroć bez prawdy może tylko prowadzić do subiektywnego usprawiedliwienia, ale nie do zbawienia.

Ewangelia Janowa mówi jeszcze coś więcej. Kardynał Ratzinger stwierdza, że trzeba to ująć dosłownie: Logos oznacza u Jana nie tylko ratio, ale verbum – nie tylko sens, ale i mowę. Wynika stąd, że Bóg chrześcijański jest nie tylko rozumem, obiektywnym sensem, geometrią wszechświata, ale także wypowiedzią, odniesieniem, słowem, miłością. Jest rozumem widzącym, który widzi i słyszy, do którego można się zwracać i który ma charakter osobowości. Bóg jako Logos jest mową – nie tylko Stwórcą, ale Objawieniem przemawia cym do mnie i pozwalającym mi na danie odpowiedzi. Mamy tutaj do czynienia z podstawą chrześcijańskiej teologii modlitwy. Słowu odpowiada słowo. I dlatego Logos wszystkich rzeczy może wyjść na spotkanie w ludzkim Obliczu – w postaci Jezusa z Nazaretu.  To w Nim wychodzi naprzeciw człowieka to, co najistotniejsze we mnie samym i dlatego mogę z Nim rozmawiać, mogę Go rozumieć, mogę stać się ciałem – jednym życiem z Nim i z tymi, którzy są Jego. Stąd prawda, że ciągle pozostaję w drodze do Jezusa, ponieważ On jest zawsze nieskończenie większy.

Teraz czwarta: Należy głosić Boga w Jezusie Chrystusie

„W Nim [Jezusie] widzimy Ojca” (J 14,9). W nazwie Logosu wyznanie Stwórcy przechodzi w wyznanie Jezusa Chrystusa. tego, kim jest Bóg doświadczamy zasadniczo i przede wszystkim patrząc na Jezusa Chrystusa. Syn pozwala nam równocześnie rozpoznawać rysy Ojca. Dlatego to Jezus Ewangelii wchodzi w chrześcijańskie mówienie o Ojcu: innego, historycznego Jezusa nie ma w ogóle. Kim jest Bóg, opowiedział nam Chrystus, który pochodzi z łona Ojca (J 1,18). Zatem dla obrazu Boga istotne są centralne momenty historii Jezusa: Wcielenie – Krzyż – Zmartwychwstanie – Wywyższenie – Wylanie Ducha.

Wcielenie. Bóg jest taki, że chce stać się Człowiekiem; bliski nam bo mówi, myśli i kocha jak człowiek, ale my jesteśmy daleko, bo nie umiemy poznać swego Boga w tak wielkiej bliskości.

Krzyż. Miłość staje się śmiertelna. Musimy tutaj uczyć się, co oznacza wszechmoc. Prawda pozostaje nienaruszona i nie może (lub nie chce) być zniweczona przez samego Boga, nie ma miejsca na kompromis, niezgodę w tym, czego chcą wszyscy.  Krzyż jest tak, gdzie prawda i miłość występują razem.

Zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa. Stanowi ono odsłonięcie Boga samego: Bóg jest Bogiem życia, Bóg daje przyszłość. On sam jest naszą przyszłością. On jest mocą. Stwórca okazuje ją nie w dziecinnych cudach, ale w tym stałym cudzie w pełni sensownego świata, który jest w Jego rękach. To Bóg otwiera świat przed nami na swój sposób poza to, co tylko chwilowe. Śmierć nie stanowi bariery dla Boga. Zmartwychwstanie nie jest jakimś okolicznościowym cudem lecz początkiem ostatecznej przyszłości świata. Jako takie jest ono najmocniejszym wniknięciem w świat, a tym samym dramatycznym poświadczeniem tego, kim jest Bóg, że jest On rzeczywiście Bogiem, naszą nadzieją.

Bóg pozostaje w swej wolności zawsze ten sam, a przecież pozostaje wciąż nowy – do odkrywania aż po kres dni…

Teza piąta: Boga należy głosić w zwierciadle Prawa i Ewangelii

Historia zbawiania jest zwierciadłem, w którym staje się widoczne to kim jest Bóg i czym jest Bóg, czego domaga się od nas i co nam daje. Stary Testament nie jest wygasłą przeszłością. Jest on teraźniejszością wprowadzoną w większą całość, przekazaną przez Jezusa Chrystusa. Jedność obu Testamentów jest bardzo istotna, zastała zaciemniona niesłusznie przez niewłaściwe akcenty włożone w Pawłowe przesłanie o wolności od Prawa.

Z czysto historycznego punktu widzenia trzeba stwierdzić, ze Ewangelia zawiera w sobie Prawo. Utrzymuje mocno, że Bóg powołuje i umacnia człowieka, powierzając mu określone zadanie i odpowiedzialność. Kazanie na Górze nie jest zwykłym zwierciadłem ludzkiej niemocy: pragnie być drogowskazem dla człowieka. I odwrotnie, Prawo nosi w sobie znamiona Ewangelii: dla człowieka Starego Testamentu nie było ono druzgocącym wymogiem, ale drogą za którą dziękował Bogu; było też światłem w ciemności pomagającym mu znaleźć drogę zbawienia.

Mówienie o Bogu niezależnie od tego, czy się to nam podoba czy nie ma do czynienia także z zobowiązaniami moralnymi. Kto sprowadza religię do moralności, ten pozbawia ją tego, co istotne. Kto jednak z chrześcijańskiego obrazu Boga wykreśla wymagania moralne, ten nie docenia Boga należycie. Istnieją być może, religie pozbawione moralności, jak nie brakuje też z pewnością amoralnych bożków. Znakiem rozpoznawczym Boga Izraela oraz Boga Jezusa Chrystusa jest właśnie to, że jest On wielkością moralną, co więcej, pełnią etycznych wartości – jako Osoba.

Faktem jest, że w dziejach Boga z człowiekiem pojawia się najpierw Prawo, a dopiero potem Ewangelia, widocznie jest to wskazaniem, że także dzisiaj istnieją etapy nauczania, których nie wolno pomijać. Nie można bowiem głosić łaski człowiekowi, którego sumienie zamilkło i który nie zna najbardziej podstawowych wartości moralnych. O ile ma on wejść na drogę łaski, musi najpierw wiedzieć, że jest grzesznikiem. Najgłębszą prawdą nawrócenia jest to, że istnieje przebaczenie.

Teza szósta: Przepowiadanie Boga ma za przewodnika biblijne mówienie o Bogu, zwłaszcza w przypowieściach Jezusa, w doświadczeniu Świętych i w refleksji nad tymi doświadczeniami

Jakim zatem językiem powinno mówić się o Bogu? Nasz język jest najczęściej przeniknięty językiem świata. Trudno byłoby oczywiście czynić tutaj wywód na temat, co oznacza „język światowy”. Pozostawiając tę kwestię na boku, należy zauważyć, że również Biblia mówi w jakiś sposób językiem „światowym”. Wystarczy przypomnieć sobie słowa proroków i ich porównania. Izajaszowa zła winnica (Iz 5, 1-7). Historia ta, choć zagadkowa – przez swą konstrukcję przestała być zagadką i przekształca się w krzyk oburzenia, staje się krzykiem do ludu, że wyczerpała się Boża cierpliwość i nastąpiło całkowite rozczarowanie. Dzięki temu widzimy wyraźnie; kim jest Bóg a kim człowiek. Jezus podejmuje ten temat (Mk 12, 1-12) w nowy sposób: jest to historia o dzierżawcach, którzy uważając się za właścicieli, odrzucają wszelkie próby pojednania podejmowane przez gospodarza, a w końcu mordują jego syna. Tutaj odsłania się tajemnica Jezusa i Jego Męki, która u Izajasza dochodziła do głosu niejako z oddali. Ratzinger mówi, że Jezus tym sposobem wkracza w tradycję profetycznej mowy o Bogu i ją na swój sposób aktualizuje. Chociaż sam jest Synem, to jednak nie wychodzi od tego, ale idzie po linii tradycji, która twórczo wypełnia i prowadzi do właściwego celu.

Przypowieści, porównania pokazują zatem jakieś granice w mówieniu o Bogu, mowa ta pozostanie zawsze tylko porównaniem, które powoli doprowadza od zewnątrz do tej rzeczywistości, której nigdy nie da się w pełni osiągnąć. Żeby czynić Boga przejrzystym trzeba w przepowiadaniu uwzględniać tę kolejność. Pomiędzy głosicielem a Biblią nie ma dwutysiącletnich wykopów grobowych, mamy przecież żywą wykładnię Świętych z ich wewnętrzną więzią, na której opiera się doświadczenie Boga realizowane w codzienności życia. Bez nich obchodzenie się z Biblią prowadziłoby do czystego historycyzmu.

Teza siódma: Głoszenie Boga winno prowadzić do modlitwy i z niej wypływać

O Bogu można mówić sensownie tylko wtedy, gdy się Go zna a poznać Go może każdy. Ten, kto zna Boga staje się głosicielem z pierwszej ręki, ponieważ poznaje Go sam – na – sam na modlitwie. Tylko tak rodzi się doświadczenie. Ratzinger opierając się na tekście Jk 3, 16-4,3 opisującym kryzys wspólnoty judeochrześcijańskiej, podaje tego dwa powody: jeden – szukanie tylko siebie (4,1), a drugi – brak modlitwy (4,2).  Z pewnością modlicie się – mówi dalej Jakub (4,3), ale modlitwa wasza jest tego rodzaju, że nie można jej określić mianem prawdziwej modlitwy. Mówi zatem, że wszystko wyglądałoby inaczej, gdyby wspólnota, zamiast mówić o zimnej wojnie wśród siebie lub między sobą, zechciałaby razem, wspólnie zwracać się do Boga. Trzeba zdać sobie i dzisiaj sprawę, że mówienie o Bogu traci swą moc jednoczącą i staje się dzielącą ludzi, pustą teorią, jeżeli nie wypływa ze wspólnie przeżytego doświadczenia żywotnej rozmowy z Bogiem. Bez modlitwy kazanie usycha samo przez się.

Pola bieleją – słuchający widzi

Na polu świata i Kościoła jest wiele pszenicy i chwastów. Takie są pola… Musimy wciąż na nowo odkrywać, że chwast eliminuje się przez dbanie o pszenicę. Dbać o nią oznacza zgłębiać więź z naszym Panem Jezusem Chrystusem Ukrzyżowanym i Zmartwychwstałym. Musimy karmić własne serca i serca naszych braci i sióstr parzenicą Słowa i sakramentów, bo tylko wtedy na polu stworzenia będzie więcej pszenicy niż chwastów. „Uciszmy się, by słuchać słowa Pańskiego i nad nim medytować, ażeby dzięki skutecznemu działaniu Ducha Świętego nadal mieszkało i żyło w nas przez wszystkie dni naszego życia i do nas mówiło. Tak właśnie Kościół wciąż się odnawia i odmładza dzięki słowu Pańskiemu, które trwa na wieki (por. 1P 1, 25; Iz 40, 8)”[4]. ODWAGI!

Bibliografia:

[1] J. Ratzinger, Wiara w Piśmie i Tradycji. Teologiczna nauka o zasadach, red. K. Góźdź, M. Górecka, Opera Omnia 9. Cz. 2. Lublin 2028, s. 820.
[2] J. Ratzinger, Kościół, ekumenizm – polityka, Kolekcja Communio, 5, wyd. PALLOTINIUM, Poznań – Warszawa 1990, tłum. L. Balter, s. 67-81.
[3] Benedykt XVI, adhortacji apostolska Verbum Domini, 123.
[4] Tamże, nr 124.

Ks. dr Tomasz Rąpała – rekolekcjonista Centrum Formacyjno – Rekolekcyjnego ARKA w Gródku nad Dunajcem, współpracuje z Centrum Formacji Duchowej salwatorianów w Krakowie. Uczestnik warsztatów egzegetyczno-archeologicznych w Jerozolimie i wyspie Patmos organizowanych przez rzeszowską szkołę biblijną DABAR oraz szkoły kierowników duchowych w pustelni benedyktynów-kamedułów w Rocca di Garda. Posługiwał jako wikariusz w czterech parafiach diecezji tarnowskiej, następnie pełnił posługę ojca duchownego w WSD w Tarnowie.

Zdjęcie_moje SŁOWO (2022)

Kurtyna opadła. Wróćmy do Źródła wiary! – ks. Tomasz Rąpała

Niedziela Słowa Bożego została ustanowiona przez papieża Franciszka specjalnym listem apostolskim Aperuit illis z dnia 30 września 2019 r., w którym Ojciec Święty wyraźnie zaznaczył, że jako chrześcijanie „musimy wejść w bliską relację z Pismem Świętym, w przeciwnym razie [bowiem] nasze serce pozostanie zimne, oczy zamknięte, dotknięte niezliczonymi formami ślepoty” (nr 8).

Czytając na nowo słowa tegoż listu, mam przed oczami nabożeństwo z 27 marca 2020 r., które w obliczu pandemii covid-19 stało się, dla mnie osobiście, nieprawdopodobnym wyrazem tego, co zaistniało w świecie. Późne popołudnie. W strugach deszczu samotny Papież zmierza przez zupełnie pusty plac św. Piotra w stronę bazyliki. Idzie sam. Takiego widoku jeszcze tam nie było. Franciszek wygłasza przejmujące przemówienie na temat Jezusa Chrystusa kroczącego po galilejskim jeziorze. Znamy tę scenę bardzo dobrze. Jednak słowo Boże, które jest życiowe, żywe i ponadczasowe, odczytywane w konkretnym kontekście czasu i historii nabiera w tym momencie szczególnego znaczenia. Chrystus naprawdę panuje nad rzeczywistością świata pogrążonego w mrokach niepewności i strachu. Idzie po wodzie, przemierza uliczki i ulice świata… „Chcieliśmy być zdrowi w chorym świecie” – przemawia Papież. Doświadczyliśmy wtedy (przynajmniej niektórzy), że człowiek musi obudzić się z letargu poczucia swej wszechwładzy, cynizmu i samouwielbienia. Nie jesteśmy bogami. Tylko Bóg jest Bogiem. I jest z nami. Zawsze. Na wszystkich „placach” kuli ziemskiej. Zna świat, zna człowieka, zna Kościół… Czy jednak człowiek jest z Bogiem? Czy człowiek zna Boga?

Pusty plac św. Piotra. Samotny Papież. Dostojnie oświetlona bazylika, a na jej kopule krzyż. Stat crux dum volvitur orbis – Krzyż stoi, podczas gdy świat się obraca. To motto kartuzów, które staje się mottem każdego wierzącego i wątpiącego człowieka. Z niego płynie życiowa mądrość. Uciszmy się, żeby usłyszeć je sercem! Jeszcze raz.

Przywołuję ten obraz po to, żebyśmy pozwolili przemówić Słowu Bożemu w tym czasie, kiedy powinniśmy się budzić do czegoś, co wpompuje w nas na nowo życie. Powietrzem są słowa św. Pawła, że „wiara rodzi się z tego, co się słyszy, a tym zaś, co się słyszy jest, słowo Chrystusa” (Rz 10,17). Czy jednak my naprawdę w to dzisiaj wierzymy? Czy słowo Chrystusa jest w stanie przebić się przez „siatki” na naszych uszach, które nie dopuszczają Jego Słowa do naszych serc? Tymi siatkami są dzisiaj; zwątpienie, strach, brak zaufania do Kościoła, intelektualna pycha i antyintelektualne utopie ideologii, hiperseksualizm i związany z tym bardzo mocno materializm, którego różnorodne formy stają się powodem manipulacji człowiekiem, szczególnie młodym pogrążonym jakże często w ciemnościach zagubienia w codzienności życia.

