Mówi się dzisiaj coraz więcej o bardzo ważnej kwestii rozeznania powołania. Jeszcze do niedawna w wielu kręgach kościelnych niemal temat ten nie istniał, ponieważ liczba zawieranych małżeństw utrzymywała się na tym samym poziomie, natomiast głównym pytaniem dotyczącym Seminarium Duchownego było to, z której części diecezji będzie w tym roku przeważająca liczba kandydatów. Kiedy jednak doszło do bardzo poważnego spadku nupturientów i kandydatów do kapłaństwa, zaczęto podejmować temat źródeł tej zapaści. Czyli niekiedy jest tak, że im gorzej, tym lepiej. Przynajmniej w niektórych kręgach dochodzi do rzetelnej dyskusji, której podstawą jest realizm, a nie życie w iluzjach, jak przez ostatnie lata.
Pragnę podzielić się kilkoma przemyśleniami, których podstawą są trafne opracowania dotyczące rozeznawania oraz mnóstwo rozmów z ludźmi młodymi i nie tylko. Musimy pamiętać, że nic tak nie kształtuje człowieka jak relacja ze Słowem Bożym, adoracja Pana Jezusa obecnego w Najświętszym Sakramencie i relacje z innymi. Człowiek głównie we wspólnocie poznaje siebie oraz istotę życia. Zatem w rozeznawaniu sensu życia pomaga nauka Jezusa: „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą” (Mt 5,8).
Przez kogo jesteśmy powołani?
W księdze Jeremiasza słyszymy słowa Boga, które odsłaniają podstawową prawdę o nas: „Nim przyszedłeś na ten świat, poświęciłem cię” (1,5). Czyż nie jest to genialne? Człowiek żyje dlatego, że jest powołany! Dar powołania w Bożej myśli wyprzedza dar życia, czyli powołanie jest tym, co wyjaśnia tajemnicę życia człowieka! Nie istnieje życie bezsensowne i bezcelowe. Oczywiście, człowiek może „zbić się z tropu”, ale to nie jest problem ze strony Pana Boga, tylko człowieka. Bóg odsłania siebie, a przez to tajemnicę istnienia człowieka, natomiast człowiek może zasłonić sobie Boga przez niewłaściwe decyzje i wybory. Bóg się odsłania, nikomu się nie zasłania. Dlatego tak bardzo ważne są właściwe decyzje życia, które Pan Bóg szanuje. On się nikomu nie narzuca, ale proponuje. „Każdy jest przez Boga chciany i kochany, każdy jest jedyny i niepowtarzalny. Nikt nie jest przypadkowym produktem ewolucji” (Benedykt XVI). Warto wnikać w tę prawdę, w ciszy, podczas modlitwy. Coraz więcej osób pyta: „dlaczego ja żyję?”. To jest pytanie zrodzone w cierpieniu. Tak pyta osoba cierpiąca. Ponieważ człowiek nie żyje dla czegoś, ale dla kogoś! Dla kogo poświęcam się w małżeństwie, kapłaństwie, życiu zakonnym, stanie wolnym? Nie ma życia bez ofiary, bez poświęcenia. Pan Jezus mówi, że „więcej jest szczęścia w dawaniu niż w braniu” (Dz 20,35). Człowiek wzrasta tylko wtedy, gdy daje siebie, dzieli się sobą, tym, kim jest i co posiada. W przeciwnym razie gnuśnieje i smutnieje, a smutek zasłania i w konsekwencji odbiera wizję życia. „Powołania się nie zdobywa. Powołanie się odkrywa” (ks. K. Wons). Kiedy człowiek podejmuje decyzję o wejściu na konkretną drogę, którą nazywamy powołaniem, wtedy ta droga/powołanie odsłania się, można ją pielęgnować i rozwijać. Dlatego pierwszym rozeznaniem jest rozeznanie żywej obecności Boga w życiu człowieka. Tylko On powołuje, ponieważ On upatrzył sobie nas w swoim sercu zanim urodziliśmy się. Naszym powołaniem jest życie w miłości. Największym darem jest sam Bóg, którego powinniśmy uwielbiać w codzienności życia. Tylko tak można wejść na właściwą drogę.
