św. Teresa z Avila

Łzy św. Teresy obmyły oblicze Kościoła – ks. Tomasz Rąpała

Św. Teresa z Avila To bardzo ważna postać w historii Kościoła, bo ona pokazuje jaką drogą powinniśmy iść dzisiaj w reformie Kościoła. Kiedy zagłębiam się w jej teksty i kiedy patrzę na dzisiejsze coraz to nowe „pomysły” samozwańczych reformatorów, krytyków i populistów to przychodzą mi na myśl słowa z ewangelii św. Łukasza o nowym i starym winie w bukłakach: „stare jest lepsze” (Łk 5,39). Potrzeba powrotu do św. Teresy. Na czym polegała reforma Kościoła w jej wydaniu? Najpierw na reformie siebie. Jaka jest różnica między Ignacym z Loyoli a Lutrem? Luter reformował Kościół a Ignacy siebie! Pierwszy doprowadził do rozłamu, drugi do nawrócenia milionów ludzi po dziś dzień przez Ćwiczenia duchowe.

Ewangelia jest „zadziorna”, bo chce dobra, przed którym ludzie się bronią. I dobrze, że jest zadziorna, bo przez to pobudza do myślenia i wyborów. Dobrze, że nie daje nam spokoju, ale niepokoi, bo z tego niepokoju można wydobyć MADROŚĆ, która jest cenniejsza od „drogich kamieni, bogactw, władzy i znaczenia” (por. Mdr 7,8). To dlatego „złoto wobec niej jest jak garść piasku, a srebro ma wartość błota” (w. 7,9). Trzeba w życiu bardzo uważać, żeby nie pomylić Mądrości i światowości. Dwie drogi… czasami wystarczy jeden krok, żeby pójść na całego tą właściwą, albo tą na manowce. Dlatego też Bóg wzbudził w sercu Teresy wielki płomień pragnień, żebyśmy dzisiaj, w obecnym cyrku cywilizacji, sztucznego sensu, odkryli prawdziwą Mądrość, Sens i Cel.

W domu św. Teresy w pokoju najważniejszym, na ścianie był umieszczony obraz przedstawiający Jezusa i Samarytankę. Zatem siłą rzeczy Teresa wpatrywała się w niego dosyć często. I czytała napis umieszczony pod nim: „Panie, daj mi tej wody!”. I widzimy, że ta woda żywa stała się dla niej symbolem zjednoczenia z Bogiem. To ona, czerpała obficie ze źródła wody żywej, z Jezusa Chrystusa, co stało się darem dla mnóstwa ludzi. To jest jej reforma. Jej życie zanurzone w Bogu przyniosło bardzo obfite owoce, gasiła pragnienie ludzi spragnionych ducha. Teresa prowadzi do dnia dzisiejszego do źródła wody żywej, z którego każdy musi pić sam. Teresa nie opowiadała jaki smak ma woda, ale wskazywała źródło i prowadziła do niego. Chcemy reformy Kościoła? To niech małżonkowie prowadzą dzieci do źródła wody żywej! Niech kapłani żyją Ewangelią! Niech siostry zakonne modlą się odkrywając te źródła, studnie, przy których zgromadzą się ludzie! Oto reforma Kościoła! Posłuchajmy wezwania papieża Franciszka sprzed kilku dni: „Nie jałowe dyskusje, ale słuchanie Ducha Świętego!” (9.10. 2021 r.).

W czasie wakacji było mi dane być przez tydzień na wyspie Patmos, gdzie wsłuchiwaliśmy się w słowa księgi Apokalipsy. W tym ciekawym zakątku świata, gdzie dokonało się ostatnie objawienie biblijne, wybrzmiewało bardzo mocno: „Kto ma uszy, niechaj posłyszy, co mówi Duch do Kościołów” (Ap 2,29; 3,6; 3,13; 3,22; 2,11; 2,7; 2,11). Jakie mamy dzisiaj uszy? Słyszące czy obojętne? Wydaje się, że mamy dzisiaj na uszach jakieś „siatki”, przez które nie dociera głos Boga. „To mówi Ten, który trzyma w prawej ręce siedem gwiazd, Ten, który się przechadza pośród siedmiu złotych świeczników” (Ap 2,1). Jezus Chrystus jest obecny w swoim Kościele! Tak samo jak wtedy, gdy czekał przy studni na człowieka, który Go nie szukał, bo Samarytanka nie przyszła na spotkanie z Mesjaszem ale po wodę. A otrzymała wodę żywą – Ducha Świętego. Przyjęła Go i pozwoliła na zmianę swego myślenia.

Przesłanie św. Teresy ma trzy wymiary, które mocno podkreśla Guido Stinissen OCD. Chodzi, mówiąc krótko o zmysł Boga, zmysł Kościoła i zmysł człowieczeństwa. Teresa poruszona lekturą książki, którą otrzymała od swego wuja, autorstwa Franciszka z Osuny, mówiącej o długiej modlitwie w ciszy odkryła, że modlitwa nie jest kwestią inteligencji, umysłu, ale serca. Mówiła tak: „Modlić się to pozwolić mówić swemu sercu do Boga. Serce wznosi się do Boga na skrzydłach pragnienia, podtrzymywane przez miłość”. I to jest bardzo ważne, żebyśmy potrafili przyjąć miłość Boga i odpowiedzieć na nią. Nasze „napchane głowy” jak walizki na lotnisku informacjami, pychą nauki muszą spokornieć, żeby przyjąć pokorną miłość Boga.

W czasach Teresy panował w Kościele ogromny zamęt. Podobnie jak dzisiaj, gdzie znaleźliśmy się w momencie jakieś wichury nad spustoszoną winnicą Pana… Teresa chciała pomóc Kościołowi. Jej reakcją serca były łzy przed Panem. I tak wypełniło się w niej błogosławieństwo Jezusa z Góry: „Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni” (Mt 5,4). Płakała przed Panem! I Pan przyjął jej łzy. Czy my płakaliśmy przed Panem z miłości do Niego, który jest dzisiaj bity w twarz w swoim Kościele? Jezus jest dzisiaj umęczony w swoim Kościele! Dlatego ze łzami mamy wołać: „Panie zmiłuj się nad nami”. Dlatego właśnie karmelitanki modlą się w ciszy i samotności za obrońców Kościoła, za kaznodziejów, teologów, księży, żeby trwali w autentycznej wierze. Teresa przez długą modlitwę pracowała żarliwie na rzecz Kościoła. Papież Benedykt XVI w cichej adoracji widzi reformę Kościoła… A Teresa tak pisała: „Oto świat płonie pożarem, oto chcieliby na nowo zasądzić na śmierć Chrystusa i tysiące fałszywych świadków przeciw Niemu stawiają, chcieliby obalić Kościół Jego – a my miałybyśmy czas tracić na pragnienie rzeczy, które gdyby ich Bóg użyczył, właśnie niejednej duszy zamknęłyby wstęp do nieba? Nie, siostry moje, nie czas teraz w naszych rozmowach z Bogiem zajmować się sprawami błahymi” (DD 1,5).

W Teresie ważny jest także zmysł człowieczeństwa. Zauważamy, że oddanie Bogu w różnych wymiarach życia nie jest wymuszone. Chodzi o miłość w najdrobniejszych rzeczach dnia codziennego. Bóg kocha naszą codzienność. I dlatego też widzimy, że radość wpisała się na stałe w życie karmelitańskie. Bo to jest owoc Ducha Świętego, kiedy przebywa się z Nim. Mamy być jak Maryja niosącymi Ducha, który mówi do Kościoła.

Niech wspomnienie Św. Teresy, doktora i reformatorki Kościoła zachęci nas do ściągnięcia z naszych uszu „siatek” samouwielbienia i pychy; słuchajmy Boga, słuchajmy Kościoła i słuchajmy świata. Adorujmy Chrystusa obecnego w swoim Kościele! Niech Św. Teresa prowadzi nas do studni Słowa Bożego na spotkanie z Wędrowcem, którym jest nasz Pan, Ukrzyżowany i Żyjący, Jezus Chrystus z Nazaretu.

Ks. mgr lic. Tomasz Rąpała – rekolekcjonista w Centrum Formacyjno – Rekolekcyjnym Diecezji Tarnowskiej „ARKA”, dotychczas pełnił posługę wikariusza, następnie ojca duchownego w WSD w Tarnowie. Współpracuje z Centrum Formacji Duchowej salwatorianów w Krakowie.

kłódka

Symptomy grupowego myślenia w Kościele – ks. Józef Partyka

Co czynić, by Chrystusowe orędzie dotarło do młodych niechrześcijan, którzy są przyszłością całych kontynentów? Jest oczywiste, że zwykłe środki duszpasterskie już nie wystarczają: potrzeba stowarzyszeń i instytucji, grup i specjalnych ośrodków, inicjatyw kulturalnych i społecznych dla młodzieży. Oto pole, na którym współczesne ruchy kościelne mają szeroką przestrzeń działania (Jan Paweł II, Redemptoris missio 37).

Trudno nie zauważyć, że „zwykła” posługa kapłańska polegająca na odprawieniu codziennej Mszy św., spowiadaniu, katechezie czy pracy w kancelarii parafialnej staje się dziś niewystarczająca. Statystycznie coraz mniej ludzi regularnie uczęszcza na niedzielną czy świąteczną Mszę św. Coraz więcej z nich szuka jednak kontaktu z Bogiem poprzez niewielkie grupy modlitewne. Wychodząc zatem naprzeciw coraz większym potrzebom, wielu z nas z zapałem angażuje się w grupy, ruchy i stowarzyszenia, których podstawą są regularne spotkania. Mogą się one różnić częstotliwością i formą. Zawsze jednak ich ostatecznym celem i sensem powinno być prowadzenie ludzi do spotkania z żywym Bogiem w słowie, w modlitwie, a szczególnie w sakramentach Kościoła.

Brak tak sprecyzowanego celu szybko może doprowadzić do sytuacji, w której spotkania w grupach stają się zwykłymi spotkaniami towarzyskimi, w czasie których ich liderzy i/lub uczestnicy realizują swoje indywidualne potrzeby zatracając pierwotny sens i cel grupowych spotkań. Brak stałej formacji, pogoń za nowymi, nadzwyczajnymi formami pobożności, poszukiwanie „duchowych sensacji” w połączeniu z silną potrzebą aktywizmu może skłaniać liderów tych wspólnot do organizowania coraz częściej, coraz bardziej „energetycznych koktajli duchowych” mających dostarczyć niepowtarzalnych doznań i wzruszeń ich uczestnikom. Nadrzędnym celem staje się wtedy frekwencja i chwilowe uniesienia nieprzekładające się jednak na bardziej dojrzałe zaangażowanie w życie sakramentalne.

Odpowiedzią części środowisk katolickich na tak pojmowane „atrakcje” religijne jest zamykanie się w hermetycznych grupach, które odrzucają wszystko, co jest nowe, nietradycyjne w obawie przed rozmyciem doktryny Kościoła. W obu przypadkach coraz większa polaryzacja grupowa prowadzi do tego, iż konserwatyzm tak zwanych „tradycjonalistów” budzi nie mniejsze kontrowersje niż dowolna i zmienna interpretacja kościelnych przepisów oparta na wykładni lidera czy doraźnych potrzebach grupy tak zwanych „charyzmatyków”.

Dynamika grup – perspektywa psychologiczna

Wydaje się, że grupy powinny podejmować decyzje bardziej trafne niż poszczególne jednostki, gdyż wachlarz pomysłów zrodzonych przez grupę osób jest większy. Jeśli jednak członków grupy łączą silne więzy, stają się oni zamknięci na nowe idee i zamiast dążenia do racjonalnych rozwiązań, koncentrują się na rozstrzygnięciach pozwalających szybko osiągnąć porozumienie, nie psując dobrej atmosfery w grupie. W psychologii społecznej tendencje te określa się mianem grupowego myślenia (ang. groupthink – „gromadomyślenie”) .