Kiedy powracam do pamiętnego nabożeństwa z tamtego marca w Watykanie przychodzą mi na myśl słowa, które dzisiaj wielu słusznie uważa za proroctwo wypowiedziane 24 grudnia 1969 r. przez młodego ks. Josepha Ratzingera w heskim radiu, iż w obliczu kryzysu i poważnych wstrząsów, Kościół będzie musiał rozpoczynać mniej więcej od początku. Dla mnie znakiem tego początku jest pusty plac św. Piotra z pamiętnego marca ubiegłego roku. Początek widzę w powrocie do życia Słowem Bożym w codzienności życia. W znakomitym wystąpieniu w bawarskiej Akademii Katolickiej  czterdziestotrzyletni Ratzinger wygłaszając wykład pod tytułem „Dlaczego jeszcze jestem dzisiaj w Kościele?”, zauważa, że Kościół budują naprawdę ci, którzy się pokornie modlą. „(…) W ciszy, niemal nie wydając z siebie głosu, żyją w swoim otoczeniu ludzie, którzy po prostu wierzą i którzy również w tej godzinie zamętu wypełniają prawdziwe zadanie Kościoła – budowanie na Słowie Bożym modlitwy i wytrwałości dnia codziennego” (Wykłady bawarskie z lat 1963-2004, Warszawa 2009, s. 143-166). „Trzeba wzmocnić wiarę, a nie zastąpić ją wydyskutowaną w debacie opinią” (Kościół. Wspólnota w drodze, Kielce 2009, s. 128). Wiarę możemy wzmacniać przede wszystkim słuchaniem słowa Bożego, które ma moc przemiany myślenia, zmiany mentalności życia. Różne są ludzkie serca, różne jest dzisiaj nawet rozumienie Boga. Dlatego najbardziej pilną posługą w Kościele jest głoszenie orędzia Dobrej Nowiny, kerygmatu, który najpierw wydarzył się w głoszącym. Jaki słuchacz, taki lektor! Ostatnie lata pokazały ciemne strony tego głoszenia. Kurtyna opadła. Trzeba na nowo wyruszyć w drogę wiary, z entuzjazmem i bezgraniczną miłością Chrystusa i do Chrystusa. „Prawda jest warta cierpienia” – powie Ratzinger (Opera omnia, t. 14/2, s. 782).

Ojciec Piotr Rostworowski w referacie wygłoszonym na Jasnej Górze w 1970 r. powiedział słowa, które powinny nam dać wiele do myślenia. Szczególnie dzisiaj, kiedy przeżywamy Niedzielę Słowa Bożego prosząc Ducha Świętego, aby ożywił w nas wiarę i odwagę życia Słowem, które pochodzi z ust samego Boga. „Czasem mam wrażenie – mówił mnich – że naszą wielką winą w Polsce jest to, żeśmy nie uwierzyli w wewnętrzną siłę Słowa Bożego. Ten brak wiary był przyczyną, że nie dawaliśmy naszemu ludowi obfitej strawy biblijnej, ale zalewaliśmy go potokiem naszych własnych słów. Biedny lud uderzony siłami ateizmu, w tragicznej walce z naporem laicyzacji pozbawiony był w dużej mierze jedynej siły skutecznej przeciwko zlaicyzowaniu – Słowa Bożego. Można myśleć, że inaczej wyglądałby dziś Kościół w Polsce, gdybyśmy to zrozumieli od początku i gdybyśmy od początku karmili go mocną strawą. Wierzę, że nie doszlibyśmy do takiej ignorancji rzeczy Boskich i do takiego zanikowego stanu wiary. (…) Tylko Słowo Boże ma w sobie stężony smak Ducha Świętego, który jedynie uratować może ducha ludzkiego od rozmycia w nicość” (W szkole modlitwy, Kraków 2000, ss. 28-29). Przypuszczam, że gdyby te słowa wygłosił dzisiaj ojciec Piotr np. z okazji konferencji synodalnej, to nie zabrakłoby zniesmaczonych. Takich nigdy nie zabraknie. Szkoda, że brakuje tych, którzy w głębi serca wierzą w stężoną moc Ducha Świętego zawartą w Słowie Bożym, które może uratować przed nicością, pustką, której coraz więcej i która coraz bardziej pochłania.

Co zatem mamy robić dzisiaj, teraz? Benedykt XVI w przemówieniu z okazji 40. rocznicy ogłoszenia soborowej Konstytucji Dei Verbum  powiedział znamienne słowa: „Praktyka ta [lectio divina], jeśli będzie się ją skutecznie propagować, przyniesie w Kościele – jestem o tym przekonany – nową duchową wiosnę. Lectio divina winna być zatem coraz bardziej propagowana, również przy użyciu nowych metod, starannie dobranych i dostosowanych do naszych czasów. Nigdy nie można zapominać, że słowo Boże jest lampą dla naszych stóp i światłem na naszej ścieżce (por. Ps 119 [118], 105)” (Słowo Boże źródłem odnowy Kościoła, Watykan 16 września 2005 r.). Kierunek mamy zatem nadany, jest nim „Boże czytanie”, zwane lectio divina. Obyśmy mieli udział w wiośnie Kościoła! Słowo i Eucharystia stanowią dwa filary, dzięki którym lud Boży będzie miał siłę stawiania czoła nowym, neopogańskim prądom, które zalewają coraz większe obszary. Jezus Chrystus jest większy od tych wszystkich, którzy uważają się dzisiaj za największych i pustosząc ludzkie sumienia kierują wielu na wieczną zagładę. „Współczesne społeczeństwo jest w trakcie formułowania antychrześcijańskiego credo, a przeciwstawianie się mu jest karane społeczną ekskomuniką. Strach przed tą duchową mocą Antychrysta jest wciąż aż nazbyt naturalny i przeciwstawianie się temu naprawdę wymaga pomocy modlitewnej całej diecezji i Kościoła powszechnego” – powiedział Benedykt XVI emeryt w rozmowie z niemieckim dziennikarzem i pisarzem Peterem Seewaldem (Życie, Kraków 2021, ss. 1016-1017). Jeżeli nie przejmiemy się tymi słowami, już nic nam nie pozostanie. Nie bądźmy głusi i ślepi. Błagajmy Ducha Świętego, żeby obudził nas idących drogą wiary do większej miłości Boga w Trójcy Świętej Jedynego. Niech Maryja nas prowadzi w codziennych wyborach, abyśmy umieli stawać po stronie Chrystusa, Jego Słowa. „Wy już rozumiecie tajemnicę Bożego Królestwa, lecz tym, którzy są na zewnątrz, trzeba przedstawić ją w przypowieściach, aby wyszło na jaw, którzy z nich nie mają w sobie pragnienia wgryzienia się w moje Słowo. Tacy bowiem należą do ludzi, którzy wręcz zasłaniają sobie oczy i uszy swe zatykają, by niczego nie widzieć i niczego nie słyszeć. Nie mają w sercach pragnienia, by pojąc cokolwiek; nie chcą zwrócić się ku mnie, abym ich ocalił” (Mk 4, 11-12, NPD). Jezus ma nas! Przez nas pragnie zasiewać ziarno swojego Słowa, które ma wielką moc. Najtrudniej jest Mu wtedy, gdy spotka się z oporem serca człowieka. Wtedy to samo Słowo, które potrafi wskrzesić umarłego czy uzdrowić wzrok, nie dokona niczego. Odrzućmy wszelkie opory. Prosi nas o to sam Chrystus!

Kościoły pustoszeją. Statystyki mówiące o odpływie młodych ludzi ze wspólnoty Kościoła w Polsce przerażają. Pustka placu św. Piotra z pamiętnego, marcowego nabożeństwa rozciąga się dalej i dalej. Obyśmy nie należeli do grona besserwisserów pocieszających się przy kawie, że obok nas jest jeszcze gorzej, a tu „u nas” – nie przesadzajmy z tym, że jest tak bardzo niepokojąco. Szary pragmatyzm kościelnej codzienności usypia, szczególnie nas duchownych. Kiedy patrzymy z oddali, z fotela, rzeczywiście nie jest jeszcze tak źle, gdy podchodzimy jednak bliżej,  to zaczyna świecić pustką tą „liczbową”, a jeszcze bardziej wewnętrzną. Nadszedł czas „przyłożenia ucha” do Słowa Bożego i adoracji Wcielonego Słowa. „Kościół jest z modlitwy, ba, jest modlitwą, jest tą właśnie – adoracyjną – modlitwą. Kościół to zatem nie ‘parlament’, ale wspólnota trwająca na modlitwie” (Kościół. Wspólnota…, dz. cyt., s. 35).

Kurtyna opadła. Takie mamy czasy. Pozostaje tylko Kościół wiary, Kościół na obraz Chrystusa. Niech nikt z nas nie lęka się pójścia za Jezusem Chrystusem, który mówi do nas i zaprasza do wspólnej drogi, która jest najpiękniejszą przygodą, wydarzeniem. Słuchajmy i uczmy słuchania innych żywego Słowa! „Uciszmy się, by słuchać słowa Pańskiego i nad nim medytować (…). Tak właśnie Kościół wciąż się odnawia i odmładza dzięki słowu Pańskiemu, które trwa na wieki (por. 1P 1, 25; Iz 40,8)” (Benedykt XVI, Verbum Domini, 124).

Ks. mgr lic. Tomasz Rąpała – rekolekcjonista w Centrum Formacyjno – Rekolekcyjnym Diecezji Tarnowskiej „ARKA”, dotychczas pełnił posługę wikariusza, następnie ojca duchownego w WSD w Tarnowie. Współpracuje z Centrum Formacji Duchowej salwatorianów w Krakowie.

 

 

 

zimne ognie

Taniec na wulkanie zamiast spotkania z mocą Słowa – ks. Tomasz Rąpała

Wchodzimy dzisiaj w zupełnie coś nowego, w Nowy Rok, który jest dla nas wszystkich tajemnicą. Nie potrafimy powiedzieć co nas jeszcze czeka, żyjąc w jakże niespokojnych czasach, pełnych chaosu i zbrodni… Nad światem coraz więcej ciemnych chmur. Człowiek stał się istotą mało znaczącą w huraganie materializmu, hiperseksualizmu, pogardy dla tego, co święte. Żyjemy jakby u ponóża wulkanu bawiąc się w rytm głośnej muzyki. Wulkan grozi wybuchem, ale my nadal tańczymy, bo muzyka zagłusza sygnały o nadchodzącym niebezpieczeństwie…

Jak w tym wszystkim zauważyć Jezusa Chrystusa, jedynego pośrednika Boga, który narodził się w ciszy? On rodzi się także dzisiaj, gdy my nadal tańczymy na „wulkanie”, bliscy katastrofy. Zastanawiam się czy jesteśmy w stanie USŁYSZEĆ i ZOBACZYĆ Jezusa, który nas kocha?

Dobrze rozpoczynają ci, którzy na początku nowego roku przychodzą do świątyni prawdziwego Boga, jedynego Boga. Boga, który jest miłością (por. 1J4,8.16) i który stał się Człowiekiem po to, żeby powiedzieć nam o sobie jeszcze bardziej, jeszcze wyraźniej. To jest dopiero tajemnica! Św. Hilary powiedział bowiem, że „kto dobrze zaczął, jest już w połowie drogi”. Chrześcijanin zaczyna dobrze, bo zaczyna razem z Jezusem, Maryją i Józefem. Zaczynamy zatem od słuchania Słowa, od Eucharystii, tego największego daru, jaki Bóg nam dał!

Kiedy czytałem opis Bożego Narodzenia, Jezusa owiniętego w pieluszki, zobaczyłem eucharystyczny korporał, na którym podczas Mszy Świętej spoczywa Hostia – Wcielone Słowo. Ciało Jezusa, najpierw owinięte w pieluszki, potem w całun w grobie, jest obecne na korporale. Bo Chrystus jest z nami, żywy i prawdziwy. Rodzi się tyle razy, ile razy Go słuchamy, przyjmujemy do swoich serc jak wyjątkowego Gościa do domu… Do jakiego serca przychodzi Pan Jezus? Jakie są nasze serca? Czy znajduje w nich wiarę, że ON jest żywym Bogiem, mającym MOC przemiany naszego serca. Przed przyjęciem Komunii Świętej mówimy przecież: „Panie, powiedz tylko SŁOWO, a będzie uzdrowiona dusza moja”… Czy my w to naprawdę jeszcze wierzymy?

Zadajmy pytanie; czym jest ta muzyka na „wulkanie świata”? To jest muzyka niewiary. Kard. Gerhard Ludwig Müller w cennym piśmie pt. „Manifest wiary” podkreślił, że dzisiaj trzeba stawiać czoła pojawieniu się dawnych herezji, które w Jezusie widziały jedynie wybitną postać, brata czy przyjaciela, proroka czy przykład moralności” (nr 1). Mam wrażenie, że dzisiaj dla większości z nas Jezus Chrystus stał się tylko postacią, nie jest już żywą osobą, którą można spotkać w Słowie Bożym i powierzyć Mu swoje życie. Obchodząc uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki widzimy wyraźniej, że Maryja nie porodziła wyjątkowej postaci w historii ludzkości, ale Osobę, która jest Bogiem wcielonym, Słowem, które stało się Ciałem. Jakież to ciekawe, że tę prawdę potrafili rozpoznać ubodzy Pastuchowie, a nie potrafią tego zobaczyć współcześni ludzie, w czasie, kiedy potrafią chodzić po Księżycu. Okazuje się, że droga do Boga, który jest na wyciągnięcie ręki, jest dla niektórych dłuższa niż na Księżyc. Czy my, nie sprowadziliśmy Chrystusa do poziomu „bozi”, miłego misia, który do wszystkich się uśmiecha, na wszystko się zgadza, a jego „miłosierdzie” sprawia, że nie potrzeba ani sakramentów, ani Biblii, ani spowiedzi świętej, bo przecież „i tak wszystko przebaczy”? Skąd ta pewność? Chyba z jakiejś  „domowej religii”, czyli własnych dywagacji i poglądów…

Chciałbym, żebyśmy na progu nowego roku podjęli decyzję wejścia w ten nowy czas z PAMIECIĄ o Słowie Boga, który codziennie do nas mówi. Nasza pamięć jest łonem Słowa! Pan Jezus pragnie, żebyśmy Go słuchali, żebyśmy czytali to, co On nam mówi. Bo w tym jest nasze ŻYCIE (por. J1,4). Iluż ludzi dzisiaj tylko wegetuje? Stracili sens życia, sens powołania małżeńskiego, kapłańskiego. W Nim jest życie. Kiedy Pasterze opowiadali innym o tym, co widzieli, to reszta się ZDUMIEWAŁA. Oni byli zdumieni tą tajemnicą Boga, który jest z nimi. Wyszli poza własne oczekiwania, myśli. Dali się poprowadzić żywemu Bogu! A widzieli coś niebywałego… Dla nich Bóg w Dzieciątku – można było to przyjąć tylko wiarą! A Maryja? Najpierw to Słowo USŁYSZAŁA, potem ZACHOWYWAŁA i ROZWAŻAŁA. Co działo się w Jej sercu? Jesteśmy czcicielami Maryi, dlatego zaglądajmy do Jej serca. Tak! To jest Jej pamięć o Słowie! Tam przechowuje Słowo Boga. My mamy czynić to samo! Czytać, rozważać, żeby pamiętać a przez to rodzić w codzienności życia! Nasze życie pokazuje na ile my wierzymy Bogu, Jego Słowu. To jest rodzenie Słowa! Ojciec Raniero Cantalamessa powiedział kilka dni temu w Watykanie piorunujące zdanie, że nawet papież Franciszek podniósł głowę w tym momencie. Powiedział, że jeśli my nie przechodzimy od poczęcia do narodzenia Słowa to dokonujemy „duchowej aborcji”. Co to znaczy? Ono musi się urodzić, na zewnątrz, poza nami, w mojej codzienności! Musi być widać, że coś się dzieje nowego, na zewnątrz, to znaczy w twoim małżeństwie, w moim kapłaństwie, w tobie młody człowieku. Rozumiemy to? Pozwolić na urodzenie Słowa. W dzisiejszej Ewangelii jest użyte określenie Słowa jako rhema, czyli za słowem idzie fakt, idzie życie. To nie tak, że posłuchamy tego wszystkiego i nic się nie zmienia… To wtedy jest „duchowa aborcja”. Nie trzymajmy Boga na dystans, nie bądźmy tylko ludźmi religijnymi. Bo na wulkanie codzienności nie usłyszymy wydarzenia Słowa, które Bóg mówi nam do serca!