Warto zwrócić także uwagę, że czasami u niektórych osób pojawia się lęk przed rozeznawaniem powołania. Dlaczego? Może to być lęk przed życiem. „Powołanie jest dobrą nowiną” (o. A. Cencini). Wierzymy przecież w Boga, który powołuje a motywacją jest Jego miłość! Kocha, dlatego woła, nie może nie wołać. Życie jest powołaniem, ponieważ taka jest wola Boga. Czasami pojawiają się pytania: „co tak naprawdę jest wolą Pana Boga?”. Bardzo dobre pytanie. Wolą Boga jest sam Bóg! Wolą Boga jest to, żebym żył, bym był, tym, kim jestem! To jest Jego wola. Niektórzy mają tendencję przypisywania Bogu tego, co najgorsze, a jest to wynikiem dramatycznego obrazu Boga. A „Bóg jest miłością” (1J 1, 4.16) i wszystko co jest od Niego, jest dobrą nowiną. Skoro tak, to powołanie i życie nade wszystko. Strach przed życiem i podejmowaniem decyzji i wyzwań, które zawsze będą ryzykiem, jest pogański. Strach pochodzi od złego ducha. Należy odróżnić strach od lęku. Lęk może być pozytywny, może wskazywać, że dana osoba poważnie traktuje życie i odczuwa lęk, nic w tym złego, ale jeśli on paraliżuje i osoba podejmuje decyzję, aby nie podejmować żadnej decyzji, to lęk przechodzi w strach. To nie jest od Boga. Bo Bóg kocha, a nie straszy, straszą ludzie, a nie Bóg. Trzeba pamiętać o głębokiej prawdzie, że „nie jestem dla Boga jednym z wielu w tłumie, nie jestem dla Niego numerem pewnej serii, kartką z katalogu, lecz kimś niepowtarzalnie jedynym, ponieważ Bóg «zwraca się do mnie po imieniu»” (o. H. Alphonso). Zatem wnikamy w tajemnicę powołania (od chrztu) i przez to życia na tyle, na ile słyszymy w modlitwie swoje imię. Słuchanie Słowa Bożego jest zawsze pierwsze. Starożytna praktyka lectio divina jest tutaj jedyną i niepodważalną drogą. Kto ją odkrył, odkrył istotę powołania, życia i wiary.
Oddzielić sens od bezsensu
Człowiek nie jest „producentem” sensu, którego źródłem nie jest nawet to, kim jest. Sens może być nadany. Viktor Frankl, twórca logoterapii, profesor psychiatrii i neurologii, często podkreślał tę prawdę. „Logos” oznacza bowiem właśnie „sens” czyli znaczenie, treść, a dopiero potem „słowo”. Dlatego pięknym momentem w życiu człowieka jest moment uświadomienia sobie, że to, czego doświadczamy od Pana Boga w sferze duchowej, jest jedynym sensem nadanym przez Niego. Sens jednoczy i integruje! Właśnie wtedy uwalniamy się od tego, co jest bezsensowne. W życiu nie warto słuchać tego, co nie ma sensu. Jeśli dzisiaj dostrzegamy brak sensu życia u mnóstwa młodych ludzi, to wiemy dlaczego nie chcą słuchać nawet tego, co może nadać im sens, bo wydaje im się, że to nie ma sensu. Podam przykład: przychodzi młoda osoba i mówi: „proszę księdza, ale jaki to ma sens, co ja będę robił w życiu? Przecież to wszystko jedno. Sześć lat w Seminarium to długo. Poznawanie się z dziewczyną przez randki może trwać latami, nie wiem na kogo trafię. Nie lepiej żyć samemu, robić co się chce, pracować i być dobrym człowiekiem?”. To pokazuje, że osoba zasłania sobie sens życia, ponieważ jej myślenie jest ukierunkowane na siebie i na „luźne” życie, które nie istnieje. W życie trzeba się zaangażować, ale trzeba także uczyć się tracić. Nie ma zyskiwania czegoś bardziej sensownego bez ryzyka straty tego, co powoduje utratę sensu. Jezuita, ojciec Herbert Alphonso pisał w książce pt. „Powołanie osobiste”, że „nigdy nie męczymy się «sensem»: w naszym ziemskim pielgrzymowaniu pozostawiamy to wszystko, co nie ma sensu a chwytamy się tego, co go posiada”. Podam kolejny przykład: na rekolekcje lectio divina przyjeżdża mężczyzna mający ponad dwadzieścia lat, podczas rozmowy mówi tak: „być może będzie się ksiądz ze mnie śmiał, ale coś muszę powiedzieć. Jak to jest, że wiedziałem co jest bez sensu w moim życiu, a jednak w zaparte szedłem właśnie w to i skutkiem tego jest ściana… Brnąc w bezsens wszedłem w pornografię. Chciałem pustkę wypełnić czymś przyjemnym, a mam tyle, jest jeszcze gorzej. Rekolekcje poprzez adorację Jezusa ze Słowem Bożym pokazały mi, że sensem życia jest