Zjawisko grupowego myślenia zostało szczegółowo opisane przez Irvinga Janisa* na podstawie obserwacji spektakularnych choć błędnych decyzji podejmowanych przez grupy wybitnych specjalistów. W swoich badaniach poszukiwał on krytycznych momentów w procesie decyzyjnym, które doprowadziły do tragicznych konsekwencji, mimo że członkowie badanych grup byli ludźmi kompetentnymi i mieli wysoką motywację, by podejmować trafne decyzje. Tendencje te Janis traktuje jako „chorobę grupy”. Charakterystyczną cechą zjawiska grupowego myślenia jest zaburzenie zdolności podejmowania racjonalnych decyzji przez członków grup, gdzie pragnienie jednomyślności przeważa nad troską o znalezienie adekwatnego rozwiązania. Kluczową rolę w pojawieniu się tej „choroby” odgrywa poczucie zagrożenia samooceny (lub uzależnienia samooceny od podjęcia prawidłowej decyzji) oraz duża spójność grupy. Janis wylicza osiem symptomów grupowego myślenia, które można ująć w trzy kategorie.

Przecenianie własnej wartości

Iluzja odporności ujawniająca się w przesadnym optymizmie prowadzącym członków grupy do ślepoty na sygnały zagrożenia. Przekonanie o skuteczności i/lub efektywności dotychczas organizowanych akcji (także duszpasterskich) i podejmowanych w związku z tym decyzji może wzbudzać przekonanie, że i tym razem grupa (lider, kapłan) nie może podjąć złych decyzji. Decyzje podejmowane są wtedy automatycznie i bezrefleksyjnie, a potencjalne sygnały zagrożenia są ignorowane.

Iluzja moralności oznacza przekonanie o wysokiej etyczności motywów decydentów i zasad rządzących postępowaniem grupy. Jej wyrazem może być na przykład stwierdzenie, że przecież ta decyzja (nabożeństwo, spotkanie) ma pomóc człowiekowi we wzbudzeniu jeszcze większej wiary w Boga, uwielbieniu Go lub uzdrowieniu człowieka. Mimo iż profity osobiste w postaci uznania, uzyskania wyższej pozycji w grupie (lider, „duchowy przywódca”), podniesienia poczucia własnej wartości i skuteczności są uznawane jako drugorzędne i/lub nieistotne, to jednak mogą stanowić dla wielu motywację priorytetową, choć nie do końca uświadamianą.

Zawężone horyzonty myślowe

Racjonalizacja wyrażająca się w tendencji do znajdowania argumentów usprawiedliwiających zasadność decyzji przy jednoczesnym lekceważeniu ostrzeżeń i negatywnych informacji. To dlatego osoby bezkrytycznie popierające wątpliwej reputacji ruchy, grupy, stowarzyszenia czy fundacje często mogą lekceważyć krytyczne uwagi o nich lub bagatelizować je.

Stereotypowe spostrzeganie oponenta sprowadza się do traktowania przeciwnika jako głupiego, słabego, nierozumiejącego sprawy. To właśnie dlatego:
– osoba wierna przepisom liturgicznym bywa traktowana przez tzw. „charyzmatyków” jako konserwatywny dziwak,
– Sobór Watykański II wprowadzający w Kościele zmiany (nie tylko) liturgiczne bywa spostrzegany przez lefebrystów jako najbardziej tragiczne wydarzenie dwudziestego wieku,
– osobie zwracającej uwagę na niejasne cele i źródła finansowania jakiejś wspólnoty (fundacji, stowarzyszenia) przypina się „łatkę” materialisty, który myśli tylko „o kasie”, a w sercu nie ma miłości.

Dążenie do uzyskania potwierdzeń własnej opinii

Wewnętrzna presja na podporządkowanie się członków grupy służy spowodowaniu zachowań konformistycznych. Lider grupy może często wyrażać krytyczne zdania na temat argumentów swoich oponentów wyraźnie oczekując, że członkowie grupy podporządkują się sposobowi myślenia wyrażonego przez lidera i niektórych innych członków grupy myślących podobnie jak on. Wewnętrzny dialog, który mógłby pozwolić na generowanie kontrargumentów staje się zatem niemożliwy zaś postawą oczekiwaną przez lidera jest uległość członków grupy.

Autocenzura oznacza tendencję do powstrzymywania się przez członków grupy od wypowiadania własnych poglądów, które odchylają się od opinii większości. Prawidłowość tę może zaobserwować zarówno na wewnętrznych spotkaniach grupy, jak i na zewnątrz (np. wpisy członków grupy w mediach społecznościowych). Ktoś, kto zostanie skarcony w grupie za „niewłaściwe” poglądy prawdopodobnie już się więcej nie wychyli. Ani on, ani inni. Nikt przecież nie chce zepsuć „przyjaznej atmosfery” w grupie! Ironią jest to, że autocenzura nasila się wraz z pozytywną atmosferą grupy. Prawidłowość ta warta jest podkreślenia, dlatego że wielu ludzi uważa, iż w takiej właśnie „przyjaznej” grupie łatwiej jest członkowi powiedzieć: „Ej, czy my czasem się nie oszukujemy?!”. Nic bardziej mylnego. W grupach o przyjaznej atmosferze nikt nie śmie dokonać takiego wyzwania.

Ochroniarze umysłu tak, jak goryle strzegą przywódcę przed zagrożeniem fizycznym, ochroniarze umysłu bronią do niego dostępu tym, którzy chcą wnieść do grupy „szkodliwe” opinie (odbiegające od „obowiązujących”). Osoby takie są eliminowane z grupy lub niedopuszczane do głosu. Staje się to źródłem konfliktów i podziałów, które de facto jeszcze bardziej „cementują” nieprawidłowe relacje grupowe w obawie przed dalszymi konfliktami i podziałami.

Iluzja jednomyślności oznacza błędne przekonanie, że niewypowiadanie przez innych członków grupy żadnych wątpliwości w jakiejś sprawie czy decyzji oznacza rzeczywi­stą jednomyślność. Uprawnia to lidera do myślenia (i/lub wypowiadania) sformułowań w stylu: „Skoro wszyscy jesteśmy zgodni…”. Podejmowane decyzje są wtedy wyrazem pozornej jednomyślności.

Warunki sprzyjające grupowemu myśleniu

Jak wcześniej wspomniano, wystąpienie grupowego myślenia zdeterminowane jest cechami grupy, takimi jak silne poczucie więzi (spójność) czy duża liczba uczestników (decydentów), szczególnie gdy posiadają poczucie braku efek­tywności, co sprzyja zdominowaniu przez lidera.

Myślenie grupowe zależy również od sytuacji, w jakiej działa grupa. Sytuacja zagrażająca, niepewna, związana z presją czasową, szybciej doprowadzi do tego efektu. Podobnie dzieje się, jeśli decydenci (liderzy) działają w izo­lacji od innych grup np. z obawy przed ujawnieniem tajemnic. Mogą więc unikać dyskusji w kwestiach podejmowanych decyzji, pomysłów czy spraw związanych z funkcjonowaniem grupy z niezależnymi ekspertami (osobami spoza grupy). Na tej zasadzie niektóre grupy religijne, ich liderzy i członkowie mogą funkcjonować w iluzji kroczenia po właściwej drodze. Ich „jakość” może być uwiarygodniana (często sporadyczną i okazjonalną) obecnością osób duchownych czy nawet wysokiej rangi dostojników kościelnych na wybranych spotkaniach, nie zaś stałą opieką duszpasterską.

Kluczową rolę w „wyzwoleniu” choroby grupowego myślenia odgrywa także autokratyczny lider (liderzy), szczególnie, gdy ma w określonej decyzji „swój interes”. „Interes” ten może być różnie definiowany. Począwszy od wymiernych zysków finansowych, aż po zysk w postaci władzy wynikającej z budowania pozycji lidera w grupie czy zaspokajaniu najrozmaitszych potrzeb wybujałego ego.

Jak uniknąć grupowego myślenia?

Istotną rolę w tym procesie odgrywa przywódca grupy, który powinien wziąć na siebie odpowiedzialność za przeanalizowanie różnych punktów widzenia poprzez takie działania jak: zapobieganie izolacji grupy poprzez np. zapraszanie osób niezależnych, ekspertów spoza grupy), aranżowanie burzy mózgów, stworzenie możliwości wymiany poglądów w swobodnej rozmowie bez uczestnictwa lidera, powołanie „adwokata diabła”, który kontrowałby każdą opinię (fałszywe opinie zostaną w ten sposób wyeliminowane), odroczenie ostatecznej decyzji i dbanie, by nie opierała się ona na przesłankach emocjonalnych np. nienawiści i chęci natychmiastowego odwetu na wrogu. Warto również nadmienić, że każda grupa, nawet na najniższym szczeblu, może się stać ofiarą tego zjawiska.

Kościół miejscem zbawienia

Wielu tworzy sobie dziś „boga” na własny użytek, na miarę swoich wyobrażeń, według własnego pomysłu. Jak grzyby po deszczu mnożą się liderzy różnych wspólnot, w których autorytet Kościoła bywa zastępowany prywatnym, partykularnym autorytetem liderów. Prawdziwy Bóg jest jednak obecny w Kościele katolickim, którego jedną z podstawowych funkcji jest strzeżenie depozytu, czyli całej pełni wiary. To zadanie zlecone przez Chrystusa apostołom i ich kolejnym ziemskim następcom. Nie jest to zadanie nawet najbardziej charyzmatycznych liderów jakichkolwiek wspólnot. Stąd hierarchiczna struktura Kościoła, która jest niezbędna, by nauczanie Kościoła nie zostało rozmyte.

Extra Ecclesiam nulla salus, tj. poza Kościołem nie ma zbawienia (św. Cyprian). To Kościół jest miejscem zbawienia. Nie stowarzyszenia, nie fundacje, nie grupy i ruchy. Wszystkie grupy i ruchy mają sens o tyle, o ile prowadzą ludzi do Chrystusa obecnego w Kościele katolickim! Jeśli zaś zatrzymują ludzi u siebie i dla siebie, to mogą stać się miejscem fałszywego kultu sprawowanego przez fałszywych proroków. Bóg pragnie nas zbawić, a nie zabawić i po to założył Kościół. Jeden, święty, powszechny i apostolski. Prawdą jest, że rozwijanie całego bogactwa form ruchów, wspólnot jest najlepszą odpowiedzią na zagubienie duchowe wielu współczesnych ludzi. Niemniej, należy mieć na uwadze, że ich celem powinno być nie tyle tworzenie środowisk, w których można miło spędzić czas z innymi czy realizować swoje potrzeby, co przede wszystkim urzeczywistnianie ideałów świętości i apostolstwa polegającego na włączaniu jednostki do wspólnoty Kościoła przez wspólną modlitwę oraz podejmowane grupowo zadania. Jako że opisane powyżej zdarzenia i procesy mogą mieć miejsce w zasadzie w każdej grupie, istotne więc wydaje się poznanie podstawowych zasad dynamiki grup oraz procesów grupowych. Pozwoli to uniknąć kościelnym liderom wielu błędów w prowadzeniu grupy. Będzie też mieć pozytywny wpływ na większą efektywność i skuteczność w działaniach ewangelizacyjnych.

* Bibliografia dostępna w redakcji.

Ks. Józef Partyka – doktor psychologii, Prezes Fundacji Auxilium.

Pio_Msza sw.