Słuchałem ostatnio opowiadania biskupa Mirosława Gucwy, który jest ordynariuszem diecezji Buar w Afryce. Otóż, do jednej z wiosek wpadli rebelianci. Ograbili ludność ze wszystkiego. Wszystkie sklepy, domy. Pozabijali wielu ludzi. Ci biedacy pozostali „w tym, w czym stali”. Biskup Mirosław przyjechał do tej wioski, żeby tam odprawić Mszę Świętą. A oni przyszli. I mówił, że poruszył go do głębi serca śpiew tych ludzi. Mówił, że na Komunię Świętą śpiewali o radości, o nadziei. Śpiewali z taką wiarą, że to wzruszyło serce Biskupa, stało się jego najpiękniejszym doświadczeniem z całej wieloletniej pracy misyjnej. Ci biedni ludzie zostali bez niczego i przyszli do Jezusa, bo wiedzą, ze On ich kocha i oni Go kochają. To jest WYDARZENIE SŁOWA w codzienności.

I kiedy potem o tym myślałem, także w kontekście Bożego Narodzenia przyszedł mi jeszcze jeden obraz. Przypomniałem sobie to ciekawe, tajemnicze i przedziwne nabożeństwo, podczas którego, w obliczu pandemii, papież Franciszek szedł zupełnie sam, w strugach deszczu przez plac św. Piotra ku Krzyżowi. Szedł sam, w ciszy. Pusty plac. Nie było nikogo. Takiego widoku tam jeszcze nigdy nie było. I zastanawiam się; czego to jest obraz? Klęski Kościoła? Papież przemawia do nikogo… A może klęski ludzkości, która powinna tam być, w obliczu zagrożenia? Nie wiem. A może to obraz rodzącego się życia w chorym świecie? Może obraz Jezusa, który idzie po wzburzonym jeziorze świata? Czy my potrafimy się jeszcze zdumiewać żyjąc jak na wulkanie, którego erupcja jest bardzo blisko?

Jesteśmy ludźmi nadziei, bo jesteśmy ludźmi wierzącymi. Dlatego warto, by każdy z nas podjął dzisiaj decyzję o wejściu w żywy kontakt z Bogiem, słuchaniu i rozważaniu Jego Słowa. Tego uczy nas Maryja, Boża Rodzicielka, PANNA SŁUCHAJĄCA.

Ks. mgr lic. Tomasz Rąpała – rekolekcjonista w Centrum Formacyjno – Rekolekcyjnym Diecezji Tarnowskiej „ARKA”, dotychczas pełnił posługę wikariusza, następnie ojca duchownego w WSD w Tarnowie. Współpracuje z Centrum Formacji Duchowej salwatorianów w Krakowie.

 

smutek

Dzieci i młodzież wobec śmierci. O wsparciu w przeżywaniu żałoby – Agnieszka Szymańska

Śmierć kogoś bliskiego to wydarzenie, które zawsze niesie ze sobą bardzo silne przeżycia. Z jednej strony można powiedzieć, że doświadczenie umierania jest pełne po brzegi – bo bardzo wiele w nim emocji, myśli, zdarzeń, patrząc zaś z innej perspektywy, bezpośrednie zetknięcie się ze śmiercią to też niejednokrotnie przeżycie wielkiej pustki, ogołocenia z dotychczasowych schematów przeżywania świata. I choć śmierć jest naturalnym etapem egzystencji człowieka, wydaje się, że w obecnych czasach jej właściwe przeżywanie i rozumienie jest znacząco utrudnione.

Człowiek ponowoczesny, zanurzony w doczesnym „tu i teraz”, nastawiony jest na budowanie swojego dobrostanu fizycznego i psychicznego w oparciu przede wszystkim o wartości materialne. Rzadko, albo wręcz nigdy nie zastanawia się na co dzień nad swoim duchem, nad rzeczywistością wykraczającą poza to, co da się zobaczyć, odczuć i wprost doświadczyć. Kultura w której żyjemy afirmuje młodość, zaprzecza starości, cierpieniu i umieraniu. W obliczu wydarzeń granicznych, takich jak np. nieuleczalna choroba czy śmierć, które same w sobie są przecież złem i niosą lęk, dzisiejszy człowiek nierzadko staje się bezradny, brak mu właściwego punktu odniesienia w ich przeżywaniu.

W nie tak odległej jeszcze przeszłości czymś naturalnym było, że członek rodziny umierał w domu, najbliżsi towarzyszyli mu i żegnali się z nim. Następnie czuwano przy zmarłym, modlono się, następowały ceremonie pogrzebowe. Świadkami tych wydarzeń były też dzieci, które w naturalny sposób oswajały się ze śmiercią i obserwując dorosłych uczyły się, jak sobie z nią radzić. W obszarze tym nastąpiła duża zmiana (opiekę nad terminalnie chorymi i organizację pogrzebu w dużym stopniu przejęły instytucje) i człowiekowi doświadczającemu dziś śmierci, również dorosłemu, niejednokrotnie brakuje wzorców i umiejętności zachowania się, bo często sam wychowywał się już w rzeczywistości, kiedy to najbliżsi umierali w szpitalu, często pod nieobecność rodziny. W sytuacji gdy dziecko czy dorastający młody człowiek jest chroniony przed przeżywaniem smutku i żalu związanego ze śmiercią, w dorosłym życiu unika stykania się z umieraniem i robi wszystko, aby nie myśleć i nie mówić o śmierci. I tym bardziej nie potrafi pomóc innym doświadczającym straty.

Dzieci i młodzież to grupa, która z racji rodzaju aktywności i ilości czasu spędzanego w świecie wirtualnym dodatkowo jest narażona na przyswojenie sobie nieprzystającego do rzeczywistości obrazu śmierci. W kreskówkach, filmach czy grach bywa ona przedstawiana w odrealnionej, komiksowej formie, jest też często śmiercią na niby: stanem odwracalnym, wielokrotnym, nieprawdziwym.

Ze śmiercią zetknie się każdy, wcześniej czy później, całkiem bezpośrednio lub mniej wprost. Częste więc mogą być sytuacje, kiedy z jednej strony dorosły doświadczający śmierci musi zmierzyć się z własnymi ogromnymi przeżyciami związanymi ze stratą, a z drugiej wesprzeć dziecko, które również znalazło się w sytuacji odejścia bliskiej osoby. Nie zawsze wie, jak to zrobić. Nie zawsze ma siłę. Sytuacje mogą być różne, tak jak wielobarwne jest życie.

Praktyka psychologiczna podpowiada, że dorośli bardzo potrzebują pomocy we wspieraniu dzieci w żałobie. A i dzieci wymagają pomocy w radzeniu sobie z czyjąś śmiercią. Z pewnością kapłan, katecheta, jest osobą, która może wiele w tym względzie zdziałać. W społecznym przekonaniu, skądinąd uprawnionym, któż lepiej niż ksiądz zna się na sprawach ostatecznych i to właśnie dlatego jest on często tym, kto jest tu postrzegany jako specjalista „z pierwszej linii”.

Rozumienie śmierci przez dzieci w różnym wieku i reakcja na stratę

Żałoba to złożona i długotrwała reakcja na utratę bliskiej osoby (lub innego ważnego obiektu, do którego jesteśmy przywiązani), zaczynająca się od zaprzeczania, poprzez gniew, targowanie się, depresję, a zakończona pogodzeniem z utratą. Sposób jej przeżywania zależny jest od wielu czynników, w przypadku dzieci i młodzieży bardzo znaczący jest etap rozwoju na którym znajduje się młody człowiek. Niezależnie jednak od wieku, żałoba wiąże się z ogromnym stresem, który angażuje zarówno ciało jak i sferę psychiki.

Dzieci w wieku do 2 lat

Dla dziecka w tym wieku pojęcie śmierci jeszcze nie istnieje, co nie znaczy że mały człowiek nie cierpi z powodu utraty kogoś ważnego. Reakcją na oddzielenie najczęściej jest płacz, krzyk, przy czym brak jest jeszcze rozróżnienia między krótkotrwałą nieobecnością a długotrwałą utratą. Największy negatywny wpływ wywiera na dziecko w tym okresie brak stałej relacji z jednym, głównym opiekunem.

Dzieci w wieku 2–5 lat

Na tym etapie rozwoju brak jest jeszcze u dziecka wyraźnej granicy pomiędzy tym, co wewnętrzne a tym co zewnętrzne, pomiędzy rzeczywistością, a myśleniem magicznym, życzeniowym. Brak jest możliwości reflektowania zjawiska śmierci, również własnej. Dziecko może postrzegać śmierć jako formę snu, wyjazdu, obecności w innym wymiarze, z którego można powrócić. Nie wykształtowane jest jeszcze precyzyjne pojęcie czasu, i co za tym idzie brak jest właściwego rozumienia pojęć takich jak: „na zawsze”, „ostatecznie”, „nieodwracalnie”. W sytuacji śmierci bliskiego jest to przyczyną pozornej obojętności dziecka, przejawiającej się np. jego łatwym powrotem do zabawy po gwałtownym płaczu. Przez otoczenie dziecko może zostać z tego powodu odebrane jako „nieczułe”. Charakterystyczne reakcje w okresie żałoby to bardzo duży lęk o siebie i innych, niezrozumienie panującego wokół nastroju smutku, poczucie opuszczenia i zaniedbania, co może się wiązać z tym, że otoczenie jest zajęte przeżywaniem własnych emocji. Dziecko wyczuwa niezwykłość sytuacji, na którą często reaguje uporem, nieposłuszeństwem, próbami zwrócenia na siebie uwagi. Bywa przygnębione, ale nie uświadamia sobie tego i samo nie potrafi zwerbalizować przeżyć; zdarza się, że pojawia się negatywny stosunek do najbliższego żyjącego opiekuna. Odreagowanie uczuć może następować spontanicznie w zabawie (np. dziecko bawiąc się przeżywa „śmierć” lalki, czy naśladuje czynności z pogrzebu). Często pojawiają się też objawy regresji, np. lęki nocne, brak apetytu, wzmożona podatność na choroby.

Dzieci w wieku 5-8 lat

W tym wieku pojęcie śmierci często jest spersonifikowane, dzieci wyobrażają ją sobie jako np. kościotrupa, kostuchę, anioła. Słysząc o śmierci mogą się już odwoływać do swoich wcześniejszych doświadczeń z nią związanych (np. śmierci w rodzinie, utraty ulubionego zwierzątka). Mogą być też zainteresowane biologicznym wymiarem śmierci. Rozumieją już czym jest śmierć, ale nie posiadają jeszcze umiejętności radzenia sobie z trudnymi emocjami. Podobnie jak w poprzednim okresie rozwojowym mogą pojawiać się objawy regresyjne, w tym różne lęki czy moczenie nocne.

Dzieci w wieku 8-12 lat

Na tym etapie człowiek chce zaznaczać już swoją niezależność, jednak przejawia jeszcze wiele dziecięcych zachowań, co ma miejsce również w okresie żałoby. Występują trudności z pokazaniem swojej bezsilności i bezradności, dziecko może więc próbować nadmiernie się kimś opiekować lub kontrolować. Silne emocje może ujawniać w zachowaniach buntowniczych, które stwarzają pozory siły i niezależności. Częste może być zamknięcie się w sobie, niechęć do rozmawiania o zmarłym, idealizacja jego osoby, poczucie winy czy wręcz silna agresja, a także apatia, zaburzenia uwagi, pamięci, lęki, trudności w nauce. Dzieci w tym wieku swoje prawdziwe emocje ujawniają tylko wówczas, gdy poczują się bezpiecznie, trzeba więc starać się w miarę możliwości o to bezpieczeństwo zadbać. Należy również pamiętać, że dzieci na tym etapie rozwoju często traktują śmierć jako rodzaj kary za zło wyrządzone przez zmarłego lub przez samo dziecko, dlatego należy być szczególnie uważnym na tego typu sygnały i odpowiednio na nie reagować.

Nastolatki

Dla młodzieży od ok. 12 roku życia zrozumiałe są już w pełni pojęcia „ostateczność”, „nieodwracalność”. Z reguły dostępne też są w większości wszystkie wzorce myślenia, którymi posługują się dorośli. Pomimo jednak, iż nastolatek chce być spostrzegany jako dorosły, nie należy temu ulegać. Brak równowagi emocjonalnej wynikający z procesu dojrzewania sprawia, że przeżywanie żałoby w tym wieku jest bardzo trudne. Podobnie jak w poprzednim okresie rozwojowym czas żałoby może wiązać się z utratą dotychczasowych zainteresowań, słabszymi wynikami w nauce, może pojawiać się nadmierna, wręcz hipochondryczna troska o swoje zdrowie. Otoczenie może obserwować także, zwłaszcza u starszych nastolatków, pozorny spokój, apatię, „odcięcie” od emocji, zmianę tematu rozmowy w przypadku poruszenia zagadnienia straty, lub przeciwnie – nadaktywność, sztuczne wyszukiwanie sobie zajęć. Ponieważ w wieku dorastania stosunek do rodziców bywa buntowniczy, ambiwalentny, w przypadku śmierci rodzica może pojawiać się idealizowanie go, poczucie winy wobec niego lub gniew na zmarłą osobę.