to, że jestem człowiekiem i żyję dlatego, że Pan Bóg mnie kocha i od wieków obdarzył mnie powołaniem do wspólnoty z Nim. Dlatego dopiero teraz odczułem na sto procent, że w kapłaństwie jest moja droga zbawiania. To ma sens”. Kiedy patrzyłem na błysk w oczach tego mężczyzny, dostrzegłem prawdziwe szczęście, które trudno wyrazić w słowach. Pokazało mi to, że można „topić smutki” w różnych sztucznych rajach pozornie sensownych, a pogłębiających egzystencjalną pustkę, która stała się schorzeniem XXI wieku. „Tylko wtedy, gdy żyję sensem wpisanym przez Boga w serce mojego życia, mogę o sobie powiedzieć, ze naprawdę żyję; w przeciwnym razie jestem martwy – wyznaje o. H. Alphonso. W wydanej kilka tygodni temu książce Viktora Frankla pt. „Gdy życie zdaje się nie mieć sensu”, która jest spisem jego wykładów, autor snuje głęboką refleksję: „Nie ma sytuacji, w której życie nie przyniosłoby nam możliwości sensu, jak również nie ma osoby, dla której życie nie miałoby w zanadrzu jakiegoś zadania. Możliwość spełnienia sensu jest za każdym razem unikalna, a osoba, która może ją zrealizować, jest wyjątkowa w każdym przypadku”. „Żyje we mnie Chrystus” (por. Ga 2,20) – to odkrycie św. Pawła musi się stać moim. Jednak jest ono procesem, u jednych dłuższym, a u drugich krótszym. Trzeba poznawać siebie i mieć wobec siebie cierpliwość. Dotknięcie miłości Jezusa wyzwala odpowiedź wejścia na drogę bycia Jego uczniem. A uczeń kocha swego Pana. Bez miłości Boga nie ma rozeznawania powołania. Ponieważ bez miłości nic nie ma sensu, a przede wszystkim religijność. Staje się ona wtedy improwizacją kultu, którą nazywamy zabobonem.
Kryzys wychowawców, a nie powołań
To, że dzisiaj brakuje wychowawców jest gorzką prawdą. Umiejmy nazywać rzeczy po imieniu. Przecież nie chodzi o wzajemne oskarżanie, ale o to, że tylko „prawda wyzwala” (por. J 8,32). Żeby podać lekarstwo, trzeba uznać chorobę. Zgadzam się w stu procentach z doświadczonym wychowawcą i formatorem, o. Amedeo Cencinim, który podczas jednej z sesji w Centrum Formacji Duchowej salwatorianów w Krakowie mówił, że „jakakolwiek forma duszpasterstwa, jeśli nie jest powołaniowa, nie jest chrześcijańska”. W dokumencie Nowe powołania dla nowej Europy są jeszcze mocniejsze słowa określające takie duszpasterstwo jako „nieskuteczną hipotezę roboczą”. Można szukać wielu przyczyn braku powołań do małżeństwa i kapłaństwa, jednak prawdą jest że „kryzys powołaniowy to wielki kryzys duszpasterstwa, a ponadto brak wychowawców” (o. A. Cencini). Łacińskie słowo „wychowywać” – educere – oznacza „wydobywać na zewnątrz”. Chodzi tutaj o wydobywanie prawdy o osobie; kim jestem, do czego zdążam, jaki jest sens mojego życia. Dlatego też proces seminaryjnej formacji powinien być poprzedzony wychowaniem. Jeśli nie, to następuje deformacja. „Gdy zajął z nimi miejsce u stołu. Wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im. Wtedy oczy im się otworzyły i poznali Go” (Łk 23, 30-31). Ojciec Cencini nazywa ten moment „oświeceniem powołaniowym”. Chodzi o moment, w którym młodemu człowiekowi proponuje się pewną formę życia, w której rozpoznaje on swoją tożsamość, powołanie. Decyzja należy oczywiście zawsze do osoby, której towarzyszymy. Rozeznać powołanie można tylko wtedy, gdy rozpoznaje się je w dzieleniu się sobą, rozdawaniu siebie. Inaczej rozeznanie staje się kłamliwe, fałszywe. „Rozeznawanie jest sztuką odczytywania, w jakim kierunku prowadzą pragnienia serca, abyśmy nie pozwolili się uwieść przez to, co prowadzi tam, gdzie nie chcielibyśmy nigdy dojść” (o. S. Fausti). Na tej drodze jest wiele trudności, które trzeba wpisać w rozeznawanie. Mówił o tym św. Ignacy z Loyoli: „Tam, gdzie napotyka się na liczne przeszkody, można zazwyczaj spodziewać się większych owoców”. Świadomość możliwych kryzysów, zniechęceń, które mogą towarzyszyć w przyszłości, jest ważna. „Wybór powołania nie zwalnia z trudu jego realizowania. Człowiek powinien być gotowy na przeżycia rezygnacji, niechęci, rozczarowania” (ks. Z. Kroplewski).