Ojciec Pio – kapłan żyjący Eucharystią – ks. Tomasz Rąpała

 

Przeżywając liturgiczne wspomnienie św. ojca Pio z Pietrelciny, warto przytoczyć słowa, które papież św. Paweł VI wypowiedział do kapucynów, a które charakteryzują misję Mistyka z San Giovanni Rotondo posłanego na świat przez Boga: „Pokornie odprawiał mszę świętą, spowiadał od rana do wieczora i wiernie nosił w swoim ciele odbicie stygmatów naszego Pana. Był człowiekiem modlitwy i cierpienia” (20 luty 1971 r.).

Szczególnym rysem duchowości Padre Pio była bliska więź z Chrystusem eucharystycznym. Adorował Jezusa w Hostii przez wiele godzin każdego dnia, natomiast przygotowanie do porannej Mszy Świętej zaczynał czasami już o czwartej w nocy. Sprawowanie Eucharystii trwało kilka godzin, nawet cztery i pół… Kiedy niektórzy narzekali, że zbyt długo trwa, mawiał, że ludzie nawet na Golgocie postawiliby zegar. Wiedział bowiem, że celebruje największe misterium Jezusa Chrystusa. Ileż osób nawróciło się uczestnicząc w takiej Mszy Świętej. Ojciec Pio poprzez pokorne celebrowanie  Eucharystii pociągał serca wiernych do Chrystusa. Świadkowie opadają w spisanych świadectwach, że świątynia wypełniona po brzegi ludźmi była przeniknięta ciszą i skupieniem. Czasami ta cisza była przerywana szlochem płaczu, bo serca uczestników świętej Liturgii pałały miłością do Zbawiciela.

Święty Kapucyn pisał w swoich listach: „W tych tak smutnych czasach śmierci wiary, triumfującej bezbożności, najbezpieczniejszym środkiem uchronienia się przed chorobą zakaźną, która nas otacza, jest wzmacnianie się pokarmem eucharystycznym. Rzeczą oczywistą jest, że nie może się nim wzmocnić ten, kto miesiącami nie karmi się ciałem nieskalanego Baranka Bożego”. Jakże szczególnie dzisiaj te słowa są aktualne! W innym miejscu radził: „Każda Msza Święta, w której dobrze i pobożnie się uczestniczy, jest przyczyną cudownych działań w naszej duszy, obfitych łask duchowych i materialnych, których my sami nawet nie znamy. Dla osiągnięcia takiego celu nie marnuj bezowocnie twego skarbu, ale go wykorzystaj. Wyjdź z domu i uczestnicz we Mszy Świętej. Świat mógłby istnieć nawet bez słońca, ale nie może istnieć bez Mszy Świętej”.

Czyż w naszym życiu nie jest czasami tak, że czcimy świętych, ale nie wiemy dlaczego byli święty? Świętym  nikt się nie urodził, stajemy się świętymi żyjąc radami świętych. Bóg dał naszym czasom ojca Pio po to, żebyśmy się obudzili na żywą obecność Jezusa Chrystusa w sakramentach świętych, szczególnie Eucharystii, a także w Słowie Bożym, bo Padre Pio Biblii nie wypuszczał z rąk. Choćby wspomnieć, że Listy św. Pawła cytował w swoich listach do kierowników duchowych (i nie tylko) z pamięci.

Żyjemy w czasach, gdzie w Kościele zatraca się wiara w żywą obecność Chrystusa we Mszy Świętej. Dostrzegamy coraz mniejszy szacunek do Jego milczącej obecności. A z drugiej strony widzimy promienie światła płynące z tych parafii, gdzie wierni adorują Jezusa Chrystusa i przez to wnoszą Go do swojej codzienności i życia innych ludzi. Dlatego pośród ciemności – są także promienie światła wiary. To jest nasza przyszłość. To jest nadzieja Kościoła. Tam, gdzie adoruje się Chrystusa, tam jest życie.

Święty Ojcze Pio – ucz nas miłości do Jezusa, który jest z  nami w Eucharystii.

Ks. mgr lic. Tomasz Rąpała – współpracuje z Centrum Formacji Duchowej salwatorianów w Krakowie, pełnił posługę ojca w duchownego w WSD w Tarnowie, aktualnie rekolekcjonista w Centrum Formacyjno – Rekolekcyjnym „Arka” w Gródku nad Dunajcem.

adoracja

Adoracja – ks. Tomasz Rąpała

Adoracja Pana Jezusa obecnego w Najświętszym Sakramencie jest bardzo ważna w naszych życiu. Ludzie, którzy adorują Jezusa, pokornie i cicho, poddając się milczącej, bliskiej obecności Chrystusa, stają się coraz bardziej wrażliwi na Jego obecność w ich codziennym życiu. Z takimi ludźmi po prostu inaczej się rozmawia. Czy Eucharystia może nas dzielić? Nie. Podziały są tam, gdzie zabrakło pokory i uniżenia przed obecnością Jezusa Chrystusa w Hostii.

Potrzebujemy adoracji. Rozważajmy w ciszy Słowo Boże przed Słowem Wcielonym, obecnym w Najświętszym Sakramencie. ON tam JEST. Słowo prowadzi do adoracji, która jest „nasycaniem” się ŻYCIEM Boga.

Papież Benedykt XVI powiedział tak: „Modlitwę adoracyjną można praktykować osobiście, zatrzymując się przed tabernakulum, bądź w formie wspólnotowej, także za pomocą psalmów i śpiewów, ale zawsze z daniem szczególnego miejsca milczeniu, w czasie którego słucha się wewnętrznie żywego i obecnego w tym sakramencie Pana. Najświętsza Maryja Panna jest mistrzynią także tej modlitwy, gdyż nikt lepiej niż ona nie potrafił kontemplować oczyma wiary Jezusa i zachowywać w sercu wewnętrzne echo Jego ludzkiej i boskiej obecności. Za Jej wstawiennictwem niech się rozprzestrzenia i wzrasta w każdej wspólnocie kościelnej prawdziwa i głęboka wiara w tajemnicę eucharystyczną”.

Dziękujmy Panu Jezusowi w adoracji za to, że JEST z nami. Módlmy się właśnie dlatego, bo ON JEST.

Ks. mgr lic. Tomasz Rąpała – współpracuje z Centrum Formacji Duchowej salwatorianów w Krakowie, pełnił posługę ojca w duchownego w WSD w Tarnowie, aktualnie rekolekcjonista w Centrum Formacyjno – Rekolekcyjnym „Arka” w Gródku nad Dunajcem.

KRZYŻ

Stat crux dum volvitur orbis! – ks. Piotr Cebula

W tej znanej dewizie kartuzów znajdują dwa ważne elementy, które od czasów męki Chrystusa na krzyżu już na zawsze są splecione razem. Stałość tajemnicy Krzyża i zmienność czasu, zmiana epok, idei, myśli i poglądów. Czasami prawda ta jest zobrazowana pięknymi zdjęciami nocnego nieba, pojawiającymi się niejednokrotnie w mediach społecznościowych. Przydrożny krzyż lub krzyż na wieży kościoła na pierwszym planie zaś na drugim niesamowite okręgi, które są śladami gwiazd, które w wyniku obrotu ziemi i długiego czasu naświetlania matrycy aparatu dają taki efekt. Dzisiaj jednak nie chcemy się skupiać na tym, co przemija, ale na tym co jest stałe, niezmienne, na tajemnicy Krzyża.

Święto Podwyższenia Krzyża Świętego nawiązuje do okresu ok. 326-328 r., który nastąpił bezpośrednio po zakończeniu krwawych prześladowań chrześcijan, kiedy po długich poszukiwaniach Krzyża na którym umarł Chrystus, odnaleziono go i dokładnie 14 września pokazano wiernym. W pewnym sensie była to pierwsza adoracja krzyża. Na wyprawę w poszukiwaniu relikwii Krzyża wyruszyła matka cesarza Konstantyna i ona właśnie go odnalazła w cysternie w pobliżu Golgoty.

Nawiązując do tej fizycznej i duchowej drogi św. Heleny, w świetle Bożego słowa i w perspektywie życia pewnego świętego, chciejmy po raz kolejny zapytać, w to Święto Podwyższenia Krzyża: czym dla mnie jest tajemnica Krzyża, jak do mnie przemawia? Św. Helena uczy nas odczytania tej tajemnicy. Uczy nas przez przykład swojej determinacji w poszukiwaniu relikwii na której umarł nasz Zbawiciel. Jak podaje tradycja, św. Helena miała powiedzieć, kiedy podejmowała decyzję o wyruszeniu do Jerozolimy: „Ja na tronie, a Krzyż w prochu?”. Jest więc dla nas przykładem, że krzyża trzeba szukać, prawdziwie chcieć go odnaleźć oraz po odnalezieniu – wywyższyć.

  1. Poszukiwać Krzyża

Dlaczego św. Helena poszukiwała Krzyża? Dlaczego było to dla niej ważne? Po ludzku miała wszystko, była matką cesarza. Decyduje się jednak na wyprawę, która miała dla niej sens – odnaleźć świętą relikwię. Potrzebowała zobaczyć, dotknąć tego, co już wiarą przyjęła. Bez tajemnicy Krzyża nasze życie jest niepełne, płaskie. Bez tajemnicy cierpienia, która doprowadzona jest to tajemnicy zwycięstwa, naszej wierze brakuje dopełnienia.

Tak wielu ludzi chciałoby wiary bez Krzyża. Pamiętam, jak kiedy błogosławiąc pewien związek małżeński podarowałem młodej parze duży krzyż św. Benedykta. Jak się potem dowiedziałem, wywołało to wielkie oburzenie w rodzinie nowożeńców. Nie mówiąc tego otwarcie, szemrali ukradkiem wyrażając swoją dezaprobatę, że dałem w prezencie właśnie krzyż, sugerując, że to „ściągnie” krzyż na ich małżeńskie życie. To szemranie i niezrozumienie tajemnicy Krzyża to właśnie takie płytkie spojrzenie, perspektywa „po ziemi”. Nieprzypadkowo szemranie, pokątne narzekanie, jest tak bardzo piętnowane w Starym Testamencie. Z jednej strony cicho wypowiadane słowa, przypominają szelest poruszającego się węża. Z drugiej zaś strony ten dźwięk szemrania tak podobny do dźwięku  węża, który sunie po ziemi, ukazuje tę perspektywę ziemi, płaszczyznę tego co „przyziemne”, „niskie”, bez szerszego spojrzenia w górę. W pierwszym czytaniu ze Święta Podwyższenia Krzyża Świętego znajdujemy te słowa Izraelitów, którzy uświadamiając sobie swój grzech, proszą Mojżesza, aby się wstawił za nimi do Boga: «Zgrzeszyliśmy, szemrząc przeciw Panu i przeciwko tobie. Wstaw się za nami do Pana, aby oddalił od nas węże» (Lb 21, 4b-9). Żyjąc w tej perspektywie „szemrania”, sami zamykamy się na szerszą perspektywę, żyjemy jakby w świecie dwuwymiarowym.  Można to porównać to świata opisanego przez Abbota w Flatland: A Romance of Many Dimensions. Została ona wydana w 1884 roku. Przedstawia krainę dwuwymiarowych istot. To świat kresek, okręgów, dwuwymiarowych figur geometrycznych. Dla takich istot świat szerszy jest po prostu niezrozumiały i dziwaczny. Hipotetyczna wizyta w takim świecie istoty trójwymiarowej nie zostanie zauważona. Kula będzie widoczna tylko w postaci wielości okręgów, elips i wszelkich innych przecięć kuli. Sześcian będzie tylko układem dwuwymiarowych przecięć. Tylko życie w świecie trójwymiarowym pozwala dostrzec trójwymiarowe kształty[1].