Żałoba to rodzaj kryzysu, który człowiek przeżywa po śmierci znaczącej osoby. Warto uświadomić sobie, że istota kryzysu nie leży w urazowym wydarzeniu, trudnej sytuacji, ale w subiektywnej reakcji jednostki, która wyraża się w specyficznym, indywidualnym spostrzeganiu emocjonalnym i uczuciowym reagowaniu. Od tego, jak dana osoba widzi okoliczności i siebie na ich tle, zależą główne reakcje i zachowania przejawiane przez nią w sytuacji kryzysowego zakłócenia normalnego biegu zdarzeń. Na drodze żałoby każdy kroczy swoim własnym rytmem. Również dla dziecka w każdym wieku śmierć bliskiej osoby jest sytuacją kryzysową, w której może bardzo różnie reagować. Warto również wiedzieć, że w okresie żałoby prawie wszystkie reakcje (oprócz targnięcia się na swoje zdrowie i życie) są normalne. Zwłaszcza w pierwszej fazie ostrego żalu (ok. 7-14 dni) reakcje, także u dzieci, mogą być bardzo gwałtowne: ataki rozpaczy i smutku, skargi, płacz, dolegliwości somatyczne, lęki i poczucie zagrożenia. Zmiany w zachowaniu należy traktować jako wyraz przeżywanych wewnętrznie emocji związanych ze stratą. Może być jednak również i tak, że żałoba po bliskim może wystąpić u dziecka dopiero po kilku tygodniach czy miesiącach, co ma związek z uzyskaniem poczucia bezpieczeństwa. Dopiero w momencie kiedy poczuje się bezpieczne, dziecko zaczyna ujawniać swoje emocje. Odroczona żałoba może się wiązać też z uświadamianiem sobie straty i stopniowym jej zrozumieniem ; im młodsze dziecko, tym trudniej pojąć mu konsekwencje śmierci. U dzieci i młodzieży przeżycia związane z żałobą mogą ujawniać się etapami i być gwałtowniejsze niż u dorosłych, ponieważ dziecko i młody człowiek nie potrafią zajmować się trudnymi emocjami przez długi czas i łatwo balansują pomiędzy skrajnymi emocjami. Przebieg żałoby zależy też od tego czy śmierć była nagła czy spodziewana, od więzi, które łączyły dziecko ze zmarłym, od cech osobowościowych oraz bardzo ważnego czynnika jakim jest relacja z Bogiem.

Co nie pomaga w żałobie

Dawniej uważano, że prawidłowy przebieg procesu żałoby trwa 12 miesięcy, dzisiaj przyjmuje się, że głębokie przejście przez proces osierocenia może trwać do 2, a nawet do 4 lat. Pomimo tego, że żałoba jest doświadczeniem powszechnym, które w zasadzie przeżywa każdy człowiek, otoczona jest ona różnymi, zakorzenionymi przekonaniami, które nie służą prawidłowemu przeżyciu żalu po stracie. Istnieje szereg stereotypów, powielanych schematów, które utrudniają, czy wręcz blokują przejście przez żałobę i jej prawidłowe zakończenie oraz wsparcie osób w żałobie. Częste chociażby jest przekonanie, że z żalem należy sobie poradzić samodzielnie i nie należy obciążać innych swoim cierpieniem, a oferowana przez innych pomoc może wynikać z litości („nie potrzebuję litości”). Mocny jest także kulturowy model „twardego mężczyzny” i „dzielnej kobiety”, czy wreszcie lęk, że prosząc o wsparcie można spotkać się z odrzuceniem. Zwykle odczuwamy też niepokój przed kontaktem z osobami przeżywającymi żałobę, co spowodowane jest utrwalonymi, błędnymi przekonaniami: nie wolno proponować pomocy, narzucać się, bo to ryzyko kolejnego zranienia („pewno chcą zostać sami”), a samo bycie obok, słuchanie, towarzyszenie, czy choćby przytulenie raczej nie pomoże, bo „żal jest nieutulony”. Sądzimy, że naszym zadaniem jest coś poradzić, pocieszyć, a takie myślenie pogłębia tylko poczucie odczuwanej przez nas bezradności.

Również wobec dzieci dorośli nierzadko kierują różnego rodzaju komunikaty, które nie sprzyjają radzeniu sobie z bólem po śmierci bliskiego, a będące wynikiem tabu, które otacza żałobę. Chwaląc na przykład dziecko za często pozorną odporność i zaradność („ale jesteś dzielny”, „musisz być silny”), czy mówiąc mu: „tak widocznie musiało być”, „już czas przestać płakać, życie toczy się dalej”, itp., tym samym podpowiadamy mu, że lepiej nie okazywać swojego żalu i smutku, bo to nie jest dobrze spostrzegane, a płacz tylko potęguje cierpienie. Dziecko jest w swoisty sposób trenowane, by szybko wracać do „normalnego życia” poprzez sugerowanie mu, że ma się „wziąć w garść”, „nie grzebać się w przeszłości”, „nie rozdrapywać ran”, a „czas to najlepszy lekarz”, czy przez obdarowywanie go np. zabawkami, czy nowym sprzętem elektronicznym, aby miało się czym zająć i nie myślało o zmarłym. W radzeniu sobie ze śmiercią rodzica nie służy przekaz sugerujący, że dziecko teraz musi zastąpić ojca/matkę, czy normalizowanie takiej sytuacji poprzez chwalenie: „poradził/a sobie, stał/a się ojcem/matką dla młodszego rodzeństwa”.

Pozorne wyzdrowienie, czyli nie okazywanie przeżyć i szybki powrót do poprzednich aktywności, jest społecznie najlepiej przyjmowane, a z kolei na czyjąś stratę bardzo częste jest tylko pozorne reagowanie, które nie wspiera. Przyczyny takiego stanu rzeczy mogą być emocjonalne, bo często boimy się skontaktować z własnymi stratami (czasem nawet nie zdajemy sobie sprawy ile ich przeżyliśmy) lub obyczajowe, bo nie nauczono nas jak samemu przeżywać żałobę i wspierać osoby będące w żalu po stracie. Jako wzorzec zachowania się w sytuacji żałoby utrwaliło się odcinanie od przeżywania emocji, a w tym okresie jest ich bardzo wiele i bywają bardzo trudne. Dla dzieci, zwłaszcza młodszych, dodatkową trudnością po stracie jest to, że rozwojowo nie mają one jeszcze wykształtowanej umiejętności rozpoznawania emocji i adekwatnego ich wyrażania, co może potęgować ich ból.

Jak wspierać dziecko po śmierci bliskiej osoby

Praktyka psychologiczna wskazuje, że w sytuacji osierocenia wiele dzieci czuje się opuszczonych, bagatelizowanych, starsze dzieci, które już potrafią formułować swoje myśli wskazują na niezrozumienie przez dorosłych, bycie niewysłuchanym. Pewna dziewięcioletnia dziewczynka, której tato zginął tragicznie, podczas spotkania z psychologiem wyraziła swoją chęć i gotowość uczestniczenia w pogrzebie, o czym jej mama (z pewnością z różnych względów) wcześniej z nią nie rozmawiała. Jak się jednak okazało dziecko rozmawiało z babcią, która podejmując ten temat i wspierając wnuczkę w jej zamiarze spełniła nieocenioną rolę.

Ze strony dorosłego, który chce pomóc dziecku przeżywającemu żałobę nic nie zastąpi obecności, rozmowy, wysłuchania i nienarzucającej się pomocy. Bardzo ważne jest:

  • Poinformowanie dziecka o śmierci bliskiej osoby. Najlepiej aby uczyniła to najbliższa dziecku osoba, dostosowując swój przekaz do jego wieku. Nawet jeśli śmierć nastąpiła w tragicznych okolicznościach (np. samobójstwo) dziecko powinno dowiedzieć się prawdy.
  • Umożliwienie dziecku pożegnania się ze zmarłym. Przyjmuje się, że zabranie dziecka, aby zobaczyło ciało zmarłego i pożegnało się z bliskim oraz udział w ceremoniach pogrzebowych mają pozytywny wpływ na radzenie sobie z obecną stratą i żałobą w przyszłości. Pozwala to na zaakceptowanie realności i nieodwracalności śmierci, zrozumienie tego, co naprawdę się stało i opanowanie lęku. Zawsze jednak trzeba (znając konkretne dziecko) kierować się tu zdrowym rozsądkiem i przede wszystkim zapytać je o zgodę na udział w tych wydarzeniach. Poprzez rozmowę dostosowaną do wieku dziecka należy przygotować je na te bardzo trudne, ale równocześnie doniosłe chwile: opisać wygląd zmarłego, poszczególne części ceremonii pogrzebowej, w tym opowiedzieć jak ludzie uczestniczący w pogrzebie mogą się zachowywać. Podpowiedzieć jak może czynnie włączyć się w pożegnanie: młodsze dziecko może przygotować pożegnalny rysunek, starsze napisać list, może modlić się za duszę zmarłego, oraz ofiarować przyjęcie Komunii św. Podczas pogrzebu należy też zapewnić dziecku opiekę znanej osoby, która będzie do jego dyspozycji i zareaguje na jego ewentualne problemy.
  • Zapewnienie poczucia bezpieczeństwa, co wiąże się z utrzymaniem (tak dalece jak to jest możliwe) codziennych nawyków i zwyczajów. Ważne, aby tych stałych elementów w życiu młodego człowieka było jak najwięcej (jednak nie należy trzymać się schematów dla nich samych). Wszelkie duże zmiany, jeśli to możliwe, powinny zachodzić co najmniej po roku od śmierci bliskiej osoby (np. rodzica).
  • Umożliwienie swobodnej rozmowy, pokazywanie, że o trudnych rzeczach można rozmawiać. Należy wspominać z dzieckiem osobę zmarłą ilekroć chce, oraz inicjować wspomnienia. Niekiedy dziecko nie będzie chciało rozmawiać o zmarłym i wówczas nie należy na to nalegać, ale warto być wrażliwym na pozawerbalne oznaki przeżywania przez nie straty. Dziecko, zwłaszcza małe, posługuje się innymi formami ekspresji niż słowa, swoje przeżycia wyrażając np. poprzez zabawę bądź nadpobudliwe zachowanie.
  • Akceptowanie (a nie negowanie) emocji, pozwalanie na wyrażanie: smutku, lęku, rozpaczy, złości, nienawiści czy poczucia winy oraz innych emocji, a także pomaganie dziecku w wyrażaniu ich w bezpieczny sposób. Bardzo ważne jest, aby nie ukrywać przed dzieckiem własnego żalu po czyjejś śmierci, tęsknoty czy smutku, wyjaśniać powody pojawiających się łez. Radzenia sobie z emocjami najlepiej uczy przykład i jeśli dziecko zobaczy, że okazywanie i rozmawianie o nich, nawet po śmierci bliskiej osoby jest normalne, istnieje szansa, że również będzie się nimi dzieliło (należy jednak pamiętać, aby nie obarczać nadmiernie dziecka problemami dorosłych). Kontakt z bólem i trudnymi uczuciami, ujawnianie, wyrażanie emocji, jest niezastąpione w procesie żałoby i prowadzi do odzyskiwania równowagi oraz umożliwia wyruszenie w dalsze życie.
  • Rozmawianie o życiu wiecznym i przeznaczeniu każdego człowieka do życia wiecznego, wskazywanie na oparcie, jakie w trudnej sytuacji można znaleźć w Bogu, zwłaszcza wówczas, gdy osoba rozmawiająca z dzieckiem sama czerpie siłę z relacji z Bogiem.

Śmierć w społeczności szkolnej

Mówi się, że na śmierć jest zawsze za wcześnie. Tym bardziej w szkole, kiedy odchodzi uczeń lub nauczyciel. Nawet jeżeli odejście jest poprzedzone chorobą, zawsze wiąże się z dużymi przeżyciami, bywają też sytuacje nagłej śmierci, kiedy to równowaga wszystkich w szkole zostaje mocno zachwiana. W takich okolicznościach ksiądz katecheta, jako członek społeczności szkolnej i równocześnie kapłan, może mieć ważną i szczególną rolę do spełnienia. Jak wskazuje praktyka, takie też są oczekiwania wobec księży katechetów.

Trudno wcześniej szczegółowo przygotować się na takie zdarzenie, warto jednak wiedzieć, co może służyć społeczności szkolnej w trudnych, wręcz traumatycznych okolicznościach, kiedy to mocno odczuwa się bezradność i towarzyszy doznanie, że doświadczenie śmierci dotyka bardzo osobiście uczniów i nauczycieli. Wsparcie dzieci i młodzieży w sytuacji żałoby w szkole cechuje specyfika kontaktu z grupą, gdzie poszczególne osoby mogą się różnie zachowywać, może pojawiać się naśladowanie innych a zachowania mogą być gwałtowne (np. płacz).

Ogólne wskazówki do postępowania w czasie bezpośrednio po śmierci w społeczności szkolnej:

  • Bardzo ważne jest szybkie poinformowanie uczniów o tym, co się wydarzyło, informacja powinna zostać oficjalnie przekazana w klasie (nie na ogólnym apelu szkolnym), nawet jeśli uczniowie wcześniej indywidualnie dowiedzieli się o śmierci. Katecheta może wesprzeć w tym nauczyciela lub wręcz go zastąpić (jeśli zna klasę). Wiadomość powinna być konkretna, dostosowana do wieku dzieci i zawierać prawdę, nawet trudną. W przypadku śmierci samobójczej trzeba podkreślić fakt, że nikt temu nie jest winien.
  • Trzeba pozwolić dzieciom i młodzieży na wyrażanie emocji i normalizować je, wskazywać, że w takiej sytuacji emocje mogą być bardzo różne co do ich jakości i natężenia; normalne jest, że ktoś np. płacze, ale może być, że nie odczuwa aż tak wielkich emocji i to że nie płacze, też jest czymś normalnym. Ważne jest wysłuchanie tych z uczniów, którzy chcą coś powiedzieć.
  • Należy zaproponować uczniom formę działania, które w danym momencie może przywrócić poczucie sprawczości i nadać zdarzeniu pewne ramy a równocześnie spełniać rolę pożegnalnych rytuałów. W uzgodnieniu z klasą i wychowawcą (dyrektorem szkoły) można zorganizować wyjście do pobliskiego kościoła, gdzie ksiądz krótko powie o znaczeniu cierpienia i śmierci oraz nadziei na życie wieczne w odniesieniu do męki, śmierci i zmartwychwstania Chrystusa, poprowadzi modlitwę (np. koronkę do Miłosierdzia Bożego) w intencji zmarłej osoby, jej rodziny i bliskich. Jeśli jest możliwość przed modlitwą każdy z uczniów może zapalić świeczkę (często w kościołach są przeznaczone do tego miejsca). Można też zorganizować krótką modlitwę w klasie. W szkole można umieścić klepsydrę, przygotować na jakiś czas miejsce upamiętniające zmarłą osobę (w przypadku śmierci samobójczej lepiej jednak nie stosować takich form, aby uniknąć jakichkolwiek pozorów gloryfikowania samobójstwa).
  • Klasa, którą śmierć dotknęła bezpośrednio powinna mieć udział w planowaniu uczestniczenia w ceremoniach pogrzebowych, np. zamówić Mszę św., wybrać kwiaty, młodsze dzieci mogą przygotować pożegnalne rysunki, które zostaną umieszczone w kopercie i złożone przy trumnie razem z kwiatami, starsi uczniowie mogą pisać listy, w których pożegnają się ze zmarłym (zwłaszcza jeśli śmierć była nagła). Udział uczniów w pogrzebie powinien być dobrowolny, w przypadku niepełnoletnich za zgodą rodziców. Należy unikać wyszukanych form uczestniczenia klasy/szkoły w pogrzebie. W przypadku śmierci samobójczej nie zaleca się organizować nabożeństwa żałobnego na dużą skalę.
  • Ważne jest, aby zapewnić dzieciom i młodzieży poczucie bezpieczeństwa i pewności. Pomaga w tym utrzymanie rutyny dnia codziennego, ponieważ pozwala zyskać poczucie panowania nad swoim życiem. Dlatego po odpowiednio długim (ocenić należy indywidualnie) czasie na rozmowę, modlitwę wskazany jest powrót do prowadzenia lekcji.
  • Należy wziąć pod uwagę, że obniżenie osiągnięć szkolnych jest w takiej sytuacji normalne i trzeba dać dzieciom i młodzieży czas, aby z powrotem mogli skoncentrować się na nauce.
  • Jeśli społeczność szkolna potrzebuje pomocy w radzeniu sobie z żałobą, warto zaprosić do współpracy psychologów.