Świadomość kapłańskiej tożsamości
W jednym z wywiadów abp Adrian Galbas opowiadał, że podczas wizytacji kanonicznej poszedł do szkoły na zaplanowane wcześniej spotkanie. Gdy stanął w drzwiach szkoły, grupa uczniów zaczęła przed nim uciekać. Kiedy doszli do ściany, Arcybiskup zapytał dlaczego uciekli? A oni: „bo nie wiemy kim pan jest”… To bardzo dobry przykład – mówiąc kolokwialnie – gdzie jest „pies pogrzebany”. Skąd mają się brać powołania, jak większość nie wie kim jest ksiądz. „Nie wiemy kim pan jest” – dlatego wielu ma ogromny dystans. Czy ksiądz jest dzisiaj kojarzony z modlitwą, adoracją i wyjaśnianiem Słowa Bożego? Czy tylko z retuszem plebani i parafialnego cmentarza, co też jest ważne, ale na dobrą sprawę w posłudze kapłańskiej bez większego znaczenia. Miał rację abp Fulton Sheen kiedy powiedział, że „powołania do kapłaństwa rodzą się w zakrystii”. Trzeba by dodać: „gdy tam widzą kim jest ksiądz”. A ksiądz najbardziej jest księdzem na klęczniku. Bez tego akcje i akcyjki nie przyniosą większych korzyści. „Siejecie wiele, lecz plon macie lichy” (Ag 1,5). Moc powołaniową ma Słowo Boże. Nie my. Na ile kapłan jest zanurzony w Słowie Boga, na tyle jego działanie duszpasterskie jest powołaniowe. W to musimy na nowo uwierzyć, a wtedy zobaczymy nowe powołania dla nowej epoki. „Zarzućcie sieć po prawej stronie łodzi, a znajdziecie” (J 21,6a). Obietnica spełnia się tylko wtedy, gdy człowiek uwierzy na Słowo Pana i podejmie ryzyko czynienia tak, jak chce Jezus, inaczej niż do tej pory. Kapłan ma żyć przede wszystkim tym, do czego został wyświęcony – do sprawowania Najświętszej Ofiary, modlitwy i posługi sakramentalnej – ma żyć Bogiem! Jeśli wszystko będzie na właściwym miejscu, to jego życie wyda plon obfity, chociażby w postaci kolejnych powołań do kapłaństwa. Mówienie, że trzeba dzisiaj poszukiwać duchowości księdza diecezjalnego jest absurdem ośmieszającym istotę kapłaństwa. Trzeba żyć Chrystusem, wtedy nie będzie problemów z określeniem własnej tożsamości.
Jeden z kapłanów wyświęconych w 2022 roku na obrazku prymicyjnym wypisał modlitwę za siebie, która mnie ujęła, bo oddaje to, kim jesteśmy. Napisał tak: „O Jezu, wiekuisty Kapłanie, zachowaj księdza N. w opiece Twojego Najświętszego Serca, gdzie nikt mu nie może zaszkodzić. Zachowaj nieskalanymi jego namaszczone dłonie, które codziennie dotykają Twojego świętego Ciała. Zachowaj czystymi jego wargi, które zraszane są Twoją Najdroższą Krwią. Zachowaj czystym jego serce, naznaczone pieczęcią Twojego Kapłaństwa. Spraw, aby wzrastał w miłości i wierności Tobie, chroń go przed zepsuciem i skażeniem tego świata”. Oby tak było w naszym życiu, aby ci, którym towarzyszymy widzieli w nas Oblicze Jezusa Chrystusa, który pociąga nas ku Sobie dając życie wieczne.
Ks. dr Tomasz Rąpała – rekolekcjonista CFR diecezji tarnowskiej „Arka” w Gródku nad Dunajcem. Pełnił posługę wikariusza w czterech parafiach a następnie ojca duchownego w WSD w Tarnowie. Współpracuje z CFD salwatorianów w Krakowie. Uczestnik warsztatów egzegetyczno – archeologicznych w Jerozolimie, Palestynie i wyspie Patmos rzeszowskiej szkoły biblijnej DABAR oraz seminarium kierowników duchowych w pustelni san Giorgio benedyktynów kamedułów w Rocca di Garda.