Zanurzenie w tajemnicy Krzyża poszerza perspektywę. Jest to podniesienie oczu, aby kiedyś jak Izraelici wpatrując się w górę, na węża umieszczonego na palu odzyskiwali zdrowie, tak teraz my wpatrując się w Krzyż Chrystusa pragniemy osiągnąć życie wieczne do którego nas zaprasza. W dzisiejszej Ewangelii padły te dobitne słowa: „Jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak trzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne”.

  1. Odnaleźć Krzyż

Odnaleźć Krzyż, jak uczyniła to św. Helena, to nie tylko dotknąć drewna, ale dotknąć tajemnicy Krzyża. Z tego „dotknięcia”, przyjętego z głęboką wiarą rodzi się siła do pokonywania trudów, cierpień, bo one mają sens, prowadzą do zwycięstwa. Jeden ze współczesnych angielskich świętych czerpał tę duchową inspirację do działania czyniąc codzienny znak krzyża na swoim ciele. W jednym ze swoich wierszy pisał:

„Ilekroć przez to grzeszne moje ciało
Kreślę Znak Krzyża, zaraz
Ze snu się we mnie budzą dobre myśli,
Ożywa moc i wiara;
Wzniosła się, szczera odwaga wyłania
Cierpienia i działania”[2].

Dopełnieniem odnalezienia, powinno być wywyższenie, ukazanie chwały tajemnicy Krzyża. Etap końcowy więc wydaje się, że powinien być najłatwiejszy. Najczęściej jednak jest najtrudniejszy, bo wymaga on nas konkretnych czynów, decyzji popartych działaniem.

  1. Wywyższyć Krzyż

„Wywyższyć Krzyż” w moim życiu to na wzór Chrystusa zanurzyć się w jego poniżeniu, to przyjąć Krzyż, który w perspektywie wiary prowadzi do zwycięstwa. W drugim czytaniu w Święto Podwyższenia Krzyża Świętego słyszymy głębokie słowa o kenzozie, czyli uniżeniu Chrystusa: „Chrystus Jezus, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stając się podobnym do ludzi. A w zewnętrznej postaci uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stając się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej. Dlatego też Bóg Go nad wszystko wywyższył i darował Mu imię ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich, i podziemnych. I aby wszelki język wyznał, że Jezus Chrystus jest Panem – ku chwale Boga Ojca” (Flp 2, 6-11).

 „Wywyższyć Krzyż” to pozwolić, aby naszą tajemnicę krzyża cierpień i zmagań zanurzyć w tajemnicy Krzyża Chrystusa. Tak całe swoje życie przeżywało wielu świętych. W tej świątyni, przywołam jednego z ojców filipinów, którego wiersz cytowałem wcześniej – Johna Henry’ego Newmana. Ten wielki intelektualista, teolog, filozof, po swojej konwersji z anglikanizmu na katolicyzm wybrał życie w Kongregacji św. Filipa Neri, ponieważ małe wspólnoty ojców filipinów przypominały mu college’e Oksfordu w których studiował i nauczał. Jego życie które było pełne trudów i zmagania z fałszywymi osądami, było tak zakorzenione w Bogu, tajemnicy Krzyża, że Bóg przez te zmagania wyprowadzał ogrom dobra dla Kościoła w Anglii i całego Kościoła powszechnego. Niech za przykład posłużą dwa z nich.

Wydarzenia rozegrały się w 1864 r. już po przejściu Johna Henry’ego na katolicyzm. Znany – nie tylko ze swego dorobku intelektualnego, lecz również z agresywnej postawy wobec katolików – angielski powieściopisarz Charles Kingsley w recenzji książki swego szwagra Jamesa Froude’a History of England z trudno uzasadnialnej przyczyny, wtrącił odniesienie do Newmana pisząc: „Prawdomówność dla niej samej nigdy nie była cnotą kleru rzymskiego. Ojciec Newman informuje nas, że to jest zbyteczne i ogólnie rzecz biorąc nie musi nią być”[3]. Atak Kingsley’a przypadł w momencie, kiedy Newman przeżywał trudny czas. Po przejściu do Kościoła katolickiego stracił dawnych przyjaciół, którzy uważali go za zdrajcę, a obecni towarzysze katoliccy podejrzewali go o nieszczerość, uważali go za półkatolika, co do którego nigdy nie można być pewnym czy jego konwersja jest prawdziwa. W starym środowisku był przekreślony, a nowe nie do końca go akceptowało, nie do końca mu ufało. I w takiej atmosferze otrzymuje ten celnie wymierzony cios w to, co było dla niego bardzo istotne. On, który przez całe swe życie szukał prawdy i był jej wierny, zostaje oskarżony, iż jest kłamcą i że prawda jako taka nie ma dla niego i dla całego Kościoła katolickiego najmniejszego znaczenia. Opuszczony przez wszystkich, zaatakowany, gdzie szuka pocieszenia? I czy umie go przyjmować? Niepewny przyszłości na szczerej modlitwie powierza się Bogu i to od Niego przyjmuje pocieszenie i umocnienie. Nie ulega zwątpieniu, chociaż wszystko go do tego skłaniało. Szczerze zawierza tę sytuację Bogu, który był dla niego tak bardzo bliski. I postanawia bronić nie tylko siebie, lecz także całego Kościoła katolickiego w Anglii. Prosi autora tego oskarżenia, aby wykazał gdzie miałby niby głosić takie poglądy o nieważności prawdy? Wywiązuje się publiczna wymiana listów, którą obserwuje całe społeczeństwo, w której jasno widać, iż Kingsley nie jest w stanie podać takich wypowiedzi, jednakże nie chce przyznać się do błędu i wycofać zarzutów. Newman postanawia więc napisać swoją autobiografię, aby ukazać całe swe dotychczasowe życie, mając nadzieję, że jego przeciwnicy popatrzą na niego bardziej życzliwym okiem. Powierza całą sprawę Bogu i rozpoczyna pisanie. Pisze ją w odcinkach i na bieżąco oddaje je do druku. Pisze poprzez łzy, niosąc ciężar niezrozumienia przez tak wielu, a jednocześnie czując siłę Bożego wsparcia i pocieszenia. Czytelnicy dopiero teraz odkrywają całego Newmana, rozumieją powody opuszczenia Kościoła anglikańskiego, z wyrozumiałością patrzą na jego decyzje. Dawni przyjaciele odnawiają zerwaną przyjaźń. Jedna książka Apologia pro Vita sua a wszystko zmieniała. Mówiąc jednak głębiej: całe to wydarzenie było historią pewnego zaufania, historią przyjętego od Boga wsparcia, wsparcia, które Bóg chciał dać Newmanowi w tej trudnej dla niego chwili, a on umiał to wsparcie przyjąć. Dzięki cierpieniu spowodowanym przez fałszywe oskarżenia Newman pisze dzieło, które dla wielu konwertytów było inspiracją, aby pójść w podobną drogą.

Druga historia wydarzyła się kiedy w 1870 r. Sobór Watykański I ogłosił nieomylność papieża odnośnie wiary i moralności, w Anglii bardzo szybko pojawiły się oskarżenia, iż żaden katolik nie może być lojalnym obywatelem, skoro jest zobowiązany przyjmować nieomylne decyzje papiestwa. Doszło nawet do oficjalnych wypowiedzi członków rządu na ten temat. W 1874 r. William Gladstone ówczesny angielski premier, napisał pamflet „Dekrety watykańskie i ich wpływ na wierność obywatelską”, oskarżając w nim katolików na Wyspach, iż właśnie od tej pory nie można było ich traktować jako lojalnych obywateli i poddanych królowej. Katolicy byli tym oskarżeniem przytłoczeni, często nie znajdowali żadnych argumentów aby odeprzeć ataki tych, którzy powtarzali argumenty Gladstone’a. Potrzebowali wsparcia, w tym wypadku intelektualnego, aby ktoś w sposób rzeczowy mógł publicznie odpowiedzieć premierowi na jego fałszywe oskarżenia. W tej sytuacji Newman nie czeka, jeszcze tego samego roku pisze list otwarty do księcia Norfolk, gorliwego katolika, ukazując w nim związek pomiędzy głosem sumienia a wiernością autorytetowi papieża. Ten list był więc oficjalną odpowiedzią daną Gladstone’owi. Przypomina w nim, że wskazania sumienia są dla nas obowiązujące i nim – sumieniem musimy się kierować, dbając jednocześnie o jego właściwe ukształtowanie. Prawda jest jedna, Duch Święty jest Duchem prawdy, który kształtuje nieomylność papieża co do wiary i moralności i który pomaga kształtować sumienie prawdziwe. Pomiędzy tymi dwoma sprawami nie powinno być rozbieżności. Treść listu do tego stopnia uczynił zadość oczekiwaniom opinii publicznej, że po tym fakcie Gladstone w głęboko angielskim stylu napisał do Newmana, już prywatny list, o następującej treści: „Z dzisiejszych porannych gazet mógł pan wywnioskować, że wczorajszy dzień był dla mnie bardzo pracowity, musiałem bowiem zwinąć swoje rzeczy i wynieść się”, jednakże podziękował Newmanowi, jak pisze za „miły i subtelny sposób w jaki pan się do mnie odniósł, i za okazanie mi wyraźniej niechęci do wysuwania mi zarzutów, na które, jak pan uważał – co jest zresztą zrozumiałe – zasłużyłem”[4]. Owocem tej polemiki jest krótkie, lecz niezwykle inspirujące do dzisiaj dziełko o sumieniu, wspomniany List do Księcia Norfolk o sumieniu. Po raz kolejny cierpienie przeżywane z Bogiem, stało się wielką tajemnicą Bożego działania.

Chciejmy podążać tą drogą, którą proponuje nam dzisiaj Kościół: chciejmy poszukiwać tajemnicy Krzyża, odnajdujmy ją, oraz nie bójmy się wywyższać tej tajemnicy w naszej codzienności.

Ks. dr Piotr Cebula – Dyrektor Wydziału Duszpasterstwa Małżeństw i Rodzin Kurii Diecezjalnej w Tarnowie.

 

Przypisy:

[1] Zob. B. Smith, Modernism’s history: a study in twentieth-century art and ideas, New South Wales 1998, s. 79.
[2] J.H. Newman, Znak Krzyża [w:] Idem, Rozmyślania i modlitwy, Warszawa 1995, s. 405.
[3] C.S. Dessain, John Henry Newman. Pionier odnowy Kościoła, tł. Mieczysław Stebart, Poznań 1989, s. 165.
[4] Ch. Hollis, Newman a świat współczesny, tł. T. Mieszkowski, Pax, Warszawa 1970, s. 187n.

Wyszyński

Błogosławiony Stefan Wyszyński kryształowy wzór „na dziś” dla kapłanów!

Nie będzie to żadną krytyką czy atakiem, jeśli podzielę się kilkoma spostrzeżeniami, które z jednej strony powodują „zawrót głowy”, a z drugiej niosą powiew wielkiej nadziei.

Jako kapłani znaleźliśmy się dzisiaj w ciemnym tunelu. Wydaje się, że wiele czynników spowalnia naszą posługę, by mogła być z pasją, nasz entuzjazm i kapłańską determinację. Kiedy jednak przymrużymy oczy – ujrzymy delikatne światełko w tym ciemnym tunelu. Kiedy pójdziemy w jego stronę, wiele się nam rozświetli. Niektórych z nas drażni słowo kryzys, ale niestety prawdą jest to, że znaleźliśmy się w wielkim kryzysie kapłaństwa. Zaznaczam jeszcze raz – to, co piszę nie jest „czarną wizją” – wręcz przeciwnie! Z tego kryzysu wyłoni się jasne światło, które pociągnie innych na drogę wiary Jezusowi Chrystusowi.