Śmierć i żałoba to temat zawsze trudny. Można też powiedzieć zawsze niedokończony, ponieważ dla każdego człowieka, również dziecka, przeżywanie śmierci jest bardzo indywidualne, zaś radzenie sobie ze stratą bywa czasem łatwiejsze, a niekiedy ciągnie się wiele lat. Dla wierzącego śmierć to koniec ziemskiego życia i przejście do życia wiecznego, czyli ostatecznego przeznaczenia człowieka. Rzeczywistość, w której żyjemy bardzo często jednak lansuje system wartości, który jest zaprzeczeniem prawdy o tym, że do człowieka tak naprawdę należy tylko jego nieśmiertelna dusza. Nie jest więc łatwo współczesnemu człowiekowi przeżywać śmierć. W związku z tym, w różnych sytuacjach duszpasterskich i podczas katechezy dzieci i młodzieży, warto jak najczęściej wskazywać na fakt, że śmierć chrześcijanina dzięki Chrystusowi ma pozytywny sens. I pomimo naturalnie pojawiającego się bólu, smutku i straty, do przeżywania których człowiek ma prawo w związku ze śmiercią, jest ona tylko bramą do wiecznej radości. A czas na ziemi ma służyć realizowaniu życia według Bożego planu i decydowaniu o swoim ostatecznym przeznaczeniu.

Bibliografia dostępna w redakcji strony.

Agnieszka Szymańska – absolwentka psychologii na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, od kilkunastu lat pracuje w poradnictwie z dziećmi, młodzieżą, rodzicami i nauczycielami oraz osobami w podeszłym wieku. Wieloletni świecki współpracownik redemptorystów w ewangelizacji na terenie krajów Europy Wschodniej. Dyrektor ds. kapitału ludzkiego Fundacji Auxilium prowadzącej Poradnię Specjalistyczną i Telefon Zaufania Arka”.

św. Teresa z Avila

Łzy św. Teresy obmyły oblicze Kościoła – ks. Tomasz Rąpała

Św. Teresa z Avila To bardzo ważna postać w historii Kościoła, bo ona pokazuje jaką drogą powinniśmy iść dzisiaj w reformie Kościoła. Kiedy zagłębiam się w jej teksty i kiedy patrzę na dzisiejsze coraz to nowe „pomysły” samozwańczych reformatorów, krytyków i populistów to przychodzą mi na myśl słowa z ewangelii św. Łukasza o nowym i starym winie w bukłakach: „stare jest lepsze” (Łk 5,39). Potrzeba powrotu do św. Teresy. Na czym polegała reforma Kościoła w jej wydaniu? Najpierw na reformie siebie. Jaka jest różnica między Ignacym z Loyoli a Lutrem? Luter reformował Kościół a Ignacy siebie! Pierwszy doprowadził do rozłamu, drugi do nawrócenia milionów ludzi po dziś dzień przez Ćwiczenia duchowe.

Ewangelia jest „zadziorna”, bo chce dobra, przed którym ludzie się bronią. I dobrze, że jest zadziorna, bo przez to pobudza do myślenia i wyborów. Dobrze, że nie daje nam spokoju, ale niepokoi, bo z tego niepokoju można wydobyć MADROŚĆ, która jest cenniejsza od „drogich kamieni, bogactw, władzy i znaczenia” (por. Mdr 7,8). To dlatego „złoto wobec niej jest jak garść piasku, a srebro ma wartość błota” (w. 7,9). Trzeba w życiu bardzo uważać, żeby nie pomylić Mądrości i światowości. Dwie drogi… czasami wystarczy jeden krok, żeby pójść na całego tą właściwą, albo tą na manowce. Dlatego też Bóg wzbudził w sercu Teresy wielki płomień pragnień, żebyśmy dzisiaj, w obecnym cyrku cywilizacji, sztucznego sensu, odkryli prawdziwą Mądrość, Sens i Cel.

W domu św. Teresy w pokoju najważniejszym, na ścianie był umieszczony obraz przedstawiający Jezusa i Samarytankę. Zatem siłą rzeczy Teresa wpatrywała się w niego dosyć często. I czytała napis umieszczony pod nim: „Panie, daj mi tej wody!”. I widzimy, że ta woda żywa stała się dla niej symbolem zjednoczenia z Bogiem. To ona, czerpała obficie ze źródła wody żywej, z Jezusa Chrystusa, co stało się darem dla mnóstwa ludzi. To jest jej reforma. Jej życie zanurzone w Bogu przyniosło bardzo obfite owoce, gasiła pragnienie ludzi spragnionych ducha. Teresa prowadzi do dnia dzisiejszego do źródła wody żywej, z którego każdy musi pić sam. Teresa nie opowiadała jaki smak ma woda, ale wskazywała źródło i prowadziła do niego. Chcemy reformy Kościoła? To niech małżonkowie prowadzą dzieci do źródła wody żywej! Niech kapłani żyją Ewangelią! Niech siostry zakonne modlą się odkrywając te źródła, studnie, przy których zgromadzą się ludzie! Oto reforma Kościoła! Posłuchajmy wezwania papieża Franciszka sprzed kilku dni: „Nie jałowe dyskusje, ale słuchanie Ducha Świętego!” (9.10. 2021 r.).

W czasie wakacji było mi dane być przez tydzień na wyspie Patmos, gdzie wsłuchiwaliśmy się w słowa księgi Apokalipsy. W tym ciekawym zakątku świata, gdzie dokonało się ostatnie objawienie biblijne, wybrzmiewało bardzo mocno: „Kto ma uszy, niechaj posłyszy, co mówi Duch do Kościołów” (Ap 2,29; 3,6; 3,13; 3,22; 2,11; 2,7; 2,11). Jakie mamy dzisiaj uszy? Słyszące czy obojętne? Wydaje się, że mamy dzisiaj na uszach jakieś „siatki”, przez które nie dociera głos Boga. „To mówi Ten, który trzyma w prawej ręce siedem gwiazd, Ten, który się przechadza pośród siedmiu złotych świeczników” (Ap 2,1). Jezus Chrystus jest obecny w swoim Kościele! Tak samo jak wtedy, gdy czekał przy studni na człowieka, który Go nie szukał, bo Samarytanka nie przyszła na spotkanie z Mesjaszem ale po wodę. A otrzymała wodę żywą – Ducha Świętego. Przyjęła Go i pozwoliła na zmianę swego myślenia.

Przesłanie św. Teresy ma trzy wymiary, które mocno podkreśla Guido Stinissen OCD. Chodzi, mówiąc krótko o zmysł Boga, zmysł Kościoła i zmysł człowieczeństwa. Teresa poruszona lekturą książki, którą otrzymała od swego wuja, autorstwa Franciszka z Osuny, mówiącej o długiej modlitwie w ciszy odkryła, że modlitwa nie jest kwestią inteligencji, umysłu, ale serca. Mówiła tak: „Modlić się to pozwolić mówić swemu sercu do Boga. Serce wznosi się do Boga na skrzydłach pragnienia, podtrzymywane przez miłość”. I to jest bardzo ważne, żebyśmy potrafili przyjąć miłość Boga i odpowiedzieć na nią. Nasze „napchane głowy” jak walizki na lotnisku informacjami, pychą nauki muszą spokornieć, żeby przyjąć pokorną miłość Boga.

W czasach Teresy panował w Kościele ogromny zamęt. Podobnie jak dzisiaj, gdzie znaleźliśmy się w momencie jakieś wichury nad spustoszoną winnicą Pana… Teresa chciała pomóc Kościołowi. Jej reakcją serca były łzy przed Panem. I tak wypełniło się w niej błogosławieństwo Jezusa z Góry: „Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni” (Mt 5,4). Płakała przed Panem! I Pan przyjął jej łzy. Czy my płakaliśmy przed Panem z miłości do Niego, który jest dzisiaj bity w twarz w swoim Kościele? Jezus jest dzisiaj umęczony w swoim Kościele! Dlatego ze łzami mamy wołać: „Panie zmiłuj się nad nami”. Dlatego właśnie karmelitanki modlą się w ciszy i samotności za obrońców Kościoła, za kaznodziejów, teologów, księży, żeby trwali w autentycznej wierze. Teresa przez długą modlitwę pracowała żarliwie na rzecz Kościoła. Papież Benedykt XVI w cichej adoracji widzi reformę Kościoła… A Teresa tak pisała: „Oto świat płonie pożarem, oto chcieliby na nowo zasądzić na śmierć Chrystusa i tysiące fałszywych świadków przeciw Niemu stawiają, chcieliby obalić Kościół Jego – a my miałybyśmy czas tracić na pragnienie rzeczy, które gdyby ich Bóg użyczył, właśnie niejednej duszy zamknęłyby wstęp do nieba? Nie, siostry moje, nie czas teraz w naszych rozmowach z Bogiem zajmować się sprawami błahymi” (DD 1,5).

W Teresie ważny jest także zmysł człowieczeństwa. Zauważamy, że oddanie Bogu w różnych wymiarach życia nie jest wymuszone. Chodzi o miłość w najdrobniejszych rzeczach dnia codziennego. Bóg kocha naszą codzienność. I dlatego też widzimy, że radość wpisała się na stałe w życie karmelitańskie. Bo to jest owoc Ducha Świętego, kiedy przebywa się z Nim. Mamy być jak Maryja niosącymi Ducha, który mówi do Kościoła.

Niech wspomnienie Św. Teresy, doktora i reformatorki Kościoła zachęci nas do ściągnięcia z naszych uszu „siatek” samouwielbienia i pychy; słuchajmy Boga, słuchajmy Kościoła i słuchajmy świata. Adorujmy Chrystusa obecnego w swoim Kościele! Niech Św. Teresa prowadzi nas do studni Słowa Bożego na spotkanie z Wędrowcem, którym jest nasz Pan, Ukrzyżowany i Żyjący, Jezus Chrystus z Nazaretu.

Ks. mgr lic. Tomasz Rąpała – rekolekcjonista w Centrum Formacyjno – Rekolekcyjnym Diecezji Tarnowskiej „ARKA”, dotychczas pełnił posługę wikariusza, następnie ojca duchownego w WSD w Tarnowie. Współpracuje z Centrum Formacji Duchowej salwatorianów w Krakowie.

kłódka

Symptomy grupowego myślenia w Kościele – ks. Józef Partyka

Co czynić, by Chrystusowe orędzie dotarło do młodych niechrześcijan, którzy są przyszłością całych kontynentów? Jest oczywiste, że zwykłe środki duszpasterskie już nie wystarczają: potrzeba stowarzyszeń i instytucji, grup i specjalnych ośrodków, inicjatyw kulturalnych i społecznych dla młodzieży. Oto pole, na którym współczesne ruchy kościelne mają szeroką przestrzeń działania (Jan Paweł II, Redemptoris missio 37).

Trudno nie zauważyć, że „zwykła” posługa kapłańska polegająca na odprawieniu codziennej Mszy św., spowiadaniu, katechezie czy pracy w kancelarii parafialnej staje się dziś niewystarczająca. Statystycznie coraz mniej ludzi regularnie uczęszcza na niedzielną czy świąteczną Mszę św. Coraz więcej z nich szuka jednak kontaktu z Bogiem poprzez niewielkie grupy modlitewne. Wychodząc zatem naprzeciw coraz większym potrzebom, wielu z nas z zapałem angażuje się w grupy, ruchy i stowarzyszenia, których podstawą są regularne spotkania. Mogą się one różnić częstotliwością i formą. Zawsze jednak ich ostatecznym celem i sensem powinno być prowadzenie ludzi do spotkania z żywym Bogiem w słowie, w modlitwie, a szczególnie w sakramentach Kościoła.

Brak tak sprecyzowanego celu szybko może doprowadzić do sytuacji, w której spotkania w grupach stają się zwykłymi spotkaniami towarzyskimi, w czasie których ich liderzy i/lub uczestnicy realizują swoje indywidualne potrzeby zatracając pierwotny sens i cel grupowych spotkań. Brak stałej formacji, pogoń za nowymi, nadzwyczajnymi formami pobożności, poszukiwanie „duchowych sensacji” w połączeniu z silną potrzebą aktywizmu może skłaniać liderów tych wspólnot do organizowania coraz częściej, coraz bardziej „energetycznych koktajli duchowych” mających dostarczyć niepowtarzalnych doznań i wzruszeń ich uczestnikom. Nadrzędnym celem staje się wtedy frekwencja i chwilowe uniesienia nieprzekładające się jednak na bardziej dojrzałe zaangażowanie w życie sakramentalne.

Odpowiedzią części środowisk katolickich na tak pojmowane „atrakcje” religijne jest zamykanie się w hermetycznych grupach, które odrzucają wszystko, co jest nowe, nietradycyjne w obawie przed rozmyciem doktryny Kościoła. W obu przypadkach coraz większa polaryzacja grupowa prowadzi do tego, iż konserwatyzm tak zwanych „tradycjonalistów” budzi nie mniejsze kontrowersje niż dowolna i zmienna interpretacja kościelnych przepisów oparta na wykładni lidera czy doraźnych potrzebach grupy tak zwanych „charyzmatyków”.

Dynamika grup – perspektywa psychologiczna

Wydaje się, że grupy powinny podejmować decyzje bardziej trafne niż poszczególne jednostki, gdyż wachlarz pomysłów zrodzonych przez grupę osób jest większy. Jeśli jednak członków grupy łączą silne więzy, stają się oni zamknięci na nowe idee i zamiast dążenia do racjonalnych rozwiązań, koncentrują się na rozstrzygnięciach pozwalających szybko osiągnąć porozumienie, nie psując dobrej atmosfery w grupie. W psychologii społecznej tendencje te określa się mianem grupowego myślenia (ang. groupthink – „gromadomyślenie”) .

Zjawisko grupowego myślenia zostało szczegółowo opisane przez Irvinga Janisa* na podstawie obserwacji spektakularnych choć błędnych decyzji podejmowanych przez grupy wybitnych specjalistów. W swoich badaniach poszukiwał on krytycznych momentów w procesie decyzyjnym, które doprowadziły do tragicznych konsekwencji, mimo że członkowie badanych grup byli ludźmi kompetentnymi i mieli wysoką motywację, by podejmować trafne decyzje. Tendencje te Janis traktuje jako „chorobę grupy”. Charakterystyczną cechą zjawiska grupowego myślenia jest zaburzenie zdolności podejmowania racjonalnych decyzji przez członków grup, gdzie pragnienie jednomyślności przeważa nad troską o znalezienie adekwatnego rozwiązania. Kluczową rolę w pojawieniu się tej „choroby” odgrywa poczucie zagrożenia samooceny (lub uzależnienia samooceny od podjęcia prawidłowej decyzji) oraz duża spójność grupy. Janis wylicza osiem symptomów grupowego myślenia, które można ująć w trzy kategorie.

Przecenianie własnej wartości

Iluzja odporności ujawniająca się w przesadnym optymizmie prowadzącym członków grupy do ślepoty na sygnały zagrożenia. Przekonanie o skuteczności i/lub efektywności dotychczas organizowanych akcji (także duszpasterskich) i podejmowanych w związku z tym decyzji może wzbudzać przekonanie, że i tym razem grupa (lider, kapłan) nie może podjąć złych decyzji. Decyzje podejmowane są wtedy automatycznie i bezrefleksyjnie, a potencjalne sygnały zagrożenia są ignorowane.

Iluzja moralności oznacza przekonanie o wysokiej etyczności motywów decydentów i zasad rządzących postępowaniem grupy. Jej wyrazem może być na przykład stwierdzenie, że przecież ta decyzja (nabożeństwo, spotkanie) ma pomóc człowiekowi we wzbudzeniu jeszcze większej wiary w Boga, uwielbieniu Go lub uzdrowieniu człowieka. Mimo iż profity osobiste w postaci uznania, uzyskania wyższej pozycji w grupie (lider, „duchowy przywódca”), podniesienia poczucia własnej wartości i skuteczności są uznawane jako drugorzędne i/lub nieistotne, to jednak mogą stanowić dla wielu motywację priorytetową, choć nie do końca uświadamianą.

Zawężone horyzonty myślowe

Racjonalizacja wyrażająca się w tendencji do znajdowania argumentów usprawiedliwiających zasadność decyzji przy jednoczesnym lekceważeniu ostrzeżeń i negatywnych informacji. To dlatego osoby bezkrytycznie popierające wątpliwej reputacji ruchy, grupy, stowarzyszenia czy fundacje często mogą lekceważyć krytyczne uwagi o nich lub bagatelizować je.

Stereotypowe spostrzeganie oponenta sprowadza się do traktowania przeciwnika jako głupiego, słabego, nierozumiejącego sprawy. To właśnie dlatego:
– osoba wierna przepisom liturgicznym bywa traktowana przez tzw. „charyzmatyków” jako konserwatywny dziwak,
– Sobór Watykański II wprowadzający w Kościele zmiany (nie tylko) liturgiczne bywa spostrzegany przez lefebrystów jako najbardziej tragiczne wydarzenie dwudziestego wieku,
– osobie zwracającej uwagę na niejasne cele i źródła finansowania jakiejś wspólnoty (fundacji, stowarzyszenia) przypina się „łatkę” materialisty, który myśli tylko „o kasie”, a w sercu nie ma miłości.

Dążenie do uzyskania potwierdzeń własnej opinii

Wewnętrzna presja na podporządkowanie się członków grupy służy spowodowaniu zachowań konformistycznych. Lider grupy może często wyrażać krytyczne zdania na temat argumentów swoich oponentów wyraźnie oczekując, że członkowie grupy podporządkują się sposobowi myślenia wyrażonego przez lidera i niektórych innych członków grupy myślących podobnie jak on. Wewnętrzny dialog, który mógłby pozwolić na generowanie kontrargumentów staje się zatem niemożliwy zaś postawą oczekiwaną przez lidera jest uległość członków grupy.

Autocenzura oznacza tendencję do powstrzymywania się przez członków grupy od wypowiadania własnych poglądów, które odchylają się od opinii większości. Prawidłowość tę może zaobserwować zarówno na wewnętrznych spotkaniach grupy, jak i na zewnątrz (np. wpisy członków grupy w mediach społecznościowych). Ktoś, kto zostanie skarcony w grupie za „niewłaściwe” poglądy prawdopodobnie już się więcej nie wychyli. Ani on, ani inni. Nikt przecież nie chce zepsuć „przyjaznej atmosfery” w grupie! Ironią jest to, że autocenzura nasila się wraz z pozytywną atmosferą grupy. Prawidłowość ta warta jest podkreślenia, dlatego że wielu ludzi uważa, iż w takiej właśnie „przyjaznej” grupie łatwiej jest członkowi powiedzieć: „Ej, czy my czasem się nie oszukujemy?!”. Nic bardziej mylnego. W grupach o przyjaznej atmosferze nikt nie śmie dokonać takiego wyzwania.

Ochroniarze umysłu tak, jak goryle strzegą przywódcę przed zagrożeniem fizycznym, ochroniarze umysłu bronią do niego dostępu tym, którzy chcą wnieść do grupy „szkodliwe” opinie (odbiegające od „obowiązujących”). Osoby takie są eliminowane z grupy lub niedopuszczane do głosu. Staje się to źródłem konfliktów i podziałów, które de facto jeszcze bardziej „cementują” nieprawidłowe relacje grupowe w obawie przed dalszymi konfliktami i podziałami.

Iluzja jednomyślności oznacza błędne przekonanie, że niewypowiadanie przez innych członków grupy żadnych wątpliwości w jakiejś sprawie czy decyzji oznacza rzeczywi­stą jednomyślność. Uprawnia to lidera do myślenia (i/lub wypowiadania) sformułowań w stylu: „Skoro wszyscy jesteśmy zgodni…”. Podejmowane decyzje są wtedy wyrazem pozornej jednomyślności.

Warunki sprzyjające grupowemu myśleniu

Jak wcześniej wspomniano, wystąpienie grupowego myślenia zdeterminowane jest cechami grupy, takimi jak silne poczucie więzi (spójność) czy duża liczba uczestników (decydentów), szczególnie gdy posiadają poczucie braku efek­tywności, co sprzyja zdominowaniu przez lidera.

Myślenie grupowe zależy również od sytuacji, w jakiej działa grupa. Sytuacja zagrażająca, niepewna, związana z presją czasową, szybciej doprowadzi do tego efektu. Podobnie dzieje się, jeśli decydenci (liderzy) działają w izo­lacji od innych grup np. z obawy przed ujawnieniem tajemnic. Mogą więc unikać dyskusji w kwestiach podejmowanych decyzji, pomysłów czy spraw związanych z funkcjonowaniem grupy z niezależnymi ekspertami (osobami spoza grupy). Na tej zasadzie niektóre grupy religijne, ich liderzy i członkowie mogą funkcjonować w iluzji kroczenia po właściwej drodze. Ich „jakość” może być uwiarygodniana (często sporadyczną i okazjonalną) obecnością osób duchownych czy nawet wysokiej rangi dostojników kościelnych na wybranych spotkaniach, nie zaś stałą opieką duszpasterską.

Kluczową rolę w „wyzwoleniu” choroby grupowego myślenia odgrywa także autokratyczny lider (liderzy), szczególnie, gdy ma w określonej decyzji „swój interes”. „Interes” ten może być różnie definiowany. Począwszy od wymiernych zysków finansowych, aż po zysk w postaci władzy wynikającej z budowania pozycji lidera w grupie czy zaspokajaniu najrozmaitszych potrzeb wybujałego ego.

Jak uniknąć grupowego myślenia?

Istotną rolę w tym procesie odgrywa przywódca grupy, który powinien wziąć na siebie odpowiedzialność za przeanalizowanie różnych punktów widzenia poprzez takie działania jak: zapobieganie izolacji grupy poprzez np. zapraszanie osób niezależnych, ekspertów spoza grupy), aranżowanie burzy mózgów, stworzenie możliwości wymiany poglądów w swobodnej rozmowie bez uczestnictwa lidera, powołanie „adwokata diabła”, który kontrowałby każdą opinię (fałszywe opinie zostaną w ten sposób wyeliminowane), odroczenie ostatecznej decyzji i dbanie, by nie opierała się ona na przesłankach emocjonalnych np. nienawiści i chęci natychmiastowego odwetu na wrogu. Warto również nadmienić, że każda grupa, nawet na najniższym szczeblu, może się stać ofiarą tego zjawiska.

Kościół miejscem zbawienia

Wielu tworzy sobie dziś „boga” na własny użytek, na miarę swoich wyobrażeń, według własnego pomysłu. Jak grzyby po deszczu mnożą się liderzy różnych wspólnot, w których autorytet Kościoła bywa zastępowany prywatnym, partykularnym autorytetem liderów. Prawdziwy Bóg jest jednak obecny w Kościele katolickim, którego jedną z podstawowych funkcji jest strzeżenie depozytu, czyli całej pełni wiary. To zadanie zlecone przez Chrystusa apostołom i ich kolejnym ziemskim następcom. Nie jest to zadanie nawet najbardziej charyzmatycznych liderów jakichkolwiek wspólnot. Stąd hierarchiczna struktura Kościoła, która jest niezbędna, by nauczanie Kościoła nie zostało rozmyte.

Extra Ecclesiam nulla salus, tj. poza Kościołem nie ma zbawienia (św. Cyprian). To Kościół jest miejscem zbawienia. Nie stowarzyszenia, nie fundacje, nie grupy i ruchy. Wszystkie grupy i ruchy mają sens o tyle, o ile prowadzą ludzi do Chrystusa obecnego w Kościele katolickim! Jeśli zaś zatrzymują ludzi u siebie i dla siebie, to mogą stać się miejscem fałszywego kultu sprawowanego przez fałszywych proroków. Bóg pragnie nas zbawić, a nie zabawić i po to założył Kościół. Jeden, święty, powszechny i apostolski. Prawdą jest, że rozwijanie całego bogactwa form ruchów, wspólnot jest najlepszą odpowiedzią na zagubienie duchowe wielu współczesnych ludzi. Niemniej, należy mieć na uwadze, że ich celem powinno być nie tyle tworzenie środowisk, w których można miło spędzić czas z innymi czy realizować swoje potrzeby, co przede wszystkim urzeczywistnianie ideałów świętości i apostolstwa polegającego na włączaniu jednostki do wspólnoty Kościoła przez wspólną modlitwę oraz podejmowane grupowo zadania. Jako że opisane powyżej zdarzenia i procesy mogą mieć miejsce w zasadzie w każdej grupie, istotne więc wydaje się poznanie podstawowych zasad dynamiki grup oraz procesów grupowych. Pozwoli to uniknąć kościelnym liderom wielu błędów w prowadzeniu grupy. Będzie też mieć pozytywny wpływ na większą efektywność i skuteczność w działaniach ewangelizacyjnych.

* Bibliografia dostępna w redakcji.

Ks. Józef Partyka – doktor psychologii, Prezes Fundacji Auxilium.

Pio_Msza sw.

Ojciec Pio – kapłan żyjący Eucharystią – ks. Tomasz Rąpała

 

Przeżywając liturgiczne wspomnienie św. ojca Pio z Pietrelciny, warto przytoczyć słowa, które papież św. Paweł VI wypowiedział do kapucynów, a które charakteryzują misję Mistyka z San Giovanni Rotondo posłanego na świat przez Boga: „Pokornie odprawiał mszę świętą, spowiadał od rana do wieczora i wiernie nosił w swoim ciele odbicie stygmatów naszego Pana. Był człowiekiem modlitwy i cierpienia” (20 luty 1971 r.).

Szczególnym rysem duchowości Padre Pio była bliska więź z Chrystusem eucharystycznym. Adorował Jezusa w Hostii przez wiele godzin każdego dnia, natomiast przygotowanie do porannej Mszy Świętej zaczynał czasami już o czwartej w nocy. Sprawowanie Eucharystii trwało kilka godzin, nawet cztery i pół… Kiedy niektórzy narzekali, że zbyt długo trwa, mawiał, że ludzie nawet na Golgocie postawiliby zegar. Wiedział bowiem, że celebruje największe misterium Jezusa Chrystusa. Ileż osób nawróciło się uczestnicząc w takiej Mszy Świętej. Ojciec Pio poprzez pokorne celebrowanie  Eucharystii pociągał serca wiernych do Chrystusa. Świadkowie opadają w spisanych świadectwach, że świątynia wypełniona po brzegi ludźmi była przeniknięta ciszą i skupieniem. Czasami ta cisza była przerywana szlochem płaczu, bo serca uczestników świętej Liturgii pałały miłością do Zbawiciela.

Święty Kapucyn pisał w swoich listach: „W tych tak smutnych czasach śmierci wiary, triumfującej bezbożności, najbezpieczniejszym środkiem uchronienia się przed chorobą zakaźną, która nas otacza, jest wzmacnianie się pokarmem eucharystycznym. Rzeczą oczywistą jest, że nie może się nim wzmocnić ten, kto miesiącami nie karmi się ciałem nieskalanego Baranka Bożego”. Jakże szczególnie dzisiaj te słowa są aktualne! W innym miejscu radził: „Każda Msza Święta, w której dobrze i pobożnie się uczestniczy, jest przyczyną cudownych działań w naszej duszy, obfitych łask duchowych i materialnych, których my sami nawet nie znamy. Dla osiągnięcia takiego celu nie marnuj bezowocnie twego skarbu, ale go wykorzystaj. Wyjdź z domu i uczestnicz we Mszy Świętej. Świat mógłby istnieć nawet bez słońca, ale nie może istnieć bez Mszy Świętej”.

Czyż w naszym życiu nie jest czasami tak, że czcimy świętych, ale nie wiemy dlaczego byli święty? Świętym  nikt się nie urodził, stajemy się świętymi żyjąc radami świętych. Bóg dał naszym czasom ojca Pio po to, żebyśmy się obudzili na żywą obecność Jezusa Chrystusa w sakramentach świętych, szczególnie Eucharystii, a także w Słowie Bożym, bo Padre Pio Biblii nie wypuszczał z rąk. Choćby wspomnieć, że Listy św. Pawła cytował w swoich listach do kierowników duchowych (i nie tylko) z pamięci.

Żyjemy w czasach, gdzie w Kościele zatraca się wiara w żywą obecność Chrystusa we Mszy Świętej. Dostrzegamy coraz mniejszy szacunek do Jego milczącej obecności. A z drugiej strony widzimy promienie światła płynące z tych parafii, gdzie wierni adorują Jezusa Chrystusa i przez to wnoszą Go do swojej codzienności i życia innych ludzi. Dlatego pośród ciemności – są także promienie światła wiary. To jest nasza przyszłość. To jest nadzieja Kościoła. Tam, gdzie adoruje się Chrystusa, tam jest życie.

Święty Ojcze Pio – ucz nas miłości do Jezusa, który jest z  nami w Eucharystii.

Ks. mgr lic. Tomasz Rąpała – współpracuje z Centrum Formacji Duchowej salwatorianów w Krakowie, pełnił posługę ojca w duchownego w WSD w Tarnowie, aktualnie rekolekcjonista w Centrum Formacyjno – Rekolekcyjnym „Arka” w Gródku nad Dunajcem.

KRZYŻ

Stat crux dum volvitur orbis! – ks. Piotr Cebula

W tej znanej dewizie kartuzów znajdują dwa ważne elementy, które od czasów męki Chrystusa na krzyżu już na zawsze są splecione razem. Stałość tajemnicy Krzyża i zmienność czasu, zmiana epok, idei, myśli i poglądów. Czasami prawda ta jest zobrazowana pięknymi zdjęciami nocnego nieba, pojawiającymi się niejednokrotnie w mediach społecznościowych. Przydrożny krzyż lub krzyż na wieży kościoła na pierwszym planie zaś na drugim niesamowite okręgi, które są śladami gwiazd, które w wyniku obrotu ziemi i długiego czasu naświetlania matrycy aparatu dają taki efekt. Dzisiaj jednak nie chcemy się skupiać na tym, co przemija, ale na tym co jest stałe, niezmienne, na tajemnicy Krzyża.

Święto Podwyższenia Krzyża Świętego nawiązuje do okresu ok. 326-328 r., który nastąpił bezpośrednio po zakończeniu krwawych prześladowań chrześcijan, kiedy po długich poszukiwaniach Krzyża na którym umarł Chrystus, odnaleziono go i dokładnie 14 września pokazano wiernym. W pewnym sensie była to pierwsza adoracja krzyża. Na wyprawę w poszukiwaniu relikwii Krzyża wyruszyła matka cesarza Konstantyna i ona właśnie go odnalazła w cysternie w pobliżu Golgoty.

Nawiązując do tej fizycznej i duchowej drogi św. Heleny, w świetle Bożego słowa i w perspektywie życia pewnego świętego, chciejmy po raz kolejny zapytać, w to Święto Podwyższenia Krzyża: czym dla mnie jest tajemnica Krzyża, jak do mnie przemawia? Św. Helena uczy nas odczytania tej tajemnicy. Uczy nas przez przykład swojej determinacji w poszukiwaniu relikwii na której umarł nasz Zbawiciel. Jak podaje tradycja, św. Helena miała powiedzieć, kiedy podejmowała decyzję o wyruszeniu do Jerozolimy: „Ja na tronie, a Krzyż w prochu?”. Jest więc dla nas przykładem, że krzyża trzeba szukać, prawdziwie chcieć go odnaleźć oraz po odnalezieniu – wywyższyć.

  1. Poszukiwać Krzyża

Dlaczego św. Helena poszukiwała Krzyża? Dlaczego było to dla niej ważne? Po ludzku miała wszystko, była matką cesarza. Decyduje się jednak na wyprawę, która miała dla niej sens – odnaleźć świętą relikwię. Potrzebowała zobaczyć, dotknąć tego, co już wiarą przyjęła. Bez tajemnicy Krzyża nasze życie jest niepełne, płaskie. Bez tajemnicy cierpienia, która doprowadzona jest to tajemnicy zwycięstwa, naszej wierze brakuje dopełnienia.

Tak wielu ludzi chciałoby wiary bez Krzyża. Pamiętam, jak kiedy błogosławiąc pewien związek małżeński podarowałem młodej parze duży krzyż św. Benedykta. Jak się potem dowiedziałem, wywołało to wielkie oburzenie w rodzinie nowożeńców. Nie mówiąc tego otwarcie, szemrali ukradkiem wyrażając swoją dezaprobatę, że dałem w prezencie właśnie krzyż, sugerując, że to „ściągnie” krzyż na ich małżeńskie życie. To szemranie i niezrozumienie tajemnicy Krzyża to właśnie takie płytkie spojrzenie, perspektywa „po ziemi”. Nieprzypadkowo szemranie, pokątne narzekanie, jest tak bardzo piętnowane w Starym Testamencie. Z jednej strony cicho wypowiadane słowa, przypominają szelest poruszającego się węża. Z drugiej zaś strony ten dźwięk szemrania tak podobny do dźwięku  węża, który sunie po ziemi, ukazuje tę perspektywę ziemi, płaszczyznę tego co „przyziemne”, „niskie”, bez szerszego spojrzenia w górę. W pierwszym czytaniu ze Święta Podwyższenia Krzyża Świętego znajdujemy te słowa Izraelitów, którzy uświadamiając sobie swój grzech, proszą Mojżesza, aby się wstawił za nimi do Boga: «Zgrzeszyliśmy, szemrząc przeciw Panu i przeciwko tobie. Wstaw się za nami do Pana, aby oddalił od nas węże» (Lb 21, 4b-9). Żyjąc w tej perspektywie „szemrania”, sami zamykamy się na szerszą perspektywę, żyjemy jakby w świecie dwuwymiarowym.  Można to porównać to świata opisanego przez Abbota w Flatland: A Romance of Many Dimensions. Została ona wydana w 1884 roku. Przedstawia krainę dwuwymiarowych istot. To świat kresek, okręgów, dwuwymiarowych figur geometrycznych. Dla takich istot świat szerszy jest po prostu niezrozumiały i dziwaczny. Hipotetyczna wizyta w takim świecie istoty trójwymiarowej nie zostanie zauważona. Kula będzie widoczna tylko w postaci wielości okręgów, elips i wszelkich innych przecięć kuli. Sześcian będzie tylko układem dwuwymiarowych przecięć. Tylko życie w świecie trójwymiarowym pozwala dostrzec trójwymiarowe kształty[1].

Zanurzenie w tajemnicy Krzyża poszerza perspektywę. Jest to podniesienie oczu, aby kiedyś jak Izraelici wpatrując się w górę, na węża umieszczonego na palu odzyskiwali zdrowie, tak teraz my wpatrując się w Krzyż Chrystusa pragniemy osiągnąć życie wieczne do którego nas zaprasza. W dzisiejszej Ewangelii padły te dobitne słowa: „Jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak trzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne”.

  1. Odnaleźć Krzyż

Odnaleźć Krzyż, jak uczyniła to św. Helena, to nie tylko dotknąć drewna, ale dotknąć tajemnicy Krzyża. Z tego „dotknięcia”, przyjętego z głęboką wiarą rodzi się siła do pokonywania trudów, cierpień, bo one mają sens, prowadzą do zwycięstwa. Jeden ze współczesnych angielskich świętych czerpał tę duchową inspirację do działania czyniąc codzienny znak krzyża na swoim ciele. W jednym ze swoich wierszy pisał:

„Ilekroć przez to grzeszne moje ciało
Kreślę Znak Krzyża, zaraz
Ze snu się we mnie budzą dobre myśli,
Ożywa moc i wiara;
Wzniosła się, szczera odwaga wyłania
Cierpienia i działania”[2].

Dopełnieniem odnalezienia, powinno być wywyższenie, ukazanie chwały tajemnicy Krzyża. Etap końcowy więc wydaje się, że powinien być najłatwiejszy. Najczęściej jednak jest najtrudniejszy, bo wymaga on nas konkretnych czynów, decyzji popartych działaniem.

  1. Wywyższyć Krzyż

„Wywyższyć Krzyż” w moim życiu to na wzór Chrystusa zanurzyć się w jego poniżeniu, to przyjąć Krzyż, który w perspektywie wiary prowadzi do zwycięstwa. W drugim czytaniu w Święto Podwyższenia Krzyża Świętego słyszymy głębokie słowa o kenzozie, czyli uniżeniu Chrystusa: „Chrystus Jezus, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stając się podobnym do ludzi. A w zewnętrznej postaci uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stając się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej. Dlatego też Bóg Go nad wszystko wywyższył i darował Mu imię ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich, i podziemnych. I aby wszelki język wyznał, że Jezus Chrystus jest Panem – ku chwale Boga Ojca” (Flp 2, 6-11).

 „Wywyższyć Krzyż” to pozwolić, aby naszą tajemnicę krzyża cierpień i zmagań zanurzyć w tajemnicy Krzyża Chrystusa. Tak całe swoje życie przeżywało wielu świętych. W tej świątyni, przywołam jednego z ojców filipinów, którego wiersz cytowałem wcześniej – Johna Henry’ego Newmana. Ten wielki intelektualista, teolog, filozof, po swojej konwersji z anglikanizmu na katolicyzm wybrał życie w Kongregacji św. Filipa Neri, ponieważ małe wspólnoty ojców filipinów przypominały mu college’e Oksfordu w których studiował i nauczał. Jego życie które było pełne trudów i zmagania z fałszywymi osądami, było tak zakorzenione w Bogu, tajemnicy Krzyża, że Bóg przez te zmagania wyprowadzał ogrom dobra dla Kościoła w Anglii i całego Kościoła powszechnego. Niech za przykład posłużą dwa z nich.

Wydarzenia rozegrały się w 1864 r. już po przejściu Johna Henry’ego na katolicyzm. Znany – nie tylko ze swego dorobku intelektualnego, lecz również z agresywnej postawy wobec katolików – angielski powieściopisarz Charles Kingsley w recenzji książki swego szwagra Jamesa Froude’a History of England z trudno uzasadnialnej przyczyny, wtrącił odniesienie do Newmana pisząc: „Prawdomówność dla niej samej nigdy nie była cnotą kleru rzymskiego. Ojciec Newman informuje nas, że to jest zbyteczne i ogólnie rzecz biorąc nie musi nią być”[3]. Atak Kingsley’a przypadł w momencie, kiedy Newman przeżywał trudny czas. Po przejściu do Kościoła katolickiego stracił dawnych przyjaciół, którzy uważali go za zdrajcę, a obecni towarzysze katoliccy podejrzewali go o nieszczerość, uważali go za półkatolika, co do którego nigdy nie można być pewnym czy jego konwersja jest prawdziwa. W starym środowisku był przekreślony, a nowe nie do końca go akceptowało, nie do końca mu ufało. I w takiej atmosferze otrzymuje ten celnie wymierzony cios w to, co było dla niego bardzo istotne. On, który przez całe swe życie szukał prawdy i był jej wierny, zostaje oskarżony, iż jest kłamcą i że prawda jako taka nie ma dla niego i dla całego Kościoła katolickiego najmniejszego znaczenia. Opuszczony przez wszystkich, zaatakowany, gdzie szuka pocieszenia? I czy umie go przyjmować? Niepewny przyszłości na szczerej modlitwie powierza się Bogu i to od Niego przyjmuje pocieszenie i umocnienie. Nie ulega zwątpieniu, chociaż wszystko go do tego skłaniało. Szczerze zawierza tę sytuację Bogu, który był dla niego tak bardzo bliski. I postanawia bronić nie tylko siebie, lecz także całego Kościoła katolickiego w Anglii. Prosi autora tego oskarżenia, aby wykazał gdzie miałby niby głosić takie poglądy o nieważności prawdy? Wywiązuje się publiczna wymiana listów, którą obserwuje całe społeczeństwo, w której jasno widać, iż Kingsley nie jest w stanie podać takich wypowiedzi, jednakże nie chce przyznać się do błędu i wycofać zarzutów. Newman postanawia więc napisać swoją autobiografię, aby ukazać całe swe dotychczasowe życie, mając nadzieję, że jego przeciwnicy popatrzą na niego bardziej życzliwym okiem. Powierza całą sprawę Bogu i rozpoczyna pisanie. Pisze ją w odcinkach i na bieżąco oddaje je do druku. Pisze poprzez łzy, niosąc ciężar niezrozumienia przez tak wielu, a jednocześnie czując siłę Bożego wsparcia i pocieszenia. Czytelnicy dopiero teraz odkrywają całego Newmana, rozumieją powody opuszczenia Kościoła anglikańskiego, z wyrozumiałością patrzą na jego decyzje. Dawni przyjaciele odnawiają zerwaną przyjaźń. Jedna książka Apologia pro Vita sua a wszystko zmieniała. Mówiąc jednak głębiej: całe to wydarzenie było historią pewnego zaufania, historią przyjętego od Boga wsparcia, wsparcia, które Bóg chciał dać Newmanowi w tej trudnej dla niego chwili, a on umiał to wsparcie przyjąć. Dzięki cierpieniu spowodowanym przez fałszywe oskarżenia Newman pisze dzieło, które dla wielu konwertytów było inspiracją, aby pójść w podobną drogą.

Druga historia wydarzyła się kiedy w 1870 r. Sobór Watykański I ogłosił nieomylność papieża odnośnie wiary i moralności, w Anglii bardzo szybko pojawiły się oskarżenia, iż żaden katolik nie może być lojalnym obywatelem, skoro jest zobowiązany przyjmować nieomylne decyzje papiestwa. Doszło nawet do oficjalnych wypowiedzi członków rządu na ten temat. W 1874 r. William Gladstone ówczesny angielski premier, napisał pamflet „Dekrety watykańskie i ich wpływ na wierność obywatelską”, oskarżając w nim katolików na Wyspach, iż właśnie od tej pory nie można było ich traktować jako lojalnych obywateli i poddanych królowej. Katolicy byli tym oskarżeniem przytłoczeni, często nie znajdowali żadnych argumentów aby odeprzeć ataki tych, którzy powtarzali argumenty Gladstone’a. Potrzebowali wsparcia, w tym wypadku intelektualnego, aby ktoś w sposób rzeczowy mógł publicznie odpowiedzieć premierowi na jego fałszywe oskarżenia. W tej sytuacji Newman nie czeka, jeszcze tego samego roku pisze list otwarty do księcia Norfolk, gorliwego katolika, ukazując w nim związek pomiędzy głosem sumienia a wiernością autorytetowi papieża. Ten list był więc oficjalną odpowiedzią daną Gladstone’owi. Przypomina w nim, że wskazania sumienia są dla nas obowiązujące i nim – sumieniem musimy się kierować, dbając jednocześnie o jego właściwe ukształtowanie. Prawda jest jedna, Duch Święty jest Duchem prawdy, który kształtuje nieomylność papieża co do wiary i moralności i który pomaga kształtować sumienie prawdziwe. Pomiędzy tymi dwoma sprawami nie powinno być rozbieżności. Treść listu do tego stopnia uczynił zadość oczekiwaniom opinii publicznej, że po tym fakcie Gladstone w głęboko angielskim stylu napisał do Newmana, już prywatny list, o następującej treści: „Z dzisiejszych porannych gazet mógł pan wywnioskować, że wczorajszy dzień był dla mnie bardzo pracowity, musiałem bowiem zwinąć swoje rzeczy i wynieść się”, jednakże podziękował Newmanowi, jak pisze za „miły i subtelny sposób w jaki pan się do mnie odniósł, i za okazanie mi wyraźniej niechęci do wysuwania mi zarzutów, na które, jak pan uważał – co jest zresztą zrozumiałe – zasłużyłem”[4]. Owocem tej polemiki jest krótkie, lecz niezwykle inspirujące do dzisiaj dziełko o sumieniu, wspomniany List do Księcia Norfolk o sumieniu. Po raz kolejny cierpienie przeżywane z Bogiem, stało się wielką tajemnicą Bożego działania.

Chciejmy podążać tą drogą, którą proponuje nam dzisiaj Kościół: chciejmy poszukiwać tajemnicy Krzyża, odnajdujmy ją, oraz nie bójmy się wywyższać tej tajemnicy w naszej codzienności.

Ks. dr Piotr Cebula – Dyrektor Wydziału Duszpasterstwa Małżeństw i Rodzin Kurii Diecezjalnej w Tarnowie.

 

Przypisy:

[1] Zob. B. Smith, Modernism’s history: a study in twentieth-century art and ideas, New South Wales 1998, s. 79.
[2] J.H. Newman, Znak Krzyża [w:] Idem, Rozmyślania i modlitwy, Warszawa 1995, s. 405.
[3] C.S. Dessain, John Henry Newman. Pionier odnowy Kościoła, tł. Mieczysław Stebart, Poznań 1989, s. 165.
[4] Ch. Hollis, Newman a świat współczesny, tł. T. Mieszkowski, Pax, Warszawa 1970, s. 187n.

Wyszyński

Błogosławiony Stefan Wyszyński kryształowy wzór „na dziś” dla kapłanów!