Beatyfikacja Prymasa Tysiąclecia jest właśnie takim światłem w ciemnym tunelu. Szkoda, że odbyła się ona w atmosferze zamknięcia w gronie stosunkowo niewielu osób. Żałuję bardzo, że nie mogłem uczestniczyć w tej jednej z najbardziej doniosłych chwil we współczesnej historii Kościoła w Polsce… Głęboko wierzę, że i w tym przypadku wypełnią się słowa naszego Pana Jezusa Chrystusa: „Wy jesteście światłem świata. Nie może się ukryć miasto położone na górze” (Mt 5, 14). Oczywiście, dla jasności, nie chcę powiedzieć, że ukrywamy błogosławionego Prymasa, ale przede wszystkim to, że taka postać musi być przez nas nieustannie odsłaniana, odkrywana i ukazywana oraz cytowana, nawet za cenę kpin i ośmieszania, co od dawien dawna stało się metodą jak nie komunistów, to kreatorów nowych ideologii, które jeszcze dzisiaj istnieją, a jutro zostaną wyrzucone na śmietnik historii.

Żyjemy w czasach paradoksów. Bardzo wiele osób świeckich modli się za kapłanów, prosi Boga o powołania do tego stanu, a z drugiej strony słowa i postawy wielu wskazują na to, że ksiądz nie jest dzisiaj potrzebny. Dochodzą do tego głosy ze sceny politycznej, gdzie niektórzy politycy, mający swoje „pięć minut” i odgrywający rolę nadwornych błaznów, chcąc zaistnieć pouczają biskupów co powinni robić, a czasami grożą „odgrzewanymi kotletami”, że będą ściągać krzyże. Szkoda, że przedstawiają Kościół jako zbiorowisko nieogarniętych osób, jakby zagubionych w obcych galaktykach. A do tego jeszcze pojawi się tu i ówdzie książka byłego kleryka czy księdza, który posiada tomiska „przepisów” na reformę tego w Kościele, co przecież ciągle się reformuje – tyle, że według nie czyjegoś „widzi mi się”, ale w duchu myślenia kościelnego, a do takiego u wielu z nich bardzo daleka droga – daleka, bo wpierw trzeba zacząć od pokory i uderzenia się we WŁASNE piersi. I w tym wszystkim nie potrzeba nerwowych reakcji  i oskarżeń, ale jeszcze mocniejszego świadectwa życia wiarą i jeszcze odważniejszego głoszenia prawdy Boga, nie na zasadzie – jak mawiał Joseph Ratzinger – reklamy produktu jak w domu handlowym, ale na zasadzie wierności danemu słowu w chwili święceń kapłańskich i świadomości tego, KIM i PO CO się jest!

Żyjemy w czasach, w których wielu kapłanów wycofuje się z głoszenia prawdy Boga. Idzie się coraz bardziej w stronę głoszenia miłej i jedwabno-słodkiej „bozi”, głoszenia w którym ma się wrażenie, że Jezus Chrystus to pluszowy miś, który uśmiecha się do każdego, zgadza się na wszystko i nikogo nie karci. Jakże to dalekie od Ewangelii.

Kardynał Prymas uczył nas czegoś innego. Warto się nad tym pochylić ufając, że wielu z nas – kapłanów, szczególnie w tym czasie, zgłębi jego myśli na temat kapłańskiego życia. Będę się opierał przede wszystkim na Liście do moich kapłanów (Editionis du Dielogue, Paris 1969 r., odtąd List), który Kard. Wyszyński napisał do księży i którego aktualność powinniśmy odczytać szczególnie dzisiaj. Czynię to również za refleksjami ks. Andrzeja Łapińskiego opublikowanymi na łamach czasopisma „Studia Teologiczne. Białystok, Drohiczyn, Łomża” (11 (1993)).

Kardynał Wyszyński, nauczając na temat kapłaństwa, zawsze sięgał do jego wymiaru trynitarnego. Twierdził z przekonaniem, że Kościół nigdy nie pozostanie na poziomie tylko jakiejś filozoficznej znajomości Boga. Chrystus wskazał cel naszego życia (wymiar eschatologiczny), a nade wszystko poprzez objawienie Ojca stał się pośrednikiem między Bogiem a ludźmi, między Trójcą Świętą a całym rodzajem ludzkim i będąc Kapłanem na wieki pragnął naszego rzeczywistego i aktywnego uczestnictwa w życiu Bożym przez posługę Kościoła (List, t. I, s. 70). Dlatego też Prymas Wyszyński, kiedy nauczał na temat relacji kapłana z Bogiem Ojcem, stawiał jako wzór i przykład Jezusa-Syna, Wiecznego Kapłana, w Jego relacji do Ojca. Ukazywał Jezusa jako tego, który objawia Ojca i tego, który prowadzi do Boga Ojca. W tym widział kapłana jako świadka Chrystusa, bo sam Jezus Chrystus to świadek Ojca (List, t. I, s. 72).

Bardzo ważnym aspektem w nauczaniu Kardynała Wyszyńskiego na temat kapłaństwa jest zwracanie szczególnej uwagi na relację pomiędzy kapłanem a Chrystusem.  Prymas podkreślał, że nasz Pan jest najpierw PRZYKŁADEM dla księdza, a ten jest uczestnikiem Kapłaństwa Chrystusa poprzez święcenia. Dlatego też naśladowanie Mistrza i Pana to oddanie Mu wszystkiego – całkowicie, spontanicznie, z wolnością i hojnością ducha, z konsekwencjami tegoż oddania. To naśladowanie musi być TOTALNE czyli całą osobą ze wszystkimi swoimi władzami, świadomie i bez żadnych zastrzeżeń. W taki także sposób Kardynał widzi wymiar eklezjologiczny posługi kapłańskiej. Sakramenty święte są podstawowymi znakami chrystocentryzmu w Kościele. Kościół dzięki tym sakramentalnym znakom kontynuuje pośrednictwo między Bogiem a ludzkością. Dzięki kapłańskiej posłudze sakramenty są przekazywane człowiekowi wierzącemu, co powoduje ożywienie życia we wspólnocie Kościoła katolickiego.

Należy podkreślić, że relacja z Chrystusem Kapłanem jest realizowana poprzez naśladowanie Go od samego początku powołania do kapłaństwa. Natomiast moment święceń kapłańskich jest „punktem” uaktualnienia tej relacji w sposób sakramentalny, dzięki czemu cała działalność i życie apostolskie koncentrują się wokół Chrystusa – Drogi, Prawdy i Życia. Kapłaństwo, czyli posługa apostolska, jest chrystocentryczne co ma swój szczyt w sprawowaniu Eucharystii per Ipsum, et cum Ipso, et in Ipso, chociaż „ofiara mszy świętej w […] codziennym życiu nie jest jedną z szeregu czynności kapłańskich, ale jest czynnością istotną naszego kapłaństwa i to tak bardzo, że wszystkie inne prace są właściwie dalszym ciągiem Mszy Świętej” (List, t. II, s. 106). Jak widać Prymas podkreślał, że upodobnienie się do Jezusa Chrystusa nie dokonuje się tylko poprzez samo powołanie, ale poprzez święcenia kapłańskie ze swoim niezniszczalnym charakterem sakramentalnym – kapłani z władzą i mocą Chrystusa prowadzą dzieło zbawienia do spotkania z Bogiem w Trójcy jedynym, nie jako widzowie, ale jako czynni uczestnicy życia Bożego (List, t. I, ss. 70-71).

Kolejną, bardzo ważną kwestią podejmowaną przez Kardynała Stefana Wyszyńskiego było duszpasterstwo jako obszar kierowania wiernymi.  Ks. Andrzej Łapiński zwraca uwagę, że dla Prymasa pojęcie duszpasterstwa miało charakter ściśle apostolski. Tylko w ten sposób jest one włączone w misję Kościoła – poprzez każdego biskupa, w łączności z następcą św. Piotra. Być „apostołem” to być w służbie Kościoła, dla Kościoła i w Kościele (List, t. III, s. 62). Być podporządkowanym władzy Kościoła po to, by być bardziej gotowym do służby w Mistycznym Ciele Chrystusa. Warto zwrócić szczególną uwagę na to, że Kardynał wyraźnie kreślił cel i zadanie posługi duszpasterskiej jako „wyłączną, całkowitą i jedyną chwałę Ojca” (List, t. III, s. 98).

Prymas z mocą akcentował rolę modlitwy w życiu kapłana. Mówił o modlitwie publicznej i prywatnej, co pięknie wyraża jego zdanie: „Mszał i brewiarz wiążą się ze sobą ściśle, nawzajem się uzupełniają” (List, t. II, s. 124). „Modlitwa jest naczelnym zadaniem kapłaństwa, stojącym tuż przed obowiązkiem nauczania. Z modlitwy bowiem płynie skuteczność pracy duszpasterskiej, tak jak od modlitwy w Wieczerniku rozpoczęło się nauczanie całego świata. I dlatego trzymanie w ręku brewiarza jest pracą apostolską stojącą w jednym rzędzie z każdą inną czynnością apostolską” – pisał w Liście do moich kapłanów (t. II, s. 125). Kardynał Wyszyński sam był człowiekiem głębokiej modlitwy. Jego działalność kapłańska i biskupia miała swoje źródło w żywej relacji z Trójcą Świętą. To, co pisał i mówił wypływało z jego serca, które słuchało i wypełniało usłyszane słowo płynące z Serca Bożego. Świadczą o tym słowa listu pasterskiego: „Nie jestem ani politykiem, ani dyplomatą, nie jestem działaczem ani reformatorem. Jestem natomiast waszym Ojcem duchowym, pasterzem i biskupem dusz waszych, jestem apostołem Jezusa Chrystusa. Posłannictwo moje jest kapłańskie, pasterskie, apostolskie, wyrosłe z odwiecznych myśli Bożych, ze zbawczej woli Ojca, radośnie dzielącego się swoim szczęściem z człowiekiem. Zadaniem moim jest: chrzcić, bierzmować, konsekrować, święcić, ofiarować, nauczać i sądzić. Niosę wam Lumen Christi – światło Chrystusowe” (Listy pasterskie Prymasa Polski 1949-1974, Editionis du Dialogue, Paris 1975, s. 11-13, 14-19, 99-100, 101-105, cyt za. A. Łapiński, Studia…, s. 42). Życie Prymasa Tysiąclecia było niesieniem światła Chrystusa przez całe jego życie. Czerpał to światło z własnej relacji z Chrystusem czyniąc to przez Maryję. Kardynał Wyszyński dokonał aktu osobistego oddania się Maryi, który ułożył w czasie uwięzienia w Stoczku: SOLI DEO. Potem dodaje: SOLI DEO – PER MARIAM. Sam o tym mówi tak: „Mimo, że taka wizja może być niebezpieczna, doświadczenie poprzednich lat zmusza mnie by dodać «per Mariam Soli Deo». Patrząc na Maryję widzę zawsze w Jej ramionach Boże Dziecię. Dlatego działam per Mariam, dlatego wiem, że wszystko dzieje się przez Chrystusa, którego Ona wskazuje” (Sursum corda, wyd. Pallottinum, s. 199) . Wielka Nowenna, zainaugurowana w dniu 3 maja 1957 r. przed jubileuszem milenium chrztu Polski w roku 1966, jest świadectwem jego żywej wiary, miłości i nadziei – wiary w Boga i Ojczyznę; miłości do Boga i człowieka; nadziei, że nawet ze zgliszczy szczęścia może narodzić się piękno człowieczeństwa.

Kardynał Wyszyński podkreślał z mocą, że „posługa kapłana – kaznodziei, apostoła i nauczyciela – winna być integralnie powiązana z jego życiem. Słowa mają być spójne z wyznaniem jego wiary, której treści winny stawać się programem życia i pracy społeczno-apostolskiej. Słowa mają być – jak nazywa Prymas – „szczególnie wyraziste”, a to znaczy: jednoznacznie wskazujące na rzeczywistość Bożą, której wszystko ma być podporządkowane. Bowiem to Chrystus w swoim Kościele trwa, żyje i działa. To On jedna z Ojcem, On naucza, On rządzi i uświęca. Kardynał podkreśla wyraźnie, że w Kościele wszystko sprawuje Chrystus. Kapłani zaś pełnią doniosłą rolę bycia w Jego ręku narzędziami” (List, t. I, s. 28).

Nie ma takich czasów, w których kapłani nie mogliby głosić z mocą Jezusa Chrystusa, jedynego Odkupiciela człowieka! Nie ma takich czasów, w których kapłani nie mogliby być blisko powierzonych im ludzi. Nie ma takich czasów, w których kapłani nie mogliby ukazywać piękna daru kapłaństwa. Czasy są takie, jacy są ludzie. Arena polityczna jest taka, jakie jest myślenie ludzi, dlatego Kościół musi mieć zdrowy dystans do świeckiej władzy. Kościół jest taki jacy są pasterze i wierni. Pasterze Kościoła nadają szczególny rys obliczu Kościoła, który jest na wzór Chrystusa. Nadawanie rysu ewangelicznego musi dokonywać się bez zalęknienia, z pasją i ewangelicznym zaangażowaniem „na całego”. Jeśli pasterze będą mieli jasno określony cel swojego kapłańskiego życia – jak wyżej przytoczyłem słowa Prymasa Tysiąclecia – to wtedy ludzie będą wyczuwali w takich wiarygodnych przewodnikach rys ich świętości oraz autentyczność tego co głoszą, bo życie kapłańskie musi być obrazem tego, co się głosi. Można przecież być blisko ołtarza, a zarazem daleko od Jezusa Chrystusa. Taka przeciętność i letniość jest największym współczesnym skandalem w Kościele. Przeciwieństwem przeciętności jest ewangeliczny radykalizm.

Niech beatyfikacja tego kryształowego Kardynała, nie na darmo nazwanego Prymasem Tysiąclecia, będzie dla nas zapaleniem światła w ciemnym tunelu historii. Jeśli pójdziemy za tym ŚWIATŁEM, rozświetli ono nam jak mamy prowadzić innych do Boga w Trójcy Świętej Jedynego.

Ks. mgr lic. Tomasz Rąpała – współpracuje z Centrum Formacji Duchowej salwatorianów w Krakowie, pełnił posługę ojca w duchownego w WSD w Tarnowie, aktualnie rekolekcjonista w Centrum Formacyjno – Rekolekcyjnym „Arka” w Gródku nad Dunajcem.

 

covid-19-4908692_1920-768x512

Przesłanie na temat walki z koronawirusem COVID-19 – kard. Raymond Leo Burke

Drodzy Przyjaciele!

 

Od pewnego czasu walczymy z rozprzestrzenianiem się koronawirusa, COVID-19. Z tego, co możemy powiedzieć – a jedną z trudności jest fakt, że tak wiele aspektów tej plagi pozostaje niejasnych – walka ta potrwa jeszcze przez pewien czas. Wirus ten jest szczególnie podstępny, ponieważ ma stosunkowo długi okres wylęgania; niektórzy twierdzą, że 14 dni, inni – że 20 dni, a ponadto jest bardzo zaraźliwy, o wiele bardziej niż inne wirusy, które znamy.

Jednym z podstawowych, naturalnych sposobów ochrony przed koronawirusem jest unikanie bliskiego kontaktu z innymi. W istocie ważne jest, żeby zawsze zachowywać dystans; niektórzy mówią, że powinniśmy znajdować się na odległość jarda (metra), inni – że na odległość sześciu stóp (ok. 180 cm – przyp. tłum.) od siebie nawzajem; oczywiście ważne jest też, żeby unikać spotkań w grupach, to znaczy spotkań, w których wielu ludzi przebywa blisko siebie. Ponadto, ponieważ wirus ten przenoszony jest drogą kropelkową, gdy ktoś kicha lub wydmuchuje nos, kwestią kluczową jest częste mycie rąk mydłem antybakteryjnym i ciepłą wodą przez co najmniej 20 sekund oraz używanie dezynfekujących płynów i chusteczek. Podobnie istotne jest dezynfekowanie stołów, krzeseł, blatów i podobnych powierzchni, na których mogły osadzić się [zainfekowane] kropelki i z których przez jakiś czas może roznosić się zaraza. Jeśli kichamy lub wydmuchujemy nos, zaleca się, abyśmy używali papierowej chusteczki, natychmiast ją wyrzucili, a następnie umyli ręce. Oczywiście osoby, u których zdiagnozowano koronawirusa, muszą być poddane kwarantannie, a ci, którzy nie czują się dobrze, nawet jeśli zakażenie koronawirusem nie zostało u nich stwierdzone, powinni – kierując się miłością bliźniego – pozostać w domu, dopóki nie poczują się lepiej.

Mieszkając we Włoszech, w których rozprzestrzenianie się koronawirusa jest wyjątkowo śmiercionośne, szczególnie wśród ludzi starszych i osób delikatnego zdrowia, jestem zbudowany wielką troską, z jaką Włosi chronią siebie oraz innych przed zarażeniem. Jak zapewne już wiecie, system opieki zdrowotnej we Włoszech został poddany ciężkiej próbie starając się zapewnić niezbędną hospitalizację oraz intensywną opiekę medyczną osobom najsłabszym. Proszę, módlcie się za naród włoski, a w szczególności za tych, dla których koronawirus może okazać się śmiertelny oraz za tych, którym powierzona została opieka nad chorymi. Jako obywatel Stanów Zjednoczonych śledzę zjawisko szerzenia się koronawirusa w mojej ojczyźnie i wiem, że ludzie mieszkający w USA coraz bardziej starają się powstrzymać jego rozprzestrzenianie, aby sytuacja obserwowana we Włoszech nie powtórzyła się w ich własnym kraju.

Cała ta sytuacja z pewnością napawa nas głębokim smutkiem, a także obawą. Nikt nie chce zapaść na chorobę związaną z tym wirusem, nikt nie chce też, aby ktoś inny na nią zachorował. W szczególności nie chcemy, aby nasi ukochani seniorzy lub inne osoby słabego zdrowia zostały narażone na niebezpieczeństwo śmierci w wyniku szerzenia się wirusa. Aby walczyć z jego rozprzestrzenianiem się, wszyscy odbywamy swoiste, przymusowe rekolekcje duchowe, zamknięci w swoich mieszkaniach i niezdolni do okazania zwykłych oznak uczucia naszej rodzinie i przyjaciołom. Dla osób odbywających kwarantannę owa izolacja jest niewątpliwie jeszcze bardziej surowa, ponieważ nie mogą one kontaktować się z nikim, nawet na odległość.

Jak gdyby sama choroba związana z wirusem nie była wystarczającym powodem do zmartwienia, nie możemy ignorować spustoszenia ekonomicznego, które zostało spowodowane szerzeniem się wirusa, wraz z jego poważnymi konsekwencjami dla pojedynczych osób i rodzin oraz dla tych, którzy na tak różne sposoby służą nam w naszym codziennym życiu. Siłą rzeczy nasze myśli obejmują także możliwość jeszcze większego spustoszenia wśród ludności naszych ojczyzn i całego świata.

Z pewnością słusznie uczymy się wszystkich naturalnych metod ochrony przeciw zakażeniu i wdrażamy je. Stosowanie wszelkich roztropnych środków mających na celu uniknięcie zakażenia lub rozprzestrzeniania się koronawirusa jest podstawowym aktem miłości bliźniego. Jednakże naturalne środki zapobiegające rozprzestrzenianiu się wirusa muszą mieć na uwadze to, co potrzebujemy do życia, na przykład dostęp do pokarmu, wody i lekarstw. Na przykład państwo, nakładając coraz większe restrykcje na przemieszczanie się pojedynczych osób, umożliwia ludziom odwiedzanie supermarketów i aptek, przy zachowaniu środków ostrożności takich jak separacja społeczna i używanie preparatów do dezynfekcji przez wszystkie zaangażowane strony.

Zastanawiając się nad tym, co jest potrzebne do życia, nie wolno nam zapominać, że przede wszystkim powinniśmy mieć na uwadze naszą relację z Bogiem. Przypominamy sobie słowa naszego Pana z Ewangelii według św. Jana: „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i będziemy u niego przebywać” (J 14, 23). Chrystus jest Panem natury i historii. Obiecał On nam: „Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28, 20). Dlatego w zwalczaniu zła koronawirusa naszą najskuteczniejszą bronią jest nasza relacja z Chrystusem wyrażająca się poprzez modlitwę, pokutę, obrzędy religijne i święty kult. Zwracamy się do Chrystusa, aby wyzwolił nas od plagi i wszelkiego zła, a On niezawodnie odpowiada z czystą i bezinteresowną miłością. To dlatego jest dla nas kwestią kluczową w każdym czasie, a nade wszystko w czasie kryzysu, abyśmy mieli dostęp do naszych kościołów i kaplic, do sakramentów, do publicznych obrzędów religijnych i modlitw.

Podobnie jak mamy możliwość kupować pokarm i lekarstwa, jednocześnie dbając o to, by przy tych czynnościach nie rozprzestrzeniać koronawirusa, również musimy mieć możliwość modlić się w naszych kościołach i kaplicach, przyjmować sakramenty i angażować się w akty publicznej modlitwy i obrzędy religijne, abyśmy poznali, że Bóg jest blisko nas i abyśmy pozostali w bliskości z Nim, należnie przyzywając Jego pomocy. Bez pomocy Boga jesteśmy straceni. W dawnych czasach, w okresach plagi, wierni zbierali się na żarliwej modlitwie i brali udział w procesjach. W istocie w Mszale Rzymskim promulgowanym przez św. Jana XXIII w 1962 r. istnieją specjalne teksty dla Mszy Świętej na czas zarazy – Mszy Świętej wotywnej o wyzwolenie od śmierci w czasie zarazy (Missae Votivae ad Diversa, nr 23). Podobnie w tradycyjnej Litanii do Wszytkich Świętych modlimy się słowami: „Od powietrza, głodu i wojny, wybaw nas Panie”.

Często, gdy dotyka nas wielkie cierpienie lub gdy znajdujemy się w obliczu śmierci, pytamy: „Gdzie jest Bóg?” Lecz prawdziwe pytanie brzmi: „Gdzie my jesteśmy?” Innymi słowy, Bóg z pewnością jest przy nas, by nam pomagać i nas ocalić, szczególnie w godzinie ciężkiej próby lub śmierci, lecz zbyt często jesteśmy daleko od Niego, ponieważ nie uznajemy naszej totalnej zależności od Niego, nie modlimy się do Niego codziennie i nie oddajemy Mu hołdu.

W tych dniach kontaktuje się ze mną wielu pobożnych katolików, którzy są głęboko zasmuceni i zniechęceni z powodu niemożności modlitwy i oddawania czci Bogu w swoich kościołach i kaplicach. Rozumieją oni potrzebę zachowywania separacji społecznej i przestrzegania innych środków ostrożności i chcą oni wypełniać te roztropne zalecenia, których z łatwością mogliby przestrzegać w swoich miejscach kultu. Lecz bardzo często muszą zaakceptować dotkliwe cierpienie wiążące się z zamknięciem ich kościołów i kaplic, jak również z brakiem dostępu do sakramentów spowiedzi oraz Najświętszej Eucharystii.