Nie będzie to żadną krytyką czy atakiem, jeśli podzielę się kilkoma spostrzeżeniami, które z jednej strony powodują „zawrót głowy”, a z drugiej niosą powiew wielkiej nadziei.

Jako kapłani znaleźliśmy się dzisiaj w ciemnym tunelu. Wydaje się, że wiele czynników spowalnia naszą posługę, by mogła być z pasją, nasz entuzjazm i kapłańską determinację. Kiedy jednak przymrużymy oczy – ujrzymy delikatne światełko w tym ciemnym tunelu. Kiedy pójdziemy w jego stronę, wiele się nam rozświetli. Niektórych z nas drażni słowo kryzys, ale niestety prawdą jest to, że znaleźliśmy się w wielkim kryzysie kapłaństwa. Zaznaczam jeszcze raz – to, co piszę nie jest „czarną wizją” – wręcz przeciwnie! Z tego kryzysu wyłoni się jasne światło, które pociągnie innych na drogę wiary Jezusowi Chrystusowi.

Beatyfikacja Prymasa Tysiąclecia jest właśnie takim światłem w ciemnym tunelu. Szkoda, że odbyła się ona w atmosferze zamknięcia w gronie stosunkowo niewielu osób. Żałuję bardzo, że nie mogłem uczestniczyć w tej jednej z najbardziej doniosłych chwil we współczesnej historii Kościoła w Polsce… Głęboko wierzę, że i w tym przypadku wypełnią się słowa naszego Pana Jezusa Chrystusa: „Wy jesteście światłem świata. Nie może się ukryć miasto położone na górze” (Mt 5, 14). Oczywiście, dla jasności, nie chcę powiedzieć, że ukrywamy błogosławionego Prymasa, ale przede wszystkim to, że taka postać musi być przez nas nieustannie odsłaniana, odkrywana i ukazywana oraz cytowana, nawet za cenę kpin i ośmieszania, co od dawien dawna stało się metodą jak nie komunistów, to kreatorów nowych ideologii, które jeszcze dzisiaj istnieją, a jutro zostaną wyrzucone na śmietnik historii.

Żyjemy w czasach paradoksów. Bardzo wiele osób świeckich modli się za kapłanów, prosi Boga o powołania do tego stanu, a z drugiej strony słowa i postawy wielu wskazują na to, że ksiądz nie jest dzisiaj potrzebny. Dochodzą do tego głosy ze sceny politycznej, gdzie niektórzy politycy, mający swoje „pięć minut” i odgrywający rolę nadwornych błaznów, chcąc zaistnieć pouczają biskupów co powinni robić, a czasami grożą „odgrzewanymi kotletami”, że będą ściągać krzyże. Szkoda, że przedstawiają Kościół jako zbiorowisko nieogarniętych osób, jakby zagubionych w obcych galaktykach. A do tego jeszcze pojawi się tu i ówdzie książka byłego kleryka czy księdza, który posiada tomiska „przepisów” na reformę tego w Kościele, co przecież ciągle się reformuje – tyle, że według nie czyjegoś „widzi mi się”, ale w duchu myślenia kościelnego, a do takiego u wielu z nich bardzo daleka droga – daleka, bo wpierw trzeba zacząć od pokory i uderzenia się we WŁASNE piersi. I w tym wszystkim nie potrzeba nerwowych reakcji  i oskarżeń, ale jeszcze mocniejszego świadectwa życia wiarą i jeszcze odważniejszego głoszenia prawdy Boga, nie na zasadzie – jak mawiał Joseph Ratzinger – reklamy produktu jak w domu handlowym, ale na zasadzie wierności danemu słowu w chwili święceń kapłańskich i świadomości tego, KIM i PO CO się jest!

Żyjemy w czasach, w których wielu kapłanów wycofuje się z głoszenia prawdy Boga. Idzie się coraz bardziej w stronę głoszenia miłej i jedwabno-słodkiej „bozi”, głoszenia w którym ma się wrażenie, że Jezus Chrystus to pluszowy miś, który uśmiecha się do każdego, zgadza się na wszystko i nikogo nie karci. Jakże to dalekie od Ewangelii.

Kardynał Prymas uczył nas czegoś innego. Warto się nad tym pochylić ufając, że wielu z nas – kapłanów, szczególnie w tym czasie, zgłębi jego myśli na temat kapłańskiego życia. Będę się opierał przede wszystkim na Liście do moich kapłanów (Editionis du Dielogue, Paris 1969 r., odtąd List), który Kard. Wyszyński napisał do księży i którego aktualność powinniśmy odczytać szczególnie dzisiaj. Czynię to również za refleksjami ks. Andrzeja Łapińskiego opublikowanymi na łamach czasopisma „Studia Teologiczne. Białystok, Drohiczyn, Łomża” (11 (1993)).

Kardynał Wyszyński, nauczając na temat kapłaństwa, zawsze sięgał do jego wymiaru trynitarnego. Twierdził z przekonaniem, że Kościół nigdy nie pozostanie na poziomie tylko jakiejś filozoficznej znajomości Boga. Chrystus wskazał cel naszego życia (wymiar eschatologiczny), a nade wszystko poprzez objawienie Ojca stał się pośrednikiem między Bogiem a ludźmi, między Trójcą Świętą a całym rodzajem ludzkim i będąc Kapłanem na wieki pragnął naszego rzeczywistego i aktywnego uczestnictwa w życiu Bożym przez posługę Kościoła (List, t. I, s. 70). Dlatego też Prymas Wyszyński, kiedy nauczał na temat relacji kapłana z Bogiem Ojcem, stawiał jako wzór i przykład Jezusa-Syna, Wiecznego Kapłana, w Jego relacji do Ojca. Ukazywał Jezusa jako tego, który objawia Ojca i tego, który prowadzi do Boga Ojca. W tym widział kapłana jako świadka Chrystusa, bo sam Jezus Chrystus to świadek Ojca (List, t. I, s. 72).

Bardzo ważnym aspektem w nauczaniu Kardynała Wyszyńskiego na temat kapłaństwa jest zwracanie szczególnej uwagi na relację pomiędzy kapłanem a Chrystusem.  Prymas podkreślał, że nasz Pan jest najpierw PRZYKŁADEM dla księdza, a ten jest uczestnikiem Kapłaństwa Chrystusa poprzez święcenia. Dlatego też naśladowanie Mistrza i Pana to oddanie Mu wszystkiego – całkowicie, spontanicznie, z wolnością i hojnością ducha, z konsekwencjami tegoż oddania. To naśladowanie musi być TOTALNE czyli całą osobą ze wszystkimi swoimi władzami, świadomie i bez żadnych zastrzeżeń. W taki także sposób Kardynał widzi wymiar eklezjologiczny posługi kapłańskiej. Sakramenty święte są podstawowymi znakami chrystocentryzmu w Kościele. Kościół dzięki tym sakramentalnym znakom kontynuuje pośrednictwo między Bogiem a ludzkością. Dzięki kapłańskiej posłudze sakramenty są przekazywane człowiekowi wierzącemu, co powoduje ożywienie życia we wspólnocie Kościoła katolickiego.

Należy podkreślić, że relacja z Chrystusem Kapłanem jest realizowana poprzez naśladowanie Go od samego początku powołania do kapłaństwa. Natomiast moment święceń kapłańskich jest „punktem” uaktualnienia tej relacji w sposób sakramentalny, dzięki czemu cała działalność i życie apostolskie koncentrują się wokół Chrystusa – Drogi, Prawdy i Życia. Kapłaństwo, czyli posługa apostolska, jest chrystocentryczne co ma swój szczyt w sprawowaniu Eucharystii per Ipsum, et cum Ipso, et in Ipso, chociaż „ofiara mszy świętej w […] codziennym życiu nie jest jedną z szeregu czynności kapłańskich, ale jest czynnością istotną naszego kapłaństwa i to tak bardzo, że wszystkie inne prace są właściwie dalszym ciągiem Mszy Świętej” (List, t. II, s. 106). Jak widać Prymas podkreślał, że upodobnienie się do Jezusa Chrystusa nie dokonuje się tylko poprzez samo powołanie, ale poprzez święcenia kapłańskie ze swoim niezniszczalnym charakterem sakramentalnym – kapłani z władzą i mocą Chrystusa prowadzą dzieło zbawienia do spotkania z Bogiem w Trójcy jedynym, nie jako widzowie, ale jako czynni uczestnicy życia Bożego (List, t. I, ss. 70-71).

Kolejną, bardzo ważną kwestią podejmowaną przez Kardynała Stefana Wyszyńskiego było duszpasterstwo jako obszar kierowania wiernymi.  Ks. Andrzej Łapiński zwraca uwagę, że dla Prymasa pojęcie duszpasterstwa miało charakter ściśle apostolski. Tylko w ten sposób jest one włączone w misję Kościoła – poprzez każdego biskupa, w łączności z następcą św. Piotra. Być „apostołem” to być w służbie Kościoła, dla Kościoła i w Kościele (List, t. III, s. 62). Być podporządkowanym władzy Kościoła po to, by być bardziej gotowym do służby w Mistycznym Ciele Chrystusa. Warto zwrócić szczególną uwagę na to, że Kardynał wyraźnie kreślił cel i zadanie posługi duszpasterskiej jako „wyłączną, całkowitą i jedyną chwałę Ojca” (List, t. III, s. 98).

Prymas z mocą akcentował rolę modlitwy w życiu kapłana. Mówił o modlitwie publicznej i prywatnej, co pięknie wyraża jego zdanie: „Mszał i brewiarz wiążą się ze sobą ściśle, nawzajem się uzupełniają” (List, t. II, s. 124). „Modlitwa jest naczelnym zadaniem kapłaństwa, stojącym tuż przed obowiązkiem nauczania. Z modlitwy bowiem płynie skuteczność pracy duszpasterskiej, tak jak od modlitwy w Wieczerniku rozpoczęło się nauczanie całego świata. I dlatego trzymanie w ręku brewiarza jest pracą apostolską stojącą w jednym rzędzie z każdą inną czynnością apostolską” – pisał w Liście do moich kapłanów (t. II, s. 125). Kardynał Wyszyński sam był człowiekiem głębokiej modlitwy. Jego działalność kapłańska i biskupia miała swoje źródło w żywej relacji z Trójcą Świętą. To, co pisał i mówił wypływało z jego serca, które słuchało i wypełniało usłyszane słowo płynące z Serca Bożego. Świadczą o tym słowa listu pasterskiego: „Nie jestem ani politykiem, ani dyplomatą, nie jestem działaczem ani reformatorem. Jestem natomiast waszym Ojcem duchowym, pasterzem i biskupem dusz waszych, jestem apostołem Jezusa Chrystusa. Posłannictwo moje jest kapłańskie, pasterskie, apostolskie, wyrosłe z odwiecznych myśli Bożych, ze zbawczej woli Ojca, radośnie dzielącego się swoim szczęściem z człowiekiem. Zadaniem moim jest: chrzcić, bierzmować, konsekrować, święcić, ofiarować, nauczać i sądzić. Niosę wam Lumen Christi – światło Chrystusowe” (Listy pasterskie Prymasa Polski 1949-1974, Editionis du Dialogue, Paris 1975, s. 11-13, 14-19, 99-100, 101-105, cyt za. A. Łapiński, Studia…, s. 42). Życie Prymasa Tysiąclecia było niesieniem światła Chrystusa przez całe jego życie. Czerpał to światło z własnej relacji z Chrystusem czyniąc to przez Maryję. Kardynał Wyszyński dokonał aktu osobistego oddania się Maryi, który ułożył w czasie uwięzienia w Stoczku: SOLI DEO. Potem dodaje: SOLI DEO – PER MARIAM. Sam o tym mówi tak: „Mimo, że taka wizja może być niebezpieczna, doświadczenie poprzednich lat zmusza mnie by dodać «per Mariam Soli Deo». Patrząc na Maryję widzę zawsze w Jej ramionach Boże Dziecię. Dlatego działam per Mariam, dlatego wiem, że wszystko dzieje się przez Chrystusa, którego Ona wskazuje” (Sursum corda, wyd. Pallottinum, s. 199) . Wielka Nowenna, zainaugurowana w dniu 3 maja 1957 r. przed jubileuszem milenium chrztu Polski w roku 1966, jest świadectwem jego żywej wiary, miłości i nadziei – wiary w Boga i Ojczyznę; miłości do Boga i człowieka; nadziei, że nawet ze zgliszczy szczęścia może narodzić się piękno człowieczeństwa.

Kardynał Wyszyński podkreślał z mocą, że „posługa kapłana – kaznodziei, apostoła i nauczyciela – winna być integralnie powiązana z jego życiem. Słowa mają być spójne z wyznaniem jego wiary, której treści winny stawać się programem życia i pracy społeczno-apostolskiej. Słowa mają być – jak nazywa Prymas – „szczególnie wyraziste”, a to znaczy: jednoznacznie wskazujące na rzeczywistość Bożą, której wszystko ma być podporządkowane. Bowiem to Chrystus w swoim Kościele trwa, żyje i działa. To On jedna z Ojcem, On naucza, On rządzi i uświęca. Kardynał podkreśla wyraźnie, że w Kościele wszystko sprawuje Chrystus. Kapłani zaś pełnią doniosłą rolę bycia w Jego ręku narzędziami” (List, t. I, s. 28).

Nie ma takich czasów, w których kapłani nie mogliby głosić z mocą Jezusa Chrystusa, jedynego Odkupiciela człowieka! Nie ma takich czasów, w których kapłani nie mogliby być blisko powierzonych im ludzi. Nie ma takich czasów, w których kapłani nie mogliby ukazywać piękna daru kapłaństwa. Czasy są takie, jacy są ludzie. Arena polityczna jest taka, jakie jest myślenie ludzi, dlatego Kościół musi mieć zdrowy dystans do świeckiej władzy. Kościół jest taki jacy są pasterze i wierni. Pasterze Kościoła nadają szczególny rys obliczu Kościoła, który jest na wzór Chrystusa. Nadawanie rysu ewangelicznego musi dokonywać się bez zalęknienia, z pasją i ewangelicznym zaangażowaniem „na całego”. Jeśli pasterze będą mieli jasno określony cel swojego kapłańskiego życia – jak wyżej przytoczyłem słowa Prymasa Tysiąclecia – to wtedy ludzie będą wyczuwali w takich wiarygodnych przewodnikach rys ich świętości oraz autentyczność tego co głoszą, bo życie kapłańskie musi być obrazem tego, co się głosi. Można przecież być blisko ołtarza, a zarazem daleko od Jezusa Chrystusa. Taka przeciętność i letniość jest największym współczesnym skandalem w Kościele. Przeciwieństwem przeciętności jest ewangeliczny radykalizm.

Niech beatyfikacja tego kryształowego Kardynała, nie na darmo nazwanego Prymasem Tysiąclecia, będzie dla nas zapaleniem światła w ciemnym tunelu historii. Jeśli pójdziemy za tym ŚWIATŁEM, rozświetli ono nam jak mamy prowadzić innych do Boga w Trójcy Świętej Jedynego.

Ks. mgr lic. Tomasz Rąpała – współpracuje z Centrum Formacji Duchowej salwatorianów w Krakowie, pełnił posługę ojca w duchownego w WSD w Tarnowie, aktualnie rekolekcjonista w Centrum Formacyjno – Rekolekcyjnym „Arka” w Gródku nad Dunajcem.