Analogicznie rzecz biorąc, człowiek wiary nie może rozmyślać nad obecnym nieszczęściem, którym jesteśmy dotknięci, nie zastanawiając się jednocześnie nad tym, jak bardzo nasza kultura popularna oddalona jest od Boga. Nie tylko jest ona obojętna na Jego obecność wśród nas, ale buntuje się ona otwarcie względem Boga i względem dobrego porządku, w którym On nas stworzył i podtrzymuje nas przy życiu. Wystarczy, że pomyślimy o powszechnych, gwałtownych atakach na ludzkie życie, na mężczyzn i kobiety, których Bóg stworzył na swój obraz i podobieństwo (Rdz 1, 27), o atakach na niewinne i bezbronne dzieci nienarodzone oraz na tych, którzy mają nadrzędne prawo do naszej opieki, na tych, którzy są mocno obciążeni ciężkimi chorobami, osoby w zaawansowanym wieku lub mające szczególne potrzeby. Jesteśmy codziennymi świadkami szerzenia się przemocy w kulturze, która nie szanuje ludzkiego życia.

Podobnie wystarczy pomyśleć o wszechobecnym ataku na integralność ludzkiej seksualności, naszej tożsamości jako mężczyzny lub kobiety, i o roszczeniu sobie prawa do nadawania sobie – często przy użyciu gwałtownych metod – innej tożsamości seksualnej niż ta, którą dał nam Bóg. Z rosnącą troską obserwujemy niszczycielskie skutki, jakie tak zwana „teoria gender” wywiera na pojedyncze osoby i rodziny.

Ponadto jesteśmy świadkami – i to nawet w ramach Kościoła – pogaństwa, które oddaje kult naturze i ziemi. Istnieją w Kościele ludzie, którzy nazywają ziemię naszą matką, jak gdybyśmy pochodzili z ziemi i jak gdyby była ona naszym zbawieniem. Lecz pochodzimy z ręki Boga, Stwórcy nieba i ziemi. Jedynie w Bogu znajdujemy zbawienie. Modlimy się natchnionymi przez Boga słowami psalmisty: „[Bóg] jedynie skałą i zbawieniem moim, On jest twierdzą moją, więc się nie zachwieję” (Ps 62, 7). Widzimy, jak życie coraz bardziej się sekularyzuje i sprzeniewierza się panowaniu Chrystusa, Syna Boga Wcielonego, Króla nieba i ziemi. Jesteśmy świadkami tak wielu innych przejawów zła, które wynikają z bałwochwalstwa, z kultu nas samych i naszego świata, i zastępują kult Boga, źródła wszelkiego istnienia. Ze smutkiem dostrzegamy w nas samych prawdziwość natchnionych słów św. Pawła dotyczących „bezbożnoś[ci] i nieprawoś[ci] tych ludzi, którzy przez nieprawość nakładają prawdzie pęta”: „Prawdę Bożą przemienili oni w kłamstwo i stworzeniu oddawali cześć, i służyli jemu, zamiast służyć Stwórcy, który jest błogosławiony na wieki” (Rz 1, 18, 25).

Wiele osób, z którymi jestem w kontakcie, rozmyślając nad obecnym światowym kryzysem zdrowotnym ze wszystkimi jego skutkami ubocznymi, wyraziło nadzieję, że poprowadzi nas on – jako pojedynczych ludzi, rodziny i społeczeństwo – do reformy naszego życia, do zwrócenia się ku Bogu, który z całą pewnością jest blisko nas i który w sposób niezmierzony i nieustanny obdarza nas swoim miłosierdziem i miłością.

Bóg nie pozostawił nas w chaosie i śmierci, które zostały sprowadzone na świat poprzez grzech, lecz zesłał swojego Syna Jednorodzonego, Jezusa Chrystusa, by cierpiał, umarł, zmartwychwstał i wstąpił do chwały po Jego Prawicy, aby pozostać z nami na zawsze, oczyszczając nas z grzechu i rozpalając nas swoją miłością. W swojej sprawiedliwości Bóg rozpoznaje nasze grzechy i potrzebę zadośćuczynienia za nie, a jednocześnie w swoim miłosierdziu wylewa On na nas łaskę pokuty i zadośćuczynienia. Prorok Jeremiasz modlił się następującymi słowy: „Uznajemy, Panie, naszą niegodziwość, przewrotność naszych przodków, bo zgrzeszyliśmy przeciw Tobie”, ale później natychmiast dodał: „Nie odrzucaj [nas] przez wzgląd na Twoje imię, od czci nie odsądzaj tronu Twojej chwały! Pamiętaj, nie zrywaj swego przymierza z nami!” (Jr 14, 20-21).

Bóg nigdy nie odwraca się do nas plecami; nigdy nie zrywa swojego przymierza wiernej i trwałej miłości z nami, choć tak często jesteśmy obojętni, zimni i niewierni. W sytuacji, w której obecne cierpienie odsłania tak wiele obojętności, chłodu i obojętności po naszej stronie, jesteśmy wezwani do tego, by zwrócić się ku Bogu i błagać o Jego miłosierdzie. Mamy pewność, że wysłucha On nas i pobłogosławi swymi darami miłosierdzia, przebaczenia i pokoju. Jednoczymy nasze cierpienia z Męką i Śmiercią Chrystusa i w ten sposób, jak mówi św. Paweł, „dopełniam[y] braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół (Kol 1, 24). Żyjąc w Chrystusie, znamy prawdę naszej biblijnej modlitwy: „Zbawienie sprawiedliwych pochodzi od Pana; On ich ucieczką w czasie utrapienia” (Ps 37, 39). W Chrystusie Bóg w pełni objawił nam prawdę wyrażoną w modlitwie psalmisty: „Łaskawość i wierność spotkają się z sobą, ucałują się sprawiedliwość i pokój” (Ps 85, 11).

W naszej całkowicie zsekularyzowanej kulturze istnieje tendencja do postrzegania modlitwy, obrzędów religijnych i kultu jak wszystkich innych aktywności, np. pójścia do kina lub na mecz piłki nożnej, które nie są niezbędne i dlatego mogą zostać odwołane w celu przedsięwzięcia każdego środka ostrożności i ograniczenia rozprzestrzeniania się śmiertelnej zarazy. Lecz modlitwa, obrzędy religijne i kult Boży, a w szczególności spowiedź i Msza Święta są dla nas niezbędne, abyśmy zachowali zdrowie i siły duchowe i abyśmy szukali Bożej pomocy w czasie wielkiego niebezpieczeństwa zagrażającego wszystkim. Dlatego nie możemy po prostu zaakceptować postanowień władz świeckich, które chciałyby traktować kult Boży na równi z pójściem do restauracji lub na turniej sportowy. W przeciwnym razie ludzie, którzy już i tak bardzo cierpią z powodu skutków zarazy, pozbawieni są tych obiektywnych spotkań z Bogiem, który jest pośród nas, by przywrócić zdrowie i pokój.

My, biskupi i kapłani, musimy publicznie wyjaśniać potrzebę katolików – potrzebę zanoszenia modlitw i oddawania czci Bogu w kościołach i kaplicach oraz pójścia w procesji ulicami i drogami, upraszając błogosławienia Boga nad Jego ludem, który tak mocno cierpi. Musimy nalegać, aby regulacje państwowe, również dla dobra państwa, uznały wyjątkowe znaczenie miejsc kultu, szczególnie w okresie kryzysu narodowego i międzynarodowego. W istocie w przeszłości rządy rozumiały nadrzędne znaczenie wiary, modlitwy i narodowego kultu w pokonywaniu zarazy.

Podobnie jak znajdujemy sposób na zaopatrywanie się w pokarm, lekarstwa i inne artykuły pierwszej potrzeby w czasach zarazy, unikając nieodpowiedzialnego ryzyka rozprzestrzeniania się wirusa, tak w analogiczny sposób możemy znaleźć sposób na zaopatrzenie się w to, co jest niezbędne dla naszego życia duchowego. Możemy stworzyć więcej okazji do sprawowania Mszy Świętych i obrzędów religijnych, w których liczni wierni mogliby wziąć udział bez pogwałcenia niezbędnych środków ostrożności przeciw rozprzestrzenianiu się zarazy. Wiele naszych kościołów i kaplic to ogromne budynki. Pozwalają one na gromadzenie się grup wiernych na modlitwie i oddawaniu Bogu czci bez pogwałcenia wymogów „separacji społecznej”. Konfesjonał z tradycyjną kratką zwykle wyposażony jest, a jeśli nie – z łatwością może zostać wyposażony w cienką zasłonę, którą można odkażać środkiem dezynfekującym, aby dostęp do sakramentu spowiedzi był możliwy bez większego trudu i bez niebezpieczeństwa przenoszenia się wirusa. Jeśli dany kościół lub kaplica nie dysponuje wystarczającą liczbą pracowników, którzy mogliby regularnie dezynfekować ławki i inne powierzchnie, nie mam wątpliwości, że wierni, wdzięczni za dary Najświętszej Eucharystii, spowiedzi i publicznych obrzędów religijnych, chętnie w tym dopomogą.

Nawet jeśli z jakichkolwiek powodów nie mamy dostępu do naszych kościołów i kaplic, musimy pamiętać, że nasze domy są rozszerzeniem naszej parafii, są małym Kościołem, do którego przynosimy Chrystusa z naszego spotkania z Nim w większym Kościele. Niech nasze domy w tym czasie kryzysu odzwierciedlają prawdę o tym, że Chrystus jest gościem w każdym chrześcijańskim domu. Zwróćmy się do Niego przez modlitwę, w szczególności przez modlitwę różańcową oraz inne obrzędy religijne. Jeśli wizerunek Najświętszego Serca Pana Jezusa, wraz z wizerunkiem Niepokalanego Serca Maryi, nie został jeszcze intronizowany w naszym domu, teraz jest czas, aby dokonać tej intronizacji. Miejsce, w którym znajduje się wizerunek Najświętszego Serca, jest dla nas małym domowym ołtarzem, wokół którego gromadzimy się świadomi tego, że Chrystus zamieszkuje pośród nas przez wylanie Ducha Świętego w nasze serca i przez złożenie naszych, często ubogich i grzesznych serc w Jego chwalebnym, przebitym Sercu – zawsze otwartym, by nas przyjąć, by uzdrowić nas od grzechu i by wypełnić nas Bożą miłością. Jeśli pragniecie intronizować wizerunek Najświętszego Serca Jezusa, polecam Wam książkę The Enthronement of the Sacred Heart of Jesus, wydaną nakładem Maryjnego Apostolatu Katechistycznego. Jest ona również dostępna w polskim oraz słowackim przekładzie (polski przekład powyższej książki ukazał się nakładem Wydawnictwa Diecezjalnego i Drukarni w Sandomierzu pod tytułem: „Rytuał oddania się Najświętszemu Sercu Pana Jezusa” – przyp. tłum.)

Tym, którzy nie mają dostępu do Mszy Świętej i Komunii Świętej, zalecam pobożną praktykę Komunii duchowej. Gdy jesteśmy prawidłowo usposobieni do przyjmowania Komunii Świętej, to znaczy gdy jesteśmy w stanie łaski i nie jesteśmy świadomi żadnego śmiertelnego grzechu, który popełniliśmy i który nie został jeszcze odpuszczony w sakramencie pokuty, i gdy pragniemy przyjąć naszego Pana w Komunii Świętej, ale nie jesteśmy w stanie tego uczynić, jednoczymy się duchowo z Najświętszą Ofiarą Mszy, modląc się do naszego Eucharystycznego Pana słowami św. Alfonsa Liguori: „Ponieważ nie wolno mi teraz przyjąć Cię sakramentalnie, wstąp przeto do serca mego przynajmniej z Łaską Twoją”. Komunia duchowa jest pięknym wyrazem miłości do naszego Pana w Najświętszym Sakramencie. Niezawodnie przyniesie nam ona obfite łaski.

Jednocześnie, gdy jesteśmy świadomi popełnienia śmiertelnego grzechu i nie mamy dostępu do sakramentu pokuty, czyli spowiedzi, Kościół zaprasza nas, abyśmy wzbudzali w sobie żal doskonały, to znaczy żal za grzechy, który „wypływa z miłości do Boga miłowanego nade wszystko”. Taki akt żalu doskonałego „przynosi (…) przebaczenie grzechów śmiertelnych, jeśli zawiera mocne postanowienie przystąpienia do spowiedzi sakramentalnej, gdy tylko będzie to możliwe” (KKK 1452). Akt żalu doskonałego usposabia naszą duszę do przyjęcia Komunii duchowej.

Ostatecznie wiara i rozum, jak mają to w zwyczaju, współpracują, by znaleźć sprawiedliwe i właściwe rozwiązanie dla trudnego wyzwania. Musimy używać rozumu, inspirowanego przez wiarę, by znaleźć właściwy sposób uporania się ze śmiertelną pandemią. Ten sposób musi dać pierwszeństwo modlitwie, nabożeństwu i kultowi oraz upraszaniu miłosierdzia Boga dla Jego ludu, który tak bardzo cierpi i który znajduje się w niebezpieczeństwie śmierci. Będąc stworzeni na obraz i podobieństwo Boże, cieszymy się darami intelektu i wolnej woli. Używając tych danych przez Boga darów, zjednoczonych z również danymi przez Boga darami wiary, nadziei i miłości, znajdziemy rozwiązanie w obecnym czasie światowej próby, która jest przyczyną tak wielkiego smutku i strachu.

Możemy liczyć na pomoc i wstawiennictwo wielkiego zastępu naszych niebiańskich przyjaciół, z którymi jesteśmy w sposób intymny zjednoczeni w Świętych Obcowaniu. Dziewicza Matka Boga, święci Archaniołowie i Aniołowie Stróżowie, św. Józef, prawdziwy oblubieniec Maryi Dziewicy oraz patron Kościoła powszechnego, św. Roch, którego pomocy przyzywamy w czasach epidemii oraz inni święci i błogosławieni, do których regularnie zwracamy się w modlitwie, są przy nas. Prowadzą nas i nieustannie zapewniają o tym, że Bóg niezawodnie słucha naszej modlitwy; odpowie On na nią ze swoim niezmierzonym i nieustającym miłosierdziem i miłością.

Drodzy przyjaciele, dzielę się z wami tymi kilkoma refleksjami, głęboko świadomy tego, jak bardzo cierpicie z powodu pandemii koronawirusa. Mam nadzieję, że te refleksje okażą się dla was pomocne. Ponad wszystko żywię nadzieję, że zainspirują was one do tego, byście zwrócili się ku Bogu w modlitwie i nabożeństwie, każdy w miarę własnych możliwości, i abyście w ten sposób doświadczyli Jego uzdrowienia i pokoju. Do tych refleksji dołączam zapewnienie o tym, że codziennie pamiętam o waszych intencjach w mojej modlitwie i pokucie, a w szczególności podczas sprawowania Najświętszej Ofiary.

Proszę was o pamięć o mnie w waszych codziennych modlitwach.

Pozostaję wasz w Najświętszym Sercu Jezusa, Niepokalanym Sercu Maryi i Najczystszym Sercu św. Józefa.

 

Kardynał Raymond Leo Burke
21 marca 2020 r.
Wspomnienie św. Benedykta opata

Tłumaczenie: Izabella Parowicz

pic-768x702

Zdradzony i opuszczony Jezus bierze na Siebie nasze zło – Papież Franciszek

„To nie człowiek służy Bogu, ale Bóg człowiekowi i służy nam bezinteresownie, bo pierwszy nas umiłował” – powiedział Papież w homilii wygłoszonej na Mszy w Niedzielę Palmową. Liturgię sprawował w pustej bazylice św. Piotra w obecności kilku ceremoniarzy i liturgicznej służby ołtarza.

 

Franciszek podkreślił, że  Jezus służy człowiekowi oddając za niego swe życie. Bierze na siebie całe nasze zło, aby nas zbawić. A Bóg nie odbiera mu Jego poświęcenia, ale podtrzymuje Go w cierpieniu, aby nasze zło zostało pokonane dobrem i przeniknięte zostało na wskroś miłością. W swoim oddaniu człowiekowi Jezus doświadczył zdrady i opuszczenia.

 „To straszne, gdy odkrywamy, że uzasadnione zaufanie zostało zawiedzione. W głębi serca rodzi się tak wielkie rozczarowanie, że życie zdaje się już nie mieć sensu. Dzieje się tak, ponieważ rodzimy się, aby być kochanymi i aby kochać, a rzeczą najbardziej bolesną jest zdrada ze strony tych, którzy przyrzekli nam być wiernymi i bliskimi. Nie możemy sobie nawet wyobrazić, jak bolesne to było dla Boga, który jest miłością – podkreślił Ojciec Święty. – Spójrzmy w nasze wnętrze. Jeśli będziemy wobec siebie szczerzy, to zobaczymy nasze niewierności. Jak wiele kłamstw, obłudy i dwulicowości! Ileż dobrych intencji zdradzonych! Ileż niedotrzymanych obietnic! Ileż postanowień się rozpłynęło! Pan zna nasze serce lepiej niż my, wie jak słabi i niestali jesteśmy, jak często upadamy, jak ciężko nam powstać i jak trudno uleczyć niektóre rany. A co uczynił, żeby wyjść nam naprzeciw, żeby nam służyć? To, co powiedział przez proroka: „Uleczę ich niewierność i umiłuję ich z serca” (Oz 14, 5). Uzdrowił nas, biorąc na siebie nasze niewierności, odpuszczając nam nasze zdrady.“

Papież przypomniał słowa Jezusa wypowiedziane na krzyżu: „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?”. Podkreślił, że w nich Jezus zanosi Bogu w modlitwie najskrajniejszą rozpacz. A wszystko po to, aby nam służyć.

 „Bo kiedy czujemy się przyparci do muru, kiedy znajdujemy się w ślepej uliczce, bez światła i bez wyjścia, kiedy wydaje się, że nawet Bóg nie odpowiada, abyśmy pamiętali, że nie jesteśmy sami. Jezus doświadczył całkowitego opuszczenia, sytuacji najbardziej Jemu obcej, aby być w pełni solidarnym z nami. Uczynił to dla mnie, dla ciebie, żeby ci powiedzieć: «Nie lękaj się, nie jesteś sam. Doświadczyłem w pełni twojej rozpaczy, aby być zawsze u twego boku» – zaznaczył Ojciec Święty. – Oto jak dalece Jezus nam służył, zstępując w otchłań naszych najokrutniejszych cierpień, aż po zdradę i opuszczenie. Dzisiaj, w dramacie pandemii, w obliczu tak wielu pewników, które się rozpadają, w obliczu wielu zdradzonych oczekiwań, w poczuciu opuszczenia, które ściska nam serce, Jezus mówi do każdego z nas: «Odwagi: otwórz swoje serce na moją miłość. Poczujesz pocieszenie Boga, który cię podtrzymuje».“

Franciszek zaznaczył, że naszą odpowiedzią na służbę Jezusa winna być miłość Boga i bliźniego. „Przed Bogiem, który służy nam do tego stopnia, że daje życie, prośmy o łaskę, by żyć, aby służyć. Spróbujmy nawiązać kontakt z tymi, którzy cierpią, z tymi, którzy są sami i w potrzebie” – podkreślił Papież. Na zakończenie zwrócił się do młodych, w dniu, który w Kościele od 35 lat jest szczególnie im poświęcony.

„Drodzy przyjaciele, spójrzcie na prawdziwych bohaterów, którzy w tych dniach się ujawniają: nie są to ci, którzy mają sławę, pieniądze i sukcesy, ale ci, którzy dają siebie, aby służyć innym. Poczujcie się wezwani, by postawić na szali wasze życie. Nie bójcie się poświęcić go dla Boga i dla innych, zyskacie na tym! – podkreślił Ojciec Święty. – Ponieważ życie jest darem, który otrzymujemy dając siebie. Dlatego też największą radością jest powiedzenie «tak» dla miłości, bez «jeśli» czy «ale». Tak jak Jezus uczynił to dla nas.“

Źródło: vaticannews.va/pl

d1

Przywrócenie Eucharystii nie może się odbywać kosztem profanacji – kard. Robert Sarah

Nikt nie może powstrzymać kapłana od słuchania spowiedzi czy udzielania Komunii. A zatem nawet jeśli wierni nie mogą uczestniczyć we Mszy św., mogą prosić o spowiedź i Komunię – powiedział prefekt watykańskiej Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów. Kard. Robert Sarah odniósł do sytuacji we Włoszech, gdzie od niemal dwóch miesięcy wierni nie mogą uczestniczyć w Eucharystii. Co więcej rządowe dekrety o rozluźnieniu sanitarnych obostrzeń, nadal nie przewidują publicznych liturgii. Episkopat prowadzi jednak z rządem negocjacje dotyczące bezpiecznego sprawowania Eucharystii, w tym udzielania Komunii.

 

Odnosząc się do medialnych informacji na ten temat kard. Sarah podkreślił, że przywrócenie Eucharystii nie może się odbywać kosztem profanacji. Najświętszy Sakrament trzeba traktować w sposób godny Boga. Nie do przyjęcia jest więc na przykład pomysł, by Hostie były udostępniane w plastikowym opakowaniu na zasadzie samoobsługi czy Komunii na wynos.

„Nie możemy traktować Eucharystii jak banalnego przedmiotu. Nie jesteśmy w supermarkecie” – powiedział kard. Sarah w wywiadzie dla portalu Nuova Bussola Quotidiana. Podkreślił on, że nawet jeśli brak dostępu do Eucharystii powoduje cierpienie, to sam sposób udzielania Komunii nie podlega negocjacji. Przypomniał, że w Kościele nadal obowiązuje zasada, że wierny ma wolność wyboru w sposobie przyjmowania Komunii na rękę bądź do ust. Ta reguła musi być uszanowana – powiedział szef watykańskiej dykasterii odpowiedzialnej za liturgię i sakramenty.

Podkreślił on również, że nie powinniśmy się przyzwyczajać do Mszy w telewizji czy w internecie. Bóg się wcielił, nie jest rzeczywistością wirtualną – przypomniał kard. Sarah, dodając, że takie liturgie są też szkodliwe dla samych kapłanów. „Podczas Mszy mają oni patrzeć na Boga, a tymczasem przyzwyczajają się do patrzenia na kamerę, jakby to był jakiś spektakl. Tak dłużej być nie może” – powiedział watykański purpurat.

Zastrzegł zarazem, że nie powinniśmy się dziwić, iż diabeł w sposób szczególny atakuje dziś Eucharystię. Ona jest bowiem sercem życia Kościoła. „Jestem jednak przekonany – dodał kard. Sarah – że głównym problemem jest wiara kapłanów. Gdyby kapłani byli świadomi, czym jest Eucharystia, to niektóre sposoby jej sprawowania i niektóre hipotezy na temat udzielania Komunii w ogóle nie przyszłyby im do głowy. Jezusa nie wolno traktować w ten sposób”. Przestrzegł on również przed naśladowaniem tego, co dzieje się w niemieckim Kościele. Robi się tam wiele rzeczy, które nie mają nic wspólnego z wiarą katolicką, lecz są protestantyzmem.

Źródło: vaticannews.va